Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– W którym miejscu na zachodnim krańcu?

Wciąż uważnie przyglądając się twarzy Myrona, jakby kryła w sobie jakąś poszlakę, Jake otworzył akta i wyjął plan.

– Tu, przed Budynkiem Milikena – powiedział.

– Co się tam mieści?

– Wydział matematyki. Zamykany na klucz o dziewiątej. Świadek twierdzi, że blondynka szła na zachód.

Myron przesunął oczami po planie i zatrzymał wzrok na czterech budynkach oznaczonych DOMY PERSONELU. Pamiętał to miejsce.

Właśnie tam mieszkał dziekan Gordon.

– O co chodzi? – spytał Jake.

– O nic.

– Chrzanisz, Bolitar. Coś zobaczyłeś.

– Nic.

Jake nastroszył brwi.

– Dobra – powiedział. – Chcesz dalej tak pogrywać? To spadaj. Mam jeszcze asa w rękawie, ale go nie wyciągnę.

Myron był na to przygotowany. Musiał coś dać Jake’owi Courterowi. Nie miał nic przeciwko temu, pod warunkiem, że na tym skorzysta.

– Wydaje mi się – zaczął wolno – że Kathy szła w stronę domu dziekana.

– No i?

Myron nie odpowiedział.

– Pracowała dla niego – rzekł Jake.

Myron skinął głową.

– Co łączy jedno z drugim?

– Pewnie całkiem niewinny związek. Możesz go o to spytać. Jesteś taki skrupulatny.

– Twierdzisz…

– Nic nie twierdzę. To zwykłe spostrzeżenie.

Jake znów mu się przyjrzał. Myron odpowiedział spokojnym spojrzeniem. Było mało prawdopodobne, by wizyta Jake’a Courtera złamała dziekana Gordona, ale powinna go nie zmiękczyć.

– Co z tym asem w rękawie?

Jake zawahał się.

– Kathy Culver odziedziczyła po babce pieniądze – odparł.

– Dwadzieścia pięć tysięcy – potwierdził Myron. – Tyle samo co dwoje pozostałych wnuków. Są złożone na rachunku powierniczym.

– Niezupełnie. – Jake wstał i podciągnął spodnie. – Wiesz, co wskazuje, że Kathy uciekła?

Myron skinął głową.

– W dniu, w którym zniknęła, odwiedziła bank i wyczyściła swoje spadkowe konto co do centa.

20

Wyruszając w drogę powrotną do Nowego Jorku, Myron włączył radio. Nadawano właśnie klasyczny przebój Wham Careless Whisper. George Michael lamentował, że już w życiu nie zatańczy, bo w „grzesznych nogach nie ma rytmu”. Głębokie, ale głębokie! – pomyślał Myron i z telefonu w samochodzie zadzwonił do Esperanzy.

– Co słychać? – spytał.

– Wracasz do biura?

– Właśnie jadę.

– Nigdzie się nie zatrzymuj.

– Dlaczego?

– Czeka na ciebie niespodziewany klient.

– Kto?

– Chaz Landreaux.

– Miał się ukryć w Waszyngtonie.

– Ale jest tutaj i wygląda jak siedem nieszczęść.

– Każ mu zaczekać. Jadę.

– Sprawa jest taka – zaczął Chaz. – Chcę anulować kontrakt.

Krążył po biurze nerwowo jak młody ojciec oczekujący potomka i faktycznie wyglądał żałośnie. Buńczuczny uśmiech zniknął, a dumny krok przypominał człapanie. Co chwila oblizywał usta, strzelał oczami, zwierał i rozwierał palce.

– Może zaczniesz od początku – zaproponował Myron.

– Nie ma żadnego początku! – odparował Chaz. – Chcę odejść. Zatrzymasz mnie?

– Co się stało?

– Nic się nie stało. Zmieniłem zdanie, i tyle. Chcę się związać z TruPro O’Connora. To duża firma. Miły z ciebie gość, Myron, ale brak ci ich koneksji.

– Uhm.

Chaz zamilkł, ale nie przestał chodzić.

– Oddasz mi kontrakt? – spytał.

– Jak do ciebie dotarli?

– O czym ty gadasz, człowieku? De razy trzeba ci powtarzać? Nie chcę być u ciebie, rozumiesz? – Chaz był zdenerwowany i się chwiał. – Chcę być u TruPro.

– To nie takie proste.

– Zatrzymasz mnie?

– Oni na tym nie poprzestaną, Chaz. Nie rozumiesz tego. Daj sobie pomóc.

Chaz znieruchomiał.

– Pomóc? Chcesz mi pomóc? No, to zwróć mi kontrakt. Nie udawaj, że ci na mnie zależy. Chcesz tylko swoją działkę.

– Naprawdę w to wierzysz?

Chaz potrząsnął głową.

– Nie rozumiesz, człowieku. Nie chcę być u ciebie. Chcę być u TruPro.

– Rozumiem i powtarzam: to nie takie proste. Trzymają cię za jaja. Myślisz, że popuszczą, kiedy spełnisz ich żądania? Mylisz się. Jeśli nawet popuszczą, to nie na zawsze. Bo ilekroć zajdzie potrzeba, wsadzą ci łapę do rozporka i zacisną. I tak będzie stale, Chaz. Aż wycisną z ciebie wszystko, co się da.

– Gówno wiesz, człowieku. Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. – Chaz podszedł do biurka, lecz nie patrzył prosto na Myrona. – Oddaj mi ten zasrany kontrakt. W tej chwili.

Myron podniósł słuchawkę.

– Esperanza, przynieś mi kontrakt Chaza. Oryginał. – Rozłączył się. – Zaraz będzie.

Chaz milczał.

– Nie wiesz, w co się pakujesz – rzekł Myron.

– Odwal się, człowieku. Dobrze wiem, w co się pakuję.

– Pozwól sobie pomóc, Chaz.

– A co ty możesz? Chaz prychnął pogardliwie.

– Powstrzymam ich.

– Tak? Już to widzę. Świetnie się spisałeś.

– Co się stało?

Chaz tylko potrząsnął głową.

Weszła Esperanza, wręczyła kontrakt Myronowi, a ten go Chazowi. Chłopak chwycił dokument i pośpieszył do drzwi.

– Wybacz, Myron – powiedział. – Interes to interes.

– Nie dasz im rady, Chaz. Nie w pojedynkę. Wyssą cię do ostatniej kropli.

– Nie martw się. Poradzę sobie.

– Nie poradzisz.

– Odwal się. To już nie twoja sprawa.

Chaz wyszedł, nie odwracając głowy.

– Ciekawa rozmowa – rzekł Win, stając w drzwiach pomiędzy salką konferencyjną i gabinetem.

Myron w zamyśleniu skinął głową.

– Straciliśmy klienta. Szkoda.

– To nie takie proste, Win.

– I tu się mylisz – odparł ze stoickim spokojem Win. – To bardzo proste. Puścił cię w trąbę dla innej agencji. Jak to wymownie ujął: „To już nie twoja sprawa”.

– Naciskają go.

– Zaproponowałeś mu pomoc. Odmówił.

– Chłopak jest zastraszony.

– Jest dorosły, sam podejmuje decyzje. A jedną z nich było, że masz się odwalić.

– Dobrze wiesz, co z nim zrobią.

– Każdy jest kowalem własnego losu. Na studiach Landreaux wolał wziąć pieniądze. A teraz woli wrócić do swoich sponsorów.

– Pojedziesz za nim?

– Słucham?

– Za Chazem. Żeby sprawdzić, dokąd zawiezie kontrakt.

– Komplikujesz rzeczy proste. Daj sobie z tym spokój.

– Nie mogę. Wiesz, że nie mogę.

– Rozumiem. – Win chwilę myślał. – Zrobię to w imię naszych interesów – rzekł. – W imię dodatkowego dochodu. Odzyskanie Landreaux dla naszej stajni bardzo się opłaci. Jeśli chcesz, odgrywaj sobie superbohatera, ale ja nie działam z pobudek etycznych. Robię to jedynie dla pieniędzy. Wyłącznie dla nich.

Myron skinął głową.

– To mi w zupełności wystarczy.

– Świetnie. Skoro to sobie wyjaśniliśmy, weź to.

Win wręczył Myronowi smitha-wessona 38 z kaburą na szelkach. Myron włożył je. Noszona pod pachą broń okropnie uwierała, z drugiej jednak strony przyjemny był jej dający poczucie bezpieczeństwa ciężar. Czasem tak to uderzało do głowy, że czułeś się niezwyciężony.

Zwłaszcza gdy strzelałeś.

– Bądź bardzo czujny. Po mieście krąży plotka.

– Jaka?

– Ze wyznaczono cenę za twoją głowę – odparł Win takim tonem, jakby gawędzili wesoło podczas przyjęcia. – Trzydzieści tysięcy dla tego, kto cię usunie.

Myron zrobił minę.

– Trzydzieści tysięcy? Przecież ja pracowałem w FBI! Jestem wart co najmniej sześćdziesiąt, siedemdziesiąt.

– Mamy kryzys. Ciężkie czasy.

– Poddano mnie przecenie?

– Na to wygląda.

Myron sprawdził magazynek w rewolwerze. Tak jak przypuszczał, Win załadował go kulami dum-dum – z rowkami na czubkach, odsłaniającymi ołów. Jakby mało mu było wydrążonych srebrnych pocisków do winchestera, postanowił je udoskonalić ponad miarę.

– To nielegalne.

– O Boże! – Win przycisnął do piersi. – Och! Ach! Straszne!

– I niepotrzebne.

– Tak twierdzisz?

– Twierdzę.

– Są bardzo skuteczne.

– Nie chcę ich.

– Proszę bardzo. – Win wręczył mu nie nacięte kule. Bądź wymoczkiem.

27
{"b":"101682","o":1}