Na widok Myrona Roland pokręcił głową i prychnął z obrzydzeniem.
– Masz bardzo zmyślnego klienta, Bolitar – powiedział.
– Nie aż tak zmyślnego jak twój fryzjer.
Jake powstrzymał śmiech.
– Ale go aresztujemy – ciągnął Roland. – Ogłosimy to na konferencji dla prasy.
– Teraz widzę.
– Widzisz co?
– Że ci stanął, kiedy powiedziałeś słowo „prasa”. He, he, he!
– Wciąż błaznujesz, Bolitar? – zaperzył się Roland. – Twój klient dostanie za swoje.
– Myślę, że nie dostanie, Cary.
– Nie interesuje mnie, co myślisz. Myron westchnął.
– Christian logicznie ci wyjaśnił, skąd wziął się w domu Nancy Serat. Nic na niego prócz tego nie masz, ergo nie masz nic. Poza tym wyobraź sobie nagłówki w gazetach, jeśli Christian okaże się niewinny. „Kompromitująca wpadka młodego prokuratora. Dla korzyści osobistych oczernił dobre imię lokalnej gwiazdy. Osłabił szansę Tytanów w rozgrywkach o Superpuchar. Najbardziej znienawidzony człowiek w stanie!”.
Roland przełknął ślinę. Oślepiony przez reflektory – reflektory telewizyjne – takiej ewentualności nie wziął po uwagę.
– Co pan na to, szeryfie Courter? – spytał, włączając wsteczny bieg.
– Nie mamy wyboru. Musimy go wypuścić – odparł Jake.
– Pan mu wierzy?
– Cholera go wie. – Jake wzruszył ramionami. – Ale mamy za mało, żeby go zatrzymać.
– W porządku. – Roland, ważna figura, z powagą skinął głową. – Jest wolny. Niech nie opuszcza miasta.
Myron spojrzał na Jake’a.
– Niech nie opuszcza miasta? – powtórzył i roześmiał się.; Serdecznie. – Powiedział: „Niech nie opuszcza miasta”?
Jake próbował powstrzymać śmiech, lecz warga wyraźniej mu drżała. Roland poczerwieniał.
– Dziecinada! – wyrzucił z siebie. – Szeryfie, proszę o codzienne raporty w tej sprawie.
– Tak jest.
Roland zgromił obecnych najgroźniejszym ze spojrzeń – i nikt nie padł na kolana – i wymaszerował z pokoju.
– Praca z nim to kupa śmiechu – rzekł Myron.
– Jaja nie do wytrzymania.
– Czy Christian i ja jesteśmy wolni?
Jake potrząsnął głową.
– Dopiero, gdy opowiesz mi o swojej wizycie u dziekana Gordona.
35
Po zdaniu relacji Jake’owi Myron odwiózł Christiana do domu. Po drodze – na jego życzenie – opowiedział mu o wszystkim. Wprawdzie chciał oszczędzić chłopakowi szczegółów, ale nie miał prawa ich przed nim zatajać.
Christian nie zadawał żadnych pytań. Nic nie mówił. Na boisku słynął ze stoickiego spokoju w każdej sytuacji. A w tej chwili miał minę jak podczas meczu.
Kiedy Myron skończył, przez kilka minut milczeli.
– Dobrze się czujesz? – spytał go wreszcie.
Christian skinął głową. Twarz miał bladą.
– Dziękuję panu za szczerość – powiedział.
– Kathy bardzo cię kochała. Pamiętaj o tym.
Christian ponownie skinął głową.
– Musimy ją odnaleźć.
– Robię, co mogę.
Christian usiadł tak, by widzieć Myrona.
– Kiedy zabiegały o mnie wielkie agencje, robiły to jakoś tak… bezosobowo. Chodziło wyłącznie o pieniądze. W pana przypadku też o nie chodziło, nie jestem naiwny, ale pan był inny. Instynktownie wyczułem, że panu mogę zaufać. Chcę powiedzieć, że stał się pan dla mnie kimś więcej niż menedżerem. Cieszę się, że pana wybrałem.
– Ja również. Wiem, że to nie najlepszy moment na takie pytanie, ale od kogo się o mnie dowiedziałeś?
– Ktoś mi pana gorąco polecił.
– Kto?
– Nie wie pan?
Christian uśmiechnął się.
– Jakiś klient?
– Nie.
– No, to nie mam pojęcia – rzekł Myron, potrząsając głową.
Christian usiadł wygodnie.
– Jessica – odparł. – Opowiedziała mi o panu. O tym, jak pan grał, o kontuzji, ile pana to kosztowało, o pańskiej pracy w FBI, o powrocie na studia. Zapewniła, że nie zna nikogo lepszego od pana.
– To dlatego, że za rzadko wychodzi z domu. Zamilkli. Na autostradzie New Jersey Turnpike wyłączono środkowy pas, więc zaczęli się wlec. Powinienem pojechać pasem zachodnim, pomyślał Myron. Już miał zmienić pasmo ruchu, gdy usłyszał od Christiana coś takiego, że o mało nie zahamował.
– Moja matka pozowała kiedyś nago.
– Słucham? – spytał, sądząc, że się przesłyszał.
– Kiedy byłem mały. Nie wiem, czy te zdjęcia zamieszczono w jakimś piśmie. Wątpię. Nie była zbyt atrakcyjna. W wieku dwudziestu pięciu lat wyglądała na sześćdziesiąt. Pracowała w Nowym Jorku jako prostytutka. Na ulicy. Nie wiem, kto mnie spłodził. Przypuszczała, że jeden z facetów na wieczorze kawalerskim, ale nie miała pewności który.
Myron zerknął na Christiana. Patrzył przed siebie.
– Myślałem, że mieszkałeś z rodzicami w Kansas – rzekł ostrożnie.
Christian potrząsnął głową.
– Wychowali mnie dziadkowie. Matka zmarła, kiedy miałem siedem lat. Zaadoptowali mnie. Nosiliśmy to samo nazwisko, więc udawałem, że są moimi rodzicami.
– Nie wiedziałem. Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Dziadkowie byli wspaniali. Z pewnością popełnili mnóstwo błędów wychowawczych wobec mamy, skoro skończyła, jak skończyła. Mnie traktowali życzliwie i z miłością. Bardzo mi ich brakuje.
W głębokim milczeniu minęli sportowy kompleks Meadowlands. Na rogatce Myron uiścił opłatę i podążyli w stronę mostu Waszyngtona. Christian kupił sobie lokum trzy kilometry od mostu i dziesięć od stadionu Tytanów, w typowym dla New Jersey, nazwanym szumnie Cross Creek Pointę, osiedlu trzystu domów z prefabrykatów, które wyglądało jak wyjęte z filmu Duch.
Gdy krążyli, szukając wolnego miejsca do zaparkowania, zadzwonił telefon. Myron podniósł słuchawkę.
– Halo?
– Gdzie jesteś? – spytała Jessica.
– W Englewood.
– Pojedź drogą Czwartą na zachód do Siedemnastej – powiedziała prędko. – Spotkamy się w Ramsey na parkingu przy bankomatach.
– O co chodzi?
– Przyjedź tam. Natychmiast.
36
Kiedy ujrzał Jessicę, stojącą w przyćmionej poświacie jarzeniówek parkingu, tak nieznośnie piękną w opinających jej j biodra niebieskich dżinsach i czerwonej bluzce rozpiętej pod szyją, natychmiast wyczuł kłopoty. Wielkie kłopoty.
– Bardzo źle? – spytał.
Otworzyła drzwiczki i usiadła przy nim.
– Gorzej – odparła.
Nic nie mógł poradzić. Nie mógł oprzeć się myślom, jąkaj jest piękna. Pobladła, oczy były lekko podkrążone, lecz ani śladu kurzych łapek, choć na jej twarzy pojawiły się nowe rysy. Czy były tam wczoraj lub wcześniej, w dniu, kiedy odwiedziła i go w biurze? Nie był pewien. Wyglądała oszałamiająco. Drobnej niedoskonałości, jeśli w ogóle można je było nazwać niedoskonałościami, sprawiały, że pragnął jej jeszcze bardziej. Dziekanowa Madelaine była atrakcyjną kobietą, ale w porównaniu z Jessicą jej uroda gasła niczym światło latarki w oślepiającym blasku latarni morskiej.
– Opowiesz mi o tym? Potrząsnęła głową.
– Wolę ci pokazać – odparła i zabrała się do udzielania wskazówek, jak ma jechać. – Ojciec wynajął tu domek – wyjaśniła, gdy dotarli do drogi słusznie nazwanej Brudną Czerwoną Dróżką.
– W tym lesie?
– Tak.
– Kiedy?
– Dwa tygodnie temu. Wynajął go na miesiąc. Według agenta, szukał spokoju i ciszy. Chciał uciec od cywilizacji.
– To niepodobne do twojego ojca.
– Całkowicie.
Kilka minut później dotarli do domku. Myronowi nie chciało się wierzyć, żeby Adam Culver, którego dobrze poznał, chodząc z Jessicą, pragnął spędzić tu urlop. Ten człowiek kochał hazard. Koniki, ruletkę, blackjacka. Uwielbiał ruch i zgiełk. Spokoju i ciszy zażywał na koncertach Tony’ego Bennetta w Sands.
Jessica wysiadła z samochodu. Myron za nią. Miała tak świetną postawę i chód, że dawniej nie mógł oderwać od niej oczu. Dziś jednak dostrzegł w kroku ukochanej jakąś chwiejność, tak jakby jej nogi nie były pewne, czy zdołają utrzymać śliczną sylwetkę.
Stopnie ganku zaskrzypiały pod ich stopami. Drewno w wielu miejscach zmurszało. Jessicą otworzyła kluczem drzwi i je pchnęła.