– To ma być obiektywizm? Chaz Landreaux jest młodym człowiekiem…
– Oszczędź mi kazań – przerwał mu Herman. – Nie jesteśmy z opieki społecznej. Jesteśmy ludźmi interesu. Zainwestowaliśmy w tego młodego człowieka. Zaryzykowaliśmy kilka tysięcy dolarów. A kiedy nadszedł czas, żeby zacząć – odcinać kupony, ty się wciąłeś.
– Wcale się nie wciąłem. Sam do mnie przyszedł. Jest przerażony. O’Connor pochwycił go w szpony, gdy Chaz, był osiemnastolatkiem. Przepisy słusznie zabraniają łowienia takich młodziaków. Landreaux stara się wyrwać, zanim wpadnie po uszy.
– Daj spokój, Myron – odparł Herman ze sceptyczną miną. – Dziś dzieciaki szybko dorastają. Dobrze wiedział, co robi. A że było to wbrew prawu? Wielkie rzeczy! Znał przepisy. Zresztą chciał tych pieniędzy.
– Zwróci je.
– Gówno zwróci! – odezwał się po raz pierwszy Frank Ache.
– Cześć, Frank. – Myron pomachał mu ręką. – Ekstradzianko.
– Pierdol się, psi zwisie! Umowa to umowa!
– Psi zwisie?
Myron spojrzał na Wina. Ten wzruszył ramionami.
– Umowa była taka, że Chaz może w każdej chwili się wycofać i zwrócić pieniądze. To mu obiecał Roy O’Connor.
– W dupie mam, co obiecał O’Connor!
– Trzymaj fason, Frank, bardzo proszę – upomniał brata Herman.
– Ja go pieprzę, Herman! Ten dzwon chce mnie wydymać! Zwinąć mi ze stołu żarcie! Nie tylko tego czarnucha Landreaux. Na tym się nie skończy. Mamy umowy z wieloma dobrze rokującymi zawodnikami. Stracimy jednego, stracimy wszystkich. Reszta agentów musi wiedzieć, że z nami się nie pogrywa. Załatwmy Bolitara od razu.
– Niezbyt mi się to podoba – wtrącił Myron.
– A kto cię, kurwa, pyta?
– Ja tylko mówię, co myślę.
– Nie pomagasz mi, Frank. Pozwól mi to załatwić. Obiecałeś.
– Co załatwić? Zabij skurwysyna! I tyle.
– Zaczekaj obok. Zajmę się tym, słowo.
Frank posłał Myronowi nienawistne spojrzenie. Myron je zignorował. Wiedział, że to część przedstawienia. Że starają się go zastraszyć, tak jak próbowali Otto Burke z Larrym Hansonem. Niemniej atmosfera śmiertelnego zagrożenia nadała odegranej przez nich scence w stylu Pata i Patachona całkiem nowej dynamiki.
Zamyślony Win nie zareagował.
– Chodź, Aaron – warknął Frank. – Idziemy, ale wyrok na niego obowiązuje.
– Proszę bardzo – odparł Herman. – Chcesz go zabić, nie wejdę ci w paradę.
– Już go nie ma.
Wychodząc, Frank trzasnął drzwiami. Efektowny epizod, choć przeszarżowany, pomyślał Myron.
– Pociecha z niego – rzekł.
Herman przeszedł w kąt gabinetu i wolno zamachnął kijem.
– Na twoim miejscu bym z nim nie zadzierał. Jest naprawdę wkurzony. Zawsze cię lubiłem, Myron. Od samego początku. Nie wiem, czy tym razem zdołam ci pomóc.
Ów „początek” miał miejsce na pierwszym roku studiów w Duke. Myron nie lubił tego wspomnienia. Jego ojciec grał hazardowo i przegrywał. Dzień przed meczem z drużyną Uniwersytetu Stanowego Georgii Myron zastał go w akademiku w towarzystwie dwóch oprychów Hermana Ache’a. Zapowiedzieli mu, że jeżeli Georgia nie przegra dwunastoma punktami, to jego stary straci palec. Po raz pierwszy widział wtedy ojca płaczącego. W ostatnich czterdziestu sekundach trzykrotnie stracił piłkę i z tego powodu jego drużyna wygrała tylko dziesięcioma punktami.
Ojciec i syn nigdy o tym nie rozmawiali.
– Dlaczego tak ci zależy na tym Chazie Landreaux?
– Bo warto go uratować.
– Przed czym?
– To jeszcze dzieciak, Hermanie, a Frank dokręca mu śrubę. Chcę temu zapobiec.
Herman uśmiechnął się, zmienił kije, wykonał kilka uderzeń i wziął wbijak.
– Wieczny idealista.
– Skądże. Chcę tylko pomóc chłopakowi.
– I sobie.
– Owszem. I sobie.
Myron spostrzegł, że Herman Ache ma na nogach buty do golfa. Z kolcami. Rany! Dla większości ludzi golf to idiotyczna namiastka sportu. Dla garstki życiowa obsesja. Są tylko te dwie skrajności.
– Wątpię, czy go powstrzymam – rzekł Herman, przypatrując się dziurom w dywanie. – Frank jest bardzo zawzięty.
– To ty rządzisz. Wszyscy to wiedzą.
– Frank jest moim bratem. Na odciski wchodzę mu tylko w ostateczności. W tym przypadku nie widzę potrzeby.
– Co Frank mu zrobił?
– Słucham?
– Jak go nastraszył?
– A… – Herman znów zmienił kije. Wbijak zastąpił „drewniakiem”. – Porwał jego siostrę bliźniaczkę.
Myrona znów ścisnęło w dołku. On i Win mieli rację. Tylko co z tego.
– Nic jej nie jest?
– O to bym się nie martwił – odparł Herman takim tonem, jakby zadano mu bardzo głupie pytanie. – Nie zrobią jej krzywdy. O ile Landreaux nie zerwie współpracy.
– Kiedy ją wypuszczą?
– Za dwa dni. Po to, żeby kontrakt nabrał mocy prawnej, a Landreaux się nie rozmyślił.
– Czego chcesz, Hermanie? Ile żądasz za zdjęcie mi Franka z karku?
Herman Ache nałożył rękawiczkę do golfa i, patrząc na swoje ręce, wykonał bardzo staranny zamach.
– Jestem stary, Myron. Stary i bogaty. Cóż mógłbyś mi dać? Win usiadł prosto, pierwszy raz zmieniając pozycję.
– Za szeroko prowadzi pan kij, panie Ache – rzekł. – Niech pan mocniej skręci nadgarstki i przesunie uchwyt odrobinę w prawo.
Nagła zmiana tematu zaskoczyła wszystkich. Herman spojrzał na Wina.
– Przepraszam – powiedział – ale nie zapamiętałem nazwiska.
– Windsor Horne Lockwood Trzeci.
– A więc to pan jest tym nieśmiertelnym Winem. Nie tego się spodziewałem. – Herman wypróbował nowy chwyt. – Trochę dziwnie.
– Parę tygodni i się pan oswoi. Często pan gra?
– Kiedy tylko mogę. Dla mnie to więcej niż gra. To…
– …świętość – dokończył za niego Win. Oczy Hermana rozbłysły.
– Właśnie. Pan gra w golfa, panie Lockwood?
– Tak.
– Nic nie dorówna tej grze.
– Nic – przyznał Win. – Gdzie pan grywa?
– Takim jak ja trudno znaleźć dobre pola. Należę do klubu Świętego Antoniego w Westchester. Zna go pan?
– Nie.
– Marne pole. Osiemnastodołkowe, oczywiście. Skaliste. Trzeba skakać jak górska kozica.
Opowieści golfiarzy. Myron kochał je. Tak jak wszystko, nieprawdaż?
– Czegoś nie rozumiem – czujnie podchwycił temat. – Masz przecież takie wpływy, Hermanie. Dlaczego nie grasz, gdzie ci się podoba?
Ache i Win zmierzyli go takim wzrokiem, jakby był świętym tureckim, modlącym się w Watykanie.
– Pan wybaczy, ale Myron nie zna się na golfie – rzek Win. – Myśli, że „żelazo” dziewiątka to komponent witaminy.
Herman się zaśmiał. Dwaj gangsterzy zawtórowali. Myron nie rozumiał dlaczego.
– Znam się doskonale – odparł. – Golf to gromada facetów w śmiesznych strojach, którzy na wielkich trawiastych nieruchomościach walą kijami w piłki.
Zaśmiał się. Nikt mu nie zawtórował. Golfiści nie słyną z poczucia humoru. Herman schował kij do worka.
– Członkostwa klubu golfowego nie da się wymusić ani kupić – wyjaśnił. – Za bardzo szanuję tę grę i jej tradycje żeby chwytać się tak chamskich metod. Miejsca w pierwszej ławce w kościele nie załatwia się, przykładając księdzu pistolet do głowy.
– Świętość – powtórzył Win.
– Tak jest. Prawdziwy golfista czymś takim się nie splami.
– Do klubu musi go ktoś zaprosić – dodał Win.
– Właśnie. Na wspaniałym polu golfowym nie tylko siei gra. Takiemu polu składa się hołd. Z rozkoszą przyjąłbym zaproszenie na któreś z nich. To moje wielkie marzenie. Niestety, nie do spełnienia.
– Dałby się pan zaprosić na dwa?
– Dwa… – Herman urwał.
Oczy, które rozbłysły mu na ułamek sekundy, szybko zgasły, jakby zląkł się, że z niego kpią. – Jak to? Win wskazał na zdjęcie na ścianie po lewej.
– To klub golfowy w Merion – rzekł i wskazał ścianę w głębi. – A to w Pine Valley.
– I co?
– Z pewnością pan o nich słyszał.
– Słyszałem?! To dwa najsłynniejsze pola golfowe na Wschodnim Wybrzeżu, dwa z najlepszych na świecie. Niech pan wymieni jakiś dołek. Proszę, jakikolwiek, na którymś z nich.
– Dołek szósty w Merion.