Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Horty dokończył transakcję z chłopaczkiem wyglądającymi najwyżej na dwanaście lat, przybił mu piątkę i ruszył na zachód. Szedł bez walkmana, ale takim krokiem, jakby go słuchał. Cały podrygiwał. Oczy miał zaczerwienione. Co kilka kroków wciągał nosem powietrze i ocierał go wierzchem dłoni.

– Na jakim paliwie jedzie, dzieci? Na koce czy coli?

– Pewnie ma grypę – odparł Win.

– Aha, kolumbijkę.

Cofnęli się, schodząc muz oczu. Kiedy doszedł do wylotu ulicy, Myron zastąpił mu drogę.

– Junior Horton?

Horton obrzucił go pogardliwym spojrzeniem dziecka ulicy.

– A kto się, kurwa, pyta? – odparł.

– Gites odżywka.

– Zejdź mi z drogi, bo ci skopię dupę. Obu skopię dupę – dodał Horty, spostrzegając Wina.

– Dupy – poprawił go Win. – Jedna dupa. Dwie dupy. Liczba mnoga.

– Kurwa jego…

– Chcemy z tobą pogadać.

– Pierdol się, frajerze!

– Trafił nam się kosior – rzekł Myron do Wina.

– Widzę – odparł Win. – Zaraz się zsikam.

Horty przystąpił do niego. Był co najmniej piętnaście centymetrów wyższy i trzydzieści kilo cięższy. Uznał pewnie, że zastraszenie takiego kurdupla to mądre zagranie.

– Rozjebię cię w drobny mak – zagroził.

Myron stłumił uśmiech.

– Przeklniesz jeszcze raz, to będę zmuszony cię uciszyć – ostrzegł tonem belfra Win.

– Ty?! – Horty zaśmiał się serdecznie, zgiął i pochylił tak nisko, że nosem prawie dotknął jego nosa. – Taki wymuskany biały wypierdek ma mi zamknąć twarz?! Kurwa two…

Prawie niewidocznym ruchem Win otwartą dłonią uderzył go w splot słoneczny i w ułamku sekundy cofnął rękę. Horty zatoczył się do tyłu, łapiąc oddech i nie mogąc wtłoczyć powietrza do płuc.

– Powiedziałem: nie przeklinaj.

Pół minuty później Junior Horton doszedł do siebie i od nowa zaczął trzaskać dziobem.

– Pieprzony skurwielu! – zaklął, wstając.

Kiedy rzucił się na Wina z wyciągniętymi rękami, jak obrońca szarżujący na napastnika, ten odstąpił w bok i zamaszystym, szybkim jak błyskawica kopniakiem znów trafił go w splot. Horty zgiął się i upadł. Widać było, że jest zły, zaskoczony i, naturalnie, zmieszany. Rozejrzał się dookoła, czy nikt nie patrzy. Bądź co bądź, manto spuszczał mu mikry białas.

– W ciele jest dwieście sześć kości – oznajmił spokojnie Win. – Następnym razem jedną ci złamię.

Horty go nie słuchał. Wybałuszał oczy, twarz wykrzywiała mu wściekłość, a z rozsądkiem był całkiem na bakier. Wstał chwiejnie z chodnika, jakby oberwał mocniej, niż udawał. Liczył, że zaskoczy Wina. Gdy znalazł się blisko niego, zaatakował.

Albo faktycznie nawalił się koką, albo był strasznie głupi. Prawdopodobnie jedno i drugie.

Win odchylił się i kopnął go z boku w goleń. Trzasnęło jak nadepnięta sucha gałązka. Horty krzyknął i upadł. Win uniósł nogę, by poprawić z góry, ale Myron powstrzymał go, kręcąc głową.

– Zostało ci dwieście pięć – rzekł Win i wolno opuścił stopę.

– Złamałeś mi nogę, kur… – Horty urwał, trzymając się za podudzie i tarzając. – Złamałeś mi nogę!

– Prawy piszczel.

– Coście, ku… coście za jedni?

– Zadamy ci kilka pytań – odparł Myron – a ty na nie odpowiesz.

– Moja noga, człowieku! Potrzebuję lekarza!

– Kiedy skończymy.

– Pracuję dla Terrella. Ten rewir mam od niego. Jak macie jakieś wąty, to gadajcie z nim.

– Mamy do ciebie inny romans.

– Człowieku, zlituj się! Moja noga!

– Chodziłeś na Uniwerek Restona.

Na zbolałej twarzy Hortona pojawiło się zaskoczenie.

– Chodziłem, a bo co? Chcecie znać moje stopnie?

– Znałeś Kathy Culver.

Horty spłoszył się.

– Jesteście z policji?

– Nie.

Horty zamilkł.

– Znałeś Kathy Culver.

– Kathy jaką?

– Lewe udo. Kość numer dwieście pięć. Kość udowa to największa kość w ciele…

– Dobra, znałem ją. I co z tego?

– Jak się poznaliście? – spytał Myron.

– Na zabawie. W pierwszym tygodniu nauki.

– Chodziliście ze sobą?

– Chodziliśmy? – Horty’ego rozbawiło to pytanie. – Co wy. Z taką jak ona się nie chodzi.

– Z jaką?

– Z taką, co pierwszego wieczoru obciąga ci fiuta. Williemu też obciągnęła.

– Jakiemu Williemu?

– Kumplowi z pokoju.

– Gra w futbol?

– Owszem, ale to gracz pomocniczy – odparł Horty takim tonem, jakby mówił o kimś niższego gatunku.

– Mów.

– Człowieku, po co chcesz to wiedzieć?

– Mów.

Horty wzruszył ramionami. Noga mu szybko puchła, ale kokaina na tyle skutecznie tłumiła ból, że się trzymał.

– No więc, urządziliśmy imprezę. W akademiku Moore’a, w którym mieszkali wszyscy czarni bracia. Kathy była tam jedyną białą laską. Przyszła ubrana jak zdzira. I zachowywała się jak zdzira. Zaczęliśmy nawijać i tak dalej. Snifowała kokę jak odkurzacz. Lubiła ten towar. A potem poszliśmy w tany. – Uśmiechnął się na to wspomnienie. – W taniec – ocieraniec. Na parkiecie chwyciła mnie za armatę i dawaj ją repetować. No, to targam ją na górę i obciąga mi druta. Ale to nie wszystko. Z torby wyjmuje aparat – aparat, kurwa mać! – i każe mi robić zdjęcia. Nie picuję! Zbliżenia siebie i mojej czarnej lufy.

Myron poczuł, że znów ściska go w żołądku. Win miał jak zwykle obojętną minę.

– Następnego wieczoru wróciła – ciągnął Horty. – I za, jednym zamachem obsłużyła mnie i Williego. Zabawa była przednia, znów napstrykaliśmy zdjęć. Tylko że tym razem ja też miałem aparat.

– I zrobiłeś zdjęcia.

– A jak.

– Mieliście więcej takich… spotkań?

– Nie. Zabrała się za innych gości. Pierwszoklaśna laska, a taka zdzira. Blondyna, figura jak ta lala i w ogóle.

– Rozmawiałeś z nią potem? Horty wzruszył ramionami.

– Trochę. Niewiele. Odkąd spiknęła się z Christianem, zaczęła się całkiem inna rozmowa.

– To znaczy?

– Zaczęła tak zadzierać nosa, jakby jej gówno pachniało perfumami. I te ich ciągłe ciuciu-muciu, jak jakaś parka w show telewizyjnym. Ze zdziry zmienia się raptem w niepokalaną cnotkę. Kurwa, która ujeżdżała moją czarną armatę jak dzikiego mustanga, nagle przestaje mi mówić „cześć”. To nie w porządku. Nie w porządku.

Znawca dobrego wychowania.

– Więc postanowiłeś ją zaszantażować – rzekł Myron.

– Zaszantażować? Skądże.

– O wszystkim wiemy, Horty. Wiemy, że zapłaciła ci za zdjęcia.

Horty prychnął.

– Co wy, to nie był szantaż. Zwykła transakcja. Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że mogę sprawić, by jej zmiękła rura. I że jedno zdjęcie kosztuje tysiąc papierów. Przyjęła to do wiadomości i wyraziła gotowość zapłacenia za te piękne fotki.

Zastrzegłem, że bardzo je sobie cenię. Ze względu na dużą wartość sentymentalną i w ogóle. Wreszcie doszliśmy do zgody. Umowy korzystnej dla obu stron, nie szantażu! – podkreślił. Spojrzał na nogę i skrzywił się. – Koniec historii.

– O czymś zapomniałeś.

– O czym.

– O zbiorowym gwałcie w szatni.

To go nie zaskoczyło. Lekko się uśmiechnął.

– Gwałcie? Człowieku, ty mnie nie słuchasz. Ta cipa była kurwą do potęgi. Skoczyłaby nago na kupę kamieni, gdyby myślała, że znajdzie tam kutasa! Kochała tę robotę. A my wszyscy dobrze się zabawiliśmy.

Win posłał Myronowi wymowne spojrzenie: „Zachowaj spokój”.

– Ilu was było?

– Sześciu.

– Nie wystarczyły ci jej pieniądze, Horty? – spytał cicho Myron. – Musiałeś ją zgwałcić?

– Powiedziałem ci już, człowieku…

– Nie przyszła do tej szatni na umówiony grupowy stosunek z pół tuzinem chłopa. Zgwałciliście ją.

– Jakim cudem, człowieku? – Horty potrząsnął głową. – To skończona kurwa. Kto się raz skurwił, kurwą pozostanie. Taka jest prawda. Pierdolona cipa rżnęła niepokalaną dziewicę. Panienkę rozgrywającego. Za kogo się uważała, do kurwy nędzy! Właśnie dlatego przypomniałem jej, co robiła. Pokazałem jej, kim jest. Nie żadną królową balu. Tylko zdzirą, która kocha szarpać druty.

Win na wszelki wypadek zastąpił Myronowi drogę.

– A poza tym byłem to winien jej kochasiowi. Z okładem.

50
{"b":"101682","o":1}