Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Była sama. Mąż nie wrócił do domu, pewnie robił to, co zwykł robić o tej porze. Mało ją to obchodziło. W ogóle nic jej nie obchodziło, a gdyby ktoś spytał, co czuje do męża, odpowiedziałaby, że zimną wściekłość, która popychała ją do zrobienia mu krzywdy.

Nie mogła oderwać wzroku od butelki.

Nie rób tego. Nie musisz powtarzać starych błędów. Nie musisz znowu upaść.

Może muszę. Czy kiedykolwiek rozwiązywaliśmy nasze rodzinne problemy, czy tylko od nich uciekaliśmy? Mój mąż i syn ciągle są tacy wściekli… a moja córka, moja ukochana córeczka, musiała zastrzelić człowieka na drugi dzień po tym, jak uderzył ją ojciec.

Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę, jednocześnie odkręcając butelkę.

– Słucham.

– Mamo – odezwał się spokojnie jej syn.

– Brian?

– Już pijesz? Wydawało mi się, że tak.

– Och… – Zaczęła płakać. – Gdzie jest moje dziecko? Co oni zrobili Melanie, jak mogłam ją stracić?

– Chciałbym cię znienawidzić – powiedział ochryple. – Dlaczego nie mogę?

– Przepraszam cię, przepraszam, przepraszam za wszystko. – Odstawiła butelkę i zaniosła się rozpaczliwym szlochem.

– Stoję tutaj i myślę, że to cię chyba załamie. I ciągle uważam, że nie powinno mnie to obchodzić. To nie mój problem. Nie mogę brać za ciebie odpowiedzialności. Nie mogę naprawić wam życia i na pewno nigdy nie umiałem was uszczęśliwić. Ale kiedy pomyślę o Melanie, jaka byłaby rozczarowana, gdybym nic nie zrobił… Kochasz ją? – spytał niespodziewanie. – Powiedz mi, czy kochasz chociaż ją?

– Bezgranicznie.

– Ja też – szepnął. – Gdzie popełniliśmy błąd tym razem? Jak mogliśmy popełnić taki sam błąd?

On także zaczął płakać. Płakali razem w ciemnościach, ponieważ to oni chcieli, żeby Melanie z nimi zamieszkała. Bardziej niż Harper pragnęli zacząć od nowa. A kiedy ją zawiedli, wreszcie odnaleźli wspólny grunt.

Po chwil Brian zdołał się opanować. Opowiedział jej o oskarżeniach Larry’ego Diggera. O ołtarzyku w pokoju Melanie. O śmierci Larry’ego Diggera i o tym, że Melanie upewnia się stopniowo, że naprawdę jest córką Russella Lee Holmesa, z którym Stokesowie zawarli jakiś układ.

– Jakaś bzdura – mruknęła Patricia. Znowu sięgnęła po dżin.

– Naprawdę? Daj spokój, mamo. Widziałem, że kłóciłaś się z ojcem niemal bez przerwy, a przecież oboje nie znosicie awantur. Na miłość boską, co tak wkurzyło ojca, że aż wrzeszczał?

Serce zaczęło jej bić jak młotem. To niesprawiedliwe, pomyślała, że matka musi się tak upokarzać przed synem.

– Chodziło o Meagan, prawda? – spytał spokojnie. – Kłóciliście się o Meagan.

– Tak.

– I Jamiego.

Zamknęła oczy. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.

– Jezu. Meagan była córką Jamiego, prawda? To dlatego była taka szczęśliwa i śliczna. Wiedziałem, że w tej rodzinie nie może się urodzić nikt tak szczęśliwy. Wiedziałem!

– Brian…

– On ją zabił, do diabła! Nie rozumiesz, mamo? Nie Russell Lee Holmes. Policja ma dowód, że nie mógł jej zabić. To ojciec! Zamordował ją za milion dolarów z ubezpieczenia. Bo wiedział, że to nie jego dziecko. O Boże, zabił ją, bo potrzebował pieniędzy. A myśmy mu na to pozwolili. Nawet nie przyszło nam do głowy…

– Nie możesz tego wiedzieć – wtrąciła gorączkowo. – Nie możesz…

– Widziałem te pieprzone pieniądze na okup! Jamie je przyniósł, ale ojciec wziął inną walizkę…

– Nie!

– Tak! Tę prawdziwą znalazłem pod waszym łóżkiem. Widziałem pieniądze Jamiego. Ojciec położył łapę i na nich, ponieważ wiedział, że tak naprawdę nie musi płacić okupu. Bo miał pewność, że Meagan nie żyje.

– Nie, nie, nie! Nie mów tak. Jesteś jego synem, jak możesz mówić coś takiego? Zawsze cię kochał…

– Wypędził mnie z domu.

– Ale od kilku dni usiłuje się do ciebie dodzwonić i ściągnąć cię z powrotem. Mamy jechać do Europy. Na wakacje, jak szczęśliwa rodzina! – W jej głosie pojawiły się piskliwe, przenikliwe nutki. Słyszała je i zdawała sobie sprawę, że mówi jak wariatka. Uniesienie nagle ją opuściło.

Nie byli szczęśliwą rodziną. Mąż wyrzucił syna z domu i usiłował oskarżyć córkę. Nie zapłacił okupu. Wiedział, że Meagan była córką Jamiego O’Donnella. Boże, mieszkała z człowiekiem, który zabił jej córkę. I, Boże, w dodatku go kochała. Była mu wdzięczna za kwiaty, które jej przynosił, za każdy okruch sympatii. Łudziła się, że pewnego dnia Harper odejdzie na emeryturę, a wtedy będzie go miała tylko dla siebie.

Nawet teraz myślała: biedny Harper, tak się boi, żeby nie wydawać się prostakiem, że nigdy nie stanie się lepszy od rodziców. Nawet nie zdaje sobie sprawy, jaki jest utalentowany. I jak bardzo go kochaliśmy.

Zwłaszcza Meagan.

O Boże, poczuła mdłości.

– Nie będę go więcej chronił – powiedział cicho jej syn. – Nie mogę uwierzyć, że nam to zrobił.

– To twój ojciec…

– Mamo, jesteś alkoholiczką, a on ciągle przynosi do domu alkohol. Nic ci to nie mówi? Jadę za Melanie. Zawiodłem już jedną siostrę. Nie powtórzę tego błędu.

Odłożył słuchawkę.

Została sama w ciemnościach. Odkręciła butelkę drżącymi rękami, poszła do kuchni i wylała alkohol do zlewu, przysłuchując się bulgotaniu w odpływie.

Dostajesz to, na co zasługujesz.

Nie! Nieprawda! Nie dostałam tego, na co zasługuję. Zasługiwałam na dwoje zdrowych, szczęśliwych dzieci. Zasługiwałam na to, by moja czteroletnia córeczka dorosła i stała się kobietą. Moją jedyną zbrodnią było to, że ośmieliłam się być człowiekiem. A nawet to usiłowałam naprawić. Zrezygnowałam z Jamiego. Postanowiłam, że rodzina liczy się dla mnie najbardziej.

Powiedziałam to Harperowi. Powiedziałam, że go kocham.

Znalazła whisky i wylała ją do zlewu. Od gryzących oparów łzawiły jej oczy.

Likier brzoskwiniowy, cointreau, brandy gruszkowa, brandy porzeczkowa, courvoisier, kahlua, baileys, glandfiddich, chivas regal. I wódka, sześć butelek, wszystkie do zlewu. Likier waniliowy, migdałowy i syrop od kaszlu. Przeszukała kuchnię i łazienki na górze. Oczyściła dom z alkoholu, znalazła każde źródło i przystąpiła do systematycznego opróżniania.

Zamordował ją dla miliona dolarów. Bo wiedział, że nie była jego dzieckiem.

Melanie, miałaś rację. Trzeba było pozwolić, żeby wszystko się rozsypało. Bylibyśmy lepszą rodziną, gdybyśmy się rozstali.

Wróciła do kuchni z jeszcze jedną butelką syropu od kaszlu i wyrzuciła ją. Jeszcze nie czuła się usatysfakcjonowana. Chciała działać, oczyszczać. Co jeszcze?

Jej spojrzenie padło na lodówkę. W ułamku sekundy była przy niej, szarpnęła drzwi, zajrzała do zimnego wnętrza. Chwyciła sałatki i wyrzuciła je do śmieci. Dalej poszły jabłka. Otworzyła butelki z majonezem, keczupem i musztardą i wyrzuciła je do kosza. Chleb, piwo, wino, ser, jajka, jogurt, grejpfrut.

Była jak w amoku. Włosy fruwały jej wokół twarzy.

Melanie, słodka Melanie, która zasługuje na tak wiele. Uratuję ją! Będę walczyć! Po raz pierwszy w życiu będę walczyć o moje dzieci!

Nie jestem tylko pijaczką!

Harper stanął w drzwiach kuchni w chwili, gdy wyrzucała do kosza połowę indyka.

– Zwariowałaś! – wrzasnął. Zatrzasnęła klapę kosza.

– Pat, co robisz, do cholery?

Dopiero teraz na niego spojrzała; na prawej ręce miał bandaż, ale jakby tego nie zauważał. Wpatrywał się w nią ze zgrozą.

Potem podniósł ku niej lewą rękę; jego rysy złagodniały w wyrazie troski. Boże, jaki był przystojny, kiedy tak na nią patrzył. Pomyślała o wszystkich tych wspólnych latach, o jego błędach, o jej błędach, o pewności, że wszystko można wybaczyć, że przetrwają złe chwile i będą szczęśliwi. Oboje zasługiwali przynajmniej na tyle.

Och, gdzie popełniliśmy błąd? Jak mogliśmy zrobić sobie taką krzywdę? Jak mogłeś tak skrzywdzić Meagan? Uważała cię za ojca. Nauczyła się imienia Jamiego, ale to ty byłeś dla niej ojcem.

– Odchodzę – powiedziała.

– Pat, kochanie, co się dzieje? Najwyraźniej znowu doprowadziłaś się do takiego stanu… – Zerknął na podłogę, na puste butelki. – Proszę, powiedz, że nie… A już szło ci tak dobrze…

59
{"b":"101339","o":1}