Bellis nie umiałaby powiedzieć, czy mu wierzy.
– Jeśli dowiemy się, co planują, to może uda nam się stąd uciec.
– Przysięgam, że w tym momencie nie jestem w stanie tego odgadnąć. Jeśli się dowiem, to oczywiście natychmiast ci przekażę. – Badali się wzrokiem. – Doszły mnie słuchy, że Uther Doul zaleca się do ciebie.
Nie próbował być nieprzyjemny, ale jego uśmieszek zirytował ją.
– Nie wiem, czy to są zaloty – odparła opryskliwie. – Czasami odnoszę takie wrażenie, ale jeśli rzeczywiście tak jest, to, na bogów, wyszedł z wprawy. Czasem mi się wydaje, że kierują nim inne pobudki, ale nie umiem ich zgłębić. – Znowu milczenie. Na zewnątrz zaczął jęczeć wiatr.
– Powiedz mi, bo jesteś w tym znacznie lepiej zorientowany niż ja: czy można mówić o poważnej opozycji wobec projektu? Podkreślam: poważnej. A jeśli tak, to czy możemy ją wykorzystać do ucieczki? – „O co też może mi chodzić?” – dopytywała samą siebie. „Wysyłamy do kraju ostrzeżenie. Uratowaliśmy go od zagłady, na Jabbera, nie ma nic więcej do zrobienia. Nie istnieją frakcje, które moglibyśmy przeciągnąć na swoją stronę. Nie ma nikogo, kto dałby się namówić do zabrania nas do kraju”. Silas wiele rozprawiał o ucieczce, ale wtopienie się w półświatek Armady, zniknięcie z pola widzenia, zmiana nazwiska, zawiśnięcie w sieci układów, plotek, wzajemnych przysyp i gróźb, to wszystko były techniki przetrwania. Silas przystosowywał się. Bellis nie miała nic do zrobienia. Nie mogła się zaangażować w żadne kombinacje, w żadne tajne plany. Nadal śniła jej się czasami rzeka płynąca z Nowego Crobuzon do Zatoki Żelaznej. – „Nie” – pomyślała z pasją, bezkompromisowo. „Niezależnie od tego, jaka jest prawda, niezależnie od tego, jak beznadziejna jest sytuacja, nie zrezygnuję z myśli o ucieczce”.
Wymagało od niej sporego wysiłku, aby osiągnąć tak wysokie natężenie palącego się zimnym płomieniem gniewu, pragnienia ucieczki, toteż rozstanie się z nim teraz byłoby dla niej nie do zniesienia.
Trzymała więc to głośne „nie” z tyłu głowy, nie rozcieńczone wątpliwościami.
Na drugi dzień, po przebudzeniu, wychyliła się z okna na ciepły wiatr i patrzyła, jak wykończone, skacowane ekipy porządkowe sprzątają z ulic i pokładów odpadki po wczorajszej imprezie. Namiatali wielkie hałdy kurzu, kolorowego papieru, strojów i przebrań z balów maskowych, akcesoriów narkotykowych i tak dalej.
Z wieży wiertniczej „Sorgo” przestały wypełzać obrzydliwe płomienie. Platforma ostygła, zapas ropy naftowej i skalnego mleka został zmagazynowany. Bellis powiodła wzrokiem nad nautyczno-miejskim krajobrazem i zobaczyła, że parowce, holowniki i krępe statki przemysłowe ciągną ku miastu, niby opiłki żelaza ku magnesowi. Patrzyła, jak załogi przywiązują swoje jednostki do Armady.
Kiedy wszystkie statki służebne były już zaprzęgnięte, wzięły kurs na południowy wschód, plując czarnym dymem. Ich maszyny pożerały ogromne ilości kradzionego węgla i różnych innych materiałów palnych. Z przerażającą powolnością Armada zaczęła się poruszać.
Pod spodem, w przezroczystej wodzie, nurkowie kontynuowali pracę. Trwało złomowanie kolejnych statków i dostarczanie żelaza do zakładów przemysłowych. Między zwłokami okrętów a odlewniami nieustannie kursowały chmary sterowców.
Morze nikłymi prądami opływało gigantyczne wędzidło schowane pod statkami. Prędkość Armady była prawie niedostrzegalna: wynosiła najwyżej dwa węzły.
Ale nie spadała ani na moment. Ruch był nieprzerwany. Bellis wiedziała że kiedy miasto dotrze do celu podróży, kiedy łańcuchy zostaną spuszczone i taumaturgia uruchomiona, wszystko się zmieni. I znowu usłyszała swoje „nie”, odmowę kapitulacji, odmowę zadomowienia się w tym mieście.
Z upływem dni była coraz mniej potrzebna. Sesje tłumaczeniowe inżynierami odbywały się rzadziej, tylko w wypadku natrafienia na jakiś konkretny problem, który na bieżąco rozwiązywano. Bellis miała poczucie, że oddala się od centrum wydarzeń.
Jeśli nie liczyć Doula. Nadal z nią rozmawiał, nadal raczył ją winem w swojej kajucie. Ich spotkania nadal były podszyte czymś tajemniczym, ale Bellis nie umiała tego rozszyfrować. Doul wyrażał się tak samo zagadkowo jak zawsze i rozmowy te nie przynosiły Bellis pociechy. Jeszcze parę razy zabrał ją do tego małego pomieszczenia, skrzyni akustycznej pod pokojem Kochanków. Zawsze odbywało się to w nocy, zawsze potajemnie. Słyszała ich zdyszane deklaracje, ich jęki bólu i pożądania. To stężenie uczuć nadal przerażało ją i mdliło, jak coś gnijącego w żołądku.
Za drugim razem usłyszała, jak syczą z rozkoszy – w ich rozumieniu tego doznania – i nazajutrz rano, kiedy weszła wraz z Aumem na salę obrad, Kochankowie mieli na sobie świeże rany, głęboko wcięte i identyczne, a na czołach krwawe strupy.
I Bellis doznała zapaści. Nie mogła znieść myśli o tym, że jest zdana na łaskę ludzi uzależnionych od uczuć znajdujących uzewnętrznienie w takich odgłosach.
„Nie”.
Mimo że minęły dwa tygodnie, dzień po dniu zrobiło się coraz goręcej wędzidło było na ukończeniu, Silas jej nie odwiedził, a w zachowaniu Doula wciąż nie mogła dopatrzyć się żadnego sensu; mimo że oddalała się od centrum władzy i czuła ulgę, że nie musi już codziennie widywać Kochanków, wybił się strach związany z poczuciem narastającej zbędności; mimo że straciła ostatnie resztki władzy, jaką posiadała; mimo że stało się oczywiste, iż tkwi w pułapce bez wyjścia, wewnętrzny głos Bellis zhardział i nabrał stanowczości.
„Nie”.
Rozdział trzydziesty drugi
Armada znalazła miejsce, którego szukała.
Miasto znajdowało się w pobliżu granicy między Wezbranym Oceanem a Morzem Czarnomieliźnianym. Bellis zbaraniała, usłyszawszy o tym. „Naprawdę zapłynęliśmy tak cholernie daleko?” – pomyślała.
Stali na wodzie absolutnie nieruchomo. Za pomocą ezoterycznych technik, takich jak łapanie echa i projekcja sensoryczna, Armada znalazła drogę do środka martwego oka. Nazwą tą określano przypadkowo zlokalizowane akweny o średnicy kilku kilometrów, gdzie nie było prądów ani wiatrów. Obiekty pozbawione własnego napędu, unoszące się na powierzchni martwego oka, podskakiwałyby na falach, lecz nie poruszyłyby się ani o centymetr w żadnym kierunku kompasowym.
Martwe oczy stanowiły rodzaj tablicy informującej, że w dole znajduje się hydrosztolnia.
W tym regionie głębokość oceanu wynosiła od około pięciu do sześciu i pół kilometra, ale pod martwym okiem łoże oceanu opadało stożkowato ku okrągłej dziurze, która ciągnęła się w dół poza zasięg jakiegokolwiek geoempaty.
Hydrosztolnia była szeroka na dwa kilometry i bezdenna.
Sięgała tak głęboko, że przestrzeń Bas-Lag w żaden sposób nie mogła w sobie pomieścić ciężaru grawitacyjnego i gęstości wody, toteż w dolnych partiach dziury rzeczywistość była niestabilna. Hydrosztolnia była łącznikiem między światami. Przez ten wyłom przedostawały się awanki.
Nie było momentu, w którym Krüach Aum i jego nowi podwładni obwieściliby koniec badań. Nie było oficjalnego powiadomienia, ostatnie problemy zostały rozwiązane. Bellis nie umiała dokładnie określić, od kiedy wiedziała, że Armada jest gotowa.
Doul jej tego nie powiedział. Świadomość ta wsączyła się w nią tak samo jak we wszystkich innych obywateli. Pogłoski przerodziły się w dedukcje, dedukcje w radosne spekulacje, radosne spekulacje w triumfalną pewność. „Udało im się. Wiedzą, jak to zrobić. Czekają”.
Bellis chciała w to nie wierzyć. Świadomość, że naukowcy opanowali potrzebne im techniki, zawładnęła nią tak delikatnie, że nie było nagłego wstrząsu, tylko powoli narastający lęk. „Jak?” – myślała raz po raz. Zważyła skalę przedsięwzięcia i pytanie to przytłoczyło ją. „Jak oni to zrobią?”- Ogarnęła myślą wszystkie zadania do wykonania, wiedzę do zgromadzenia, maszyny do zbudowania, energię do ukierunkowania. Rzecz wydawała się niemożliwa. „Czy to dzięki mnie? – zdumiewała się. „Czy bez Auma i jego książki dałoby się tego dokonać?”