Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Sięgnęła do torebki i podała mu książkę.

„Biedny Johannes przeżył tego wieczoru tyle wstrząsów” – pomyślała; skontaktowała się z nim, umówiła, zdeklarowała zmianę stosunku do Armady, wiedziała o awanku, a teraz jeszcze to.

W milczeniu obserwowała jego rozemocjonowane niedowierzanie, zdyszany zachwyt i dławiącą radość.

Wreszcie podniósł na nią wzrok.

– Skąd to wzięłaś? – wykrztusił z najwyższym trudem. Powiedziała mu o Szeklu i jego miłości do działu dziecięcego. Delikatnym gestem przewróciła strony książki.

– Spójrz na ilustracje – powiedziała. – Można zrozumieć, dlaczego odłożono ją na niewłaściwą półkę. Wątpię, czy na pokładzie jest wiele osób, które znają wysokie kettai. Patrz, to mnie najbardziej poruszyło. – Pokazała na ilustrację z olbrzymim okiem pod łodzią. Mimo że grała komedię, mimo że widziała rysunek dziesiątki razy, nada oglądała go ze szczyptą zaskoczenia. – Nie tylko rysunki mi powiedziały, o co chodzi, Johannesie. – Wyjęła z torebki plik kartek z notatkami wykonanymi jej zwartym charakterem pisma. – Ja umiem czytać w tym języku, Johannesie. Napisałam o tym języku książkę – Fakt ten jakiegoś powodu wciąż jej doskwierał. Odegnała od siebie to uczucie i pomachała manuskryptem przed nosem Johannesa. – Przetłumaczyłam Auma.

Kolejny szok dla Johannesa, którego dźwiękowo-emocjonalna reakcja była identyczna jak poprzednio.

„To już ostatni” – pomyślała Bellis, zliczając je w głowie. Patrzyła, jak Johannes tańcuje z zachwytu po pustym pokładzie. „To już koniec wstrząsów dla ciebie”. Kiedy zakończył swoje głupkowate kontredanse, pociągnęła go za ramię w stronę miasta, w stronę pubów. Usiądźmy i zastanówmy się nad tym” – myślała z chłodnym wyrachowaniem. „Upijmy się razem, co? Rany, ale się cieszysz, że znowu jestem po twojej stronie. Ale jesteś zachwycony, że odzyskałeś przyjaciółkę. Pokombinujmy, co powinniśmy zrobić, ty i ja. Pomóżmy ci wymyślić mój plan”.

Rozdział siedemnasty

Na tych ciepłych wodach nocne światła i dźwięk bicia fal o flanki miasta wydelikatniały, jakby morze było bardziej natlenione, a światło rozrzedzone: solanka i iluminacja utraciły nieco ze swego srogiego żywiołowego charakteru. Armada zagnieździła się w długich, balsamicznych ciemnościach niewątpliwego już teraz lata.

Nocą, w ogródkach pubów, które przylegały do terenów parkowych Armady, do łąk zieleniących się na przednich kasztelach i śródokręciach, śpiewały cykady, wybijając się nad szum fal i buczenie maszyn holowników. Pojawiły się pszczoły, szerszenie i muchy. Zderzały się czołowo z oknem Bellis, czasem ze skutkiem śmiertelnym.

Armadyjczycy nie byli ludźmi klimatu zimnego, gorącego czy umiarkowanego jak w Nowym Crobuzon. Wszędzie indziej Bellis mogła zastosować klimatyczne stereotypy: spokojny mieszkaniec zimnych krain, emocjonalny południowiec, ale nie na Armadzie. W tym wędrownym mieście takie czynniki były zmienne, wymykały się uogólnieniom. Wszystko, co mogła powiedzieć, to to, że tego lata, w tym zbiegu daty i miejsca, miasto złagodniało.

Ulice dłużej roiły się od ludzi i wszędzie dawała się słyszeć mozaika fonemów z rozmów prowadzonych w języku salt. Szykowało się zgiełkliwe lato.

Na „Kastorze”, statku Tintinnabuluma, odbywało się zebranie.

Sala nie była duża. Z trudem pomieściła wszystkich obecnych. Z oficjalnymi minami, z którymi siedzieli na sztywnych krzesłach wokół zdezelowanego stołu. Tintinnabulum i jego towarzysze, Johannes i jego współpracownicy, biomatematycy, taumaturgowie i inni, w większości rasy ludzkiej, ale nie wszyscy.

I Kochankowie. Uther Doul stał przy drzwiach z ramionami splecionymi na piersiach.

Johannes od jakiegoś czasu przemawiał zająkliwym i przejętym głosem.

W kulminacyjnym momencie swojej opowieści przerwał ostentacyjnie i plasnął o stół książką Krüacha Auma. Gdy fala sapnięć osiągnęła szczyt, tłumaczenie Bellis podzieliło los książki.

– Teraz rozumiecie, dlaczego zwołałem to nadzwyczajne zebranie – powiedział drżącym głosem.

Kochanka wzięła oba dokumenty i uważnie porównała je ze sobą. Ściągnęła w skupieniu usta, a blizny dopasowały się do jej wyrazu twarzy. Po prawej stronie podbródka Johannes zauważył zmarszczoną tkankę i strup świeżej rany. Zerknął na jej kochanka i zobaczył identyczną ranę, tyle że po lewej.

Chociaż Johannes często spotykał się z Kochankami, widok ten zawsze budził w nim nerwowość. Emanowała z nich niezwykła siła.

„Może chodzi o władzę” – pomyślał. „Może na tym polega władza”.

– Kto z tu obecnych zna kettai? – spytała Kochanka. Usadowione naprzeciwko niej llorgiss podniosło rękę. – Turgan.

– Trochę znam – powiedziało llorgiss swoim szemrzącym głosem – głównie niski, trochę wysokiego. Ale ta kobieta jest znacznie bieglejsza ode mnie. Trudny tekst i większość oryginału przekracza moje możliwości.

– Nie zapominajmy – wtrącił Johannes – że Gramatologia wysokiego kettai pani Coldwine to standardowy podręcznik. Zresztą, nie ma ich wiele. – Pokręcił głową. – Dziwny, trudny język. Pośród dostępnych podręczników ten należy do najlepszych. Gdybyśmy nie mieli jej na pokładzie i zadanie przetłumaczenia książki spadłoby na Turgana albo kogoś innego, przypuszczalnie cały czas by zaglądał do Gramatologii. - Wykonywał agresywne, zamaszyste ruchy rękami.

– Rzecz jasna, przełożyła tekst na ragamoll, ale nie będzie problemu przetłumaczeniem tego na salt. Ale nie przekład jest tutaj najbardziej ekscytujący. Nie wiem, czy wyrażałem się dostatecznie jasno… Aum jest z Gnurr Kett. Jak wszyscy wiemy, naukowca stamtąd nie moglibyśmy odwiedzić. Kohnid nie leży na naszej trasie, no i Armada nie byłaby bezpieczna na tych wodach. Ale Krüach Aum nie mieszka w Kohnid. To anophelius. Ich wyspa znajduje się półtora tysiąca kilometrów stąd, na południe. I istnieje wszelkie prawdopodobieństwo, że Aum żyje. – To wprawiło ich w osłupienie. Johannes powoli poruszył głową. – Zawarte tutaj rzeczy są dla nas wprost bezcenne – podjął. – Mamy tutaj opis procesu, jego skutki, potwierdzenie, że dobrze określiliśmy akwen… Ale niestety, brakuje przypisów i obliczeń Auma – jak już mówiłem, tekst jest poważnie uszkodzony. Dysponujemy zatem jedynie opisem popularyzatorskim, brakuje zaś opracowania naukowego… Płyniemy w stronę hydrosztolni położonej niedaleko na południe od Gnurr Kett. Jak dowiedziałem się od dwóch ludzi-kaktusów z Dreer Samher, którzy handlowali z anopheliusami znajdziemy się zaledwie o paręset kilometrów od ich wyspy. – Urwał na chwilę, uświadomiwszy sobie, że z tych emocji mówi za szybko. – Oczywiście – kontynuował już nieco wolniej – moglibyśmy pozostać przy naszym wcześniejszym planie. To oznacza, że mniej więcej wiemy, dokąd zmierzamy, z grubsza wiemy, jaka moc jest potrzebna do wywabienia awanka, mamy ogólne pojęcie, jakiej taumaturgii musimy użyć. Moglibyśmy zaryzykować… Ale jest też inne rozwiązanie: możemy popłynąć na tę wyspę. Wysadzić desant. Tintinnabulum, niektórzy z naszych naukowców, któreś z was albo oboje – ostatnie słowa skierował do Kochanków. – Potrzebowaliśmy Bellis jako tłumaczki. Ludzie-kaktusy, o których mówiłem, nie mogą nam pomóc, bo podczas negocjacji handlowych porozumiewali się na migi. Wiemy jednak, że niektórzy z anopheliusów znają wysokie kettai. Potrzebowalibyśmy ochrony, no i inżynierów, bo trzeba będzie zacząć myśleć o jakiejś klatce dla awanka. I… znajdziemy Auma. – Odchylił się w krześle, świadomy, że sprawa bynajmniej nie jest tak prosta, jak ją przedstawił, ale nie gasiło to jego podniecenia. – W najgorszym razie Aum nie żyje. Nic wtedy nie stracimy, a może znajdą się ludzie, którzy go pamiętają i będą mogli nam pomóc.

– To nie jest najgorsza ewentualność – powiedział Uther Doul. Atmosfera uległa natychmiastowej zmianie: ucichły szepty i wszyscy skierowali twarze w jego stronę, poza Kochankami, którzy słuchali uważnie bez odwracania się. – Tak mówisz o tym kraju, jakby niczym nie różnił się od innych – podjął swoim miękkim głosem pieśniarza. – To nieprawda. Bzdury wygadujesz. Czy ty rozumiesz, co odkryłeś? Czy ty wiesz, do jakiej rasy należy Aum? To jest wyspa ludzi-m oskitów. Najgorsza ewentualność jest taka, że kobiety anopheliusów zaatakują nas na plaży i wyssą do ostatniej kropli krwi. Najgorsza ewentualność jest taka, że wszyscy zostaniemy w jednej chwili uśmierceni.

56
{"b":"101386","o":1}