Bellis z drżeniem zdała sobie sprawę, że jest to przywódca Pragnieniowic, największy rywal Kochanków. To z jego powodu posiedzenie odbywało się po zachodzie słońca. Naprzeciwko Kochanków siedział wampir – Brucolac.
Wszyscy wiedzieli, że posiedzenie jest formalnością i że jego uczestnicy nie dadzą się przekonać do zmiany dawno przyjętego stanowiska. Spory i dyskusje były sztuczne, a ciche sojusze i antagonizmy widoczne gołym okiem. Bellis wyrażała swoją opinię w kwestiach językowych, kiedy została o to poproszona.
Za projektem Kochanków opowiadało się pięć okręgów. Książkowice sprawiały wrażenie autentycznie zachwyconych planem Niszczukowód. Czasy i Alozowice były opłacane przez Niszczukowody i stosowały się do poleceń jego włodarzy. Friedrich z okręgu Tobietwój bezwstydnie sprzedał swój głos Kochankom, wiedząc, że potrafią przebić finansowo ofertę każdej innej dzielnicy.
Kochankom sprzeciwiały się tylko współpracujące ze sobą dzielnice Cieplarnia i Budy oraz działający w pojedynkę Brucolac z Pragnieniowic. A zatem pięć do trzech. Można było przystąpić do natychmiastowej realizacji planu.
– Nie zostaliśmy poinformowani – powiedziała Vordakine z Rady Bud, kobieta srogiego oblicza, która strofowała Kochanków za ich nieuczciwość. Rozpaczliwie próbowała przeciągnąć na swoją stronę Friedricha albo kheprich z Książkowic. – Nie powiadomiono nas o zamiarach Niszczukowód, kiedy jego piraci powrócili, holując crobuzońską platformę wiertniczą „Sorgo”. Mowa była wtedy o wzroście produkcji energii elyktrycznej i mocy, o taniej ropie naftowej.
O skalnym mleku nie usłyszeliśmy ani słowa. A teraz się okazuje, że tania energia została z góry przeznaczona na projekt z awankiem. Czy można przewidzieć, co zamierzają zrobić, kiedy awank będzie już schwytany?
Brucolac ożywił się po raz pierwszy. Patrzył w stronę przedstawicieli Niszczukowód, a konkretnie – jak uzmysłowiła sobie Bellis – na Doula.
– Tu tkwi sedno sprawy – powiedział nieoczekiwanie. Głos miał chrapliwy, jakby na siłę wydarty z gardła. – To jest zasadnicza kwestia. – Jego długi, rozwidlony język zatrzepotał. Bellis wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. – Jakie są zamiary? Co można zrobić, mając awanka? Dokąd można popłynąć?
Kupiecki król Friedrich zmienił pozycję na krześle i splunął. Vordakine przypomniała mu o zobowiązaniach i starych długach wdzięczności, o których Bellis nic nie wiedziała. Odwrócił wzrok. Vordakine nie zdołała nakłonić go do zmiany stanowiska. Friedrich spojrzał na Kochanków, a oni uśmiechnęli się do niego i jednocześnie skinęli głowami.
„Kupimy twój głos – mówił ten gest – a jeśli Budy i Cieplarnia czy ktokolwiek inny przystąpi do licytacji, przepłacimy ich. Podaj swoją cenę”.
Przeciwnicy przywołania awanka wyglądali na starych i zmęczonych.
Platforma, książka, Krüach Aum – Bellis uzmysłowiła sobie, że od planów Kochanków od początku nie było odwrotu.
Wiele kilometrów za oknami, pośród ciemności nocy, nadal widać było burzę, raz po raz rozkwitającą na krótko błyskawicami. Otoczona przedstawicielami stronnictw, które dopiero teraz zaczynała rozumieć, tłumacząc dla członka rasy, którą miała za dawno wymarłą, Bellis czuła się ponuro i samotnie.
Wyszła z sali jako jedna z ostatnich. Przy drzwiach podniosła wzrok na Uthera Doula, który zastawiał jej drogę, ale zorientowała się, że jej współtowarzysz z wyprawy na wyspę ludzi-moskitów nie patrzy na nią. Z oczami i ustami nieruchomymi jak szkło był sczepiony wzrokiem z Brucolakiem.
Kochankowie już poszli. Wszyscy inni przedstawiciele okręgów też. Został tylko Uther Doul i wampir, a pomiędzy nimi stała Bellis.
Marzyła o tym, żeby już wreszcie wyjść, ale Doul stał w takiej pozycji – jakby szykował się do walki. Nie było miejsca na przeciśnięcie się bok niego, a bała się odezwać. Brucolac stał z rozwichrzoną czupryną i rozchylonymi ustami, upiorny wężowy język trzepotał w powietrzu.
Bellis tkwiła w pułapce. Dwaj mężczyźni nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.
– Nadal zadowolony, Uther? – spytał Brucolac. Jego głos nigdy nie przekraczał natężenia nieprzyjemnego szeptu. Uther Doul nic nie odpowiedział. Brucolac parsknął udawanym śmiechem. – Nie sądź, że to już koniec. Obaj wiedzieliśmy, czym skończy się ta maskarada. Decyzje zapadają gdzie indziej.
– Martwomościu Brucolacu – odrzekł Doul. – Twoje zastrzeżenia do tego projektu zostały odnotowane. Odnotowane i odrzucone. A teraz przepraszam cię, ale muszę odprowadzić Krüacha Auma i jego tłumaczkę do ich kwatery.
Wciąż nie zdejmował jednak wzroku z bladej twarzy wampira.
– Nie wiem, czy zauważyłeś, Uther – powiedział Brucolac uprzejmym tonem – ale ci ubijacze piany nareszcie zorientowali się, że coś jest nie w porządku. – Powoli podszedł do swojego oponenta. Bellis zamarła. Bardzo chciała wyjść z sali. Przez lata owijała się warstwami skupienia i chłodnej samokontroli. Niewiele miała w sobie uczuć, nad którymi nie potrafiła zapanować. Przeraziła się, kiedy sobie uzmysłowiła, że Brucolac budzi w niej trwogę. Jakby jego głos był idealnie zsynchronizowany w fazie z jej strachem. W sali senackiej panował półmrok, lampy gazowe pogaszono, paliło się teraz tylko kilka dogorywających świec. Bellis widziała jedynie wysoką postać Brucolaca, poruszającą się ze swobodą tancerza. Ze swobodą Uthera Doula, który wciąż milczał. I ani drgnął. – Słyszałeś, jak Vordakine spytała, co będzie dalej. Mówiłem ci, że jest z nich najlepsza. Nareszcie zaczynają się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi – szepnął Brucolac. – Kiedy im powiecie, Uther? Kiedy usłyszą, jaki jest plan? Naprawdę sądzisz – ciągnął z nagłą agresją w głosie – że mógłbyś stawić mi czoło? Sądzisz, że mógłbyś mnie pokonać? Myślisz, że wasz projekt można realizować bez mojej zgody? Czy ty wiesz, kim ja jestem?
Potem zaczął mówić kaszlnięciami wypowiadanymi na wdechu, jakby język, którym się posługiwał, nie chciał wypuszczać na zewnątrz żadnych dźwięków.
Mowa Cromlech.
Treść tej tyrady sprawiła, że Uther Doul szerzej otworzył oczy. A potem i on podszedł kilka kroków do przodu.
– O tak, Brucolacu. – Głos Doula był twardy i kanciasty jak krzemień. Uther patrzył na wampira nad głową Bellis, tak jakby w ogóle jej tam nie było. – Doskonale wiem, kim jesteś. Lepiej niż ktokolwiek. – Stali bez ruchu kilka kroków od siebie, a Bellis między nimi, jak przerywający walkę sędzia. – Tytułuję cię szlacheckim tytułem martwomościa – syknął Doul – ale taki sam z ciebie szlachcic jak ze mnie. Jesteś nieumarły, nie thanati. Zapominasz się, Brucolacu. Zapominasz, że jest inny kraj, w którym tacy jak ty mogą żyć bez kamuflowania się. W którym chronią się wasi uchodźcy. Zapominasz, że tam, gdzie martwi rządzą i opiekują się żywymi, nie ma powodów bać się ciebie. Zapominasz, że w Cromlech są wampiry. – Wycelował w niego palcem. – Mieszkają za gettem żywych. W chlewikach. W slumsach. – Uśmiechnął się. – Co wieczór po zachodzie słońca mogą bezpiecznie wypełznąć ze swoich nor i pójść do miasta. Odziane w szmaty patyki, podpierające się o ściany. Wyczerpani i zdychający z głodu, żebracy – szydził miękkim głosem. – Żebrzą u żywych o litość. I od czasu do czasu jeden z nas się zgodzi, wiedziony litością i pogardą, a także pod wpływem moralnego szantażu naszej sentymentalnej filantropii, stając w podcieniach budynku i podsuwając nadgarstki. Tacy jak ty wgryzają się w nie, oszalali z głodu i mizdrzący się z wdzięczności, łapczywie wypijają kilka łyków, aż wreszcie uznamy, że już starczy i zabieramy dłonie, a wy płaczecie i błagacie o jeszcze, czasem rzygacie, bo od tak dawna jesteście na głodzie, że wasz żołądek nie daje sobie rady z narkotykiem, i zostawiamy was leżących w błocie, wprawionych w narkotyczny błogostan. W Cromlech doskonale wiemy, kim są tacy jak ty, Brucolacu. – Znowu się uśmiechnął – Narkomanami, których jedni z nas tolerują, drudzy nienawidzą, a wszyscy, żywi i umarli, litują się nad wami. Dlatego nie próbuj mnie zastraszyć. Bo jak powiadam, Brucolacu, doskonale wiem, kim jesteś.