Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Patricia otworzyła usta, ale mąż jeszcze nie skończył.

– Więc nie waż się mi sprzeciwiać! – Przeszył Melanie lodowatym spojrzeniem. – Nie waż się do mnie mówić takim tonem. To mój dom. Ja za niego płacę, ja go utrzymuję, ponieważ na tym polega moje życie: na zajmowaniu się wami, czy tego chcę, czy nie. Wy się bawicie. Ja nigdy nie miałem tego szczęścia. A kiedy umarła moja córeczka, ty egoistko…

Raptem urwał. Jest bliski łez, zrozumiała Melanie. Boże, doprowadziła ojca do łez.

Harper otarł oczy wierzchem ręki, szybko się opanował, ale nie uspokoił.

– Idę do szpitala. Spodziewam się, że obie przemyślicie to, co się stało. A ty, Melanie, masz rano przeprosić mnie i matkę. Potem pakuj walizki. Chcesz czy nie, pojedziemy na te wakacje i będziemy szczęśliwi, choćbyśmy mieli się pozabijać!

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Po chwili usłyszały huk wyjściowych drzwi. W domu zapadła cisza.

Patricia wpatrywała się w Melanie szeroko otwartymi oczami. A Melanie usiłowała znaleźć odpowiednie słowa. Dotknęła policzka; nadal ją palił. Nie potrafiła tego pojąć. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby ojciec zachowywał się tak agresywnie.

– Musi się opanować wyszeptała Patricia. – Ostatnio przeżywa ciężki okres…

Melanie nie odpowiedziała.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała matka niespokojnie. – Tak już jest w rodzinie. Mamy swoje złe dni, ale one mijają. Przeczekamy to i będziemy silniejsi.

– Może nie powinniśmy tak ciągle przeczekiwać – odezwała się Melanie ze zmęczeniem. – Może ta rodzina naprawdę musi się rozpaść.

Podniosła się chwiejnie. Nogi się pod nią ugięły. Za lewym okiem rodził się pulsujący ból. Kolejna migrena.

– Masz dwadzieścia dziewięć lat. Tylko młodzi tak mówią. Chodzi o to, że rodzina musi przebaczać. I zapominać.

– Dlaczego? Nigdy nie zapomnieliśmy o Meagan. A ty i tato najwyraźniej sobie nie przebaczyliście. W przeciwnym razie, czy powiedziałby to, co powiedział? Co wyście wtedy zrobili?

Patricia znowu pobladła. Ramiona jej opadły. Melanie pomyślała, że wreszcie osiągnęła to, o co jej chodziło. Jej matka załamała się, zraniona i przerażona ponad wszelkie pojęcie.

A Melanie nie czuła żadnej satysfakcji.

W pokoju powitał ją zgiełk kolorów. Czerwień, zieleń i błękit, żółty, pomarańczowy. Boże, co za bałagan.

Zdjęła sukienkę i weszła pod prysznic. Dopiero tam rozpłakała się rozpaczliwie.

Kiedy wróciła do pokoju, emocje ją opuściły. Nie była już przerażona, zła czy zdruzgotana. Była zmęczona.

Wzięła fiorinal, okręciła się kołdrą i zasnęła w ułamku sekundy.

Obudziła się tylko raz; w drzwiach zobaczyła ojca. Stał, podparty pod boki, a wyraz jego twarzy przejął ją grozą.

Potem czerń znowu ją wessała i wyrzuciła w gęste zarośla, których ciernie szarpały ją za włosy, a ciężki zapach gardenii łapał za gardło.

Ja chcę do domu, do domu, do domu.

Uciekaj, Meagan.

Dyszenie za plecami… coraz bliżej…

Uciekaj!!!

Gardenie, zarośla, gałęzie, ciężkie kroki coraz bliżej…

Nieeee!!!

Kiedy się znowu obudziła, u jej wezgłowia siedziała Patricia. Głaskała ją po włosach.

– Już dobrze – szepnęła. – Nie stracę następnego dziecka.

23

David pracował do późna w domu. Siedział zgarbiony, targał włosy i czytał tony dokumentów. Oczy go piekły, wzrok słabł z wysiłku, mięśnie szyi bolały, a krzyż znowu zesztywniał. A on dociskał pedał wiedząc, że nie zostało mu wiele czasu.

Chenney przejrzał śmiecie Williama Sheffielda. Znalazł torbę pełną świńskich organów, poplamioną pościel i jedno lśniące jabłko. Zakładając, że Sheffield nie ma jakiegoś makabrycznego hobby, można się było spodziewać, że i on dostał szokujący upominek.

Czy po dwudziestu pięciu latach jeden ze spiskowców wreszcie zapragnął mówić? Czy była to osoba, której jeszcze nie znali? I o ilu sprawach FBI po prostu nie wie?

To pytanie nie podobało mu się najbardziej. Miał wrażenie, że jest manipulowany. Tajemniczy informator umiejętnie pociągał za sznurki i wszyscy tańczyli tak, jak im zagrał. Brali udział w skomplikowanej grze, której cel znał tylko on.

I ten cel martwił Davida.

– Co masz? – spytał detektywa Jaksa o czwartej po południu.

– Czterdzieści dwie sprawy i dwa niezidentyfikowane truposze. A co u ciebie?

– Za dużo pracy, za mało miłości. Zidentyfikowaliście zabójcę?

– Nie, wróżka nic nie wyczytała z kart. Teraz kontaktujemy się z medium. Dowiemy się nazwiska gościa i porozmawiamy z Elvisem. Wiesz, my tu nie mamy nic do roboty.

– A automaty telefoniczne? Sprawdzaliście wykaz? Wiecie, z kim rozmawiał Difford?

– Spokojnie, agencie, bo was szlag trafi. Trzeba trochę czasu, żeby dostać wykazy rozmów i w dodatku je przejrzeć. Chyba, że chcesz to zrobić za mnie.

– To twoja sprawa.

– Rzeczywiście. Więc dlaczego z tobą rozmawiam? – I odłożył słuchawkę. Najwyraźniej czterdzieści dwie sprawy dały się mu we znaki.

David został sam na sam z własną frustracją i bardzo złym nastrojem. Otrzymanie wykazów rozmów telefonicznych rzeczywiście wymagało czasu. A przejrzenie tomów rozmów z budki telefonicznej w centrum Bostonu faktycznie nie było zabawą na jeden dzień.

A on musiał znać odpowiedź już teraz.

Wybiła siódma wieczorem.

Lairmore zatrzymał się w drodze do drzwi.

– Gdzie jesteśmy?

– Tam, gdzie byliśmy. Plus nowy trup. Lairmore zachmurzył się… David uniósł brew.

– Zły dzień?

– Zły tydzień – brzmiała odpowiedź. David nie naciskał dalej. Lairmore miał własne sprawy, tak samo jak on. Ojciec zostawił mu już trzecią wiadomość na sekretarce.

Po chwili Lairmore dał mu spokój.

David zajął się aktami. Tonął w stertach papierów. Miał wrażenie, że to fragmenty gigantycznej układanki, które tylko czekają, żeby wskoczyć na właściwe miejsce. Były tu doniesienia o finansach Stokesów; posłusznie gromadził je do następnego spotkania z Lairmore’em. Nic wstrząsającego. Przychody, rozchody. Ktoś powinien powiadomić Harpera, że w życiu liczą się nie tylko garnitury od Armaniego.

David westchnął. Zostawił dwie wiadomości dla Briana Stokesa, który nie oddzwonił. O ósmej wieczorem złożył mu wizytę, ale nikogo nie było w domu. Zajrzał do prywatnej kliniki, w której przyjmował Brian, ale dowiedział się tylko, że pan doktor jest chory.

Czterdzieści osiem godzin i nikt nie widział Briana Stokesa. David nie był pewien, co to może znaczyć.

Dziewiąta. Zajrzał do laboratorium. Jeszcze nie mieli nic konkretnego. Żadnych odcisków palców. Świeczki pochodziły z fabryki w Maine i sprzedawano je w całym stanie. Zabawka rzeczywiście jest stara. Najciekawszy jest strzęp materiału, na którym znajdują się plamy krwi. Dwie grupy krwi. Mieli nadzieję, że pod koniec tygodnia nadejdą wyniki testów DNA. To bardzo szybko. Oczywiście będą użyteczne tylko wtedy, gdy znajdzie się materiał porównawczy.

Powrót do metod tradycyjnych.

Na razie nie masz na to wpływu, Riggs. Naprawdę się starasz.

Okłamałem ją, pomyślał, nękany wyrzutami sumienia. Nie powiedziałem, że prowadzę śledztwo w sprawie jej ojca. Nie uprzedziłem, że Harper będzie miał sprawę o oszustwo.

Taką masz pracę. Musisz ją wykonywać. Tak właśnie jej pomożesz.

A jeśli to był błąd? Jeśli ta świadomość dałaby jej większe rozeznanie w sytuacji?

Tego nie wiesz na pewno. Jak powiada Chenney, narażanie ludzkiego życia to jedno, a nasłanie mordercy na własną córkę to coś zupełnie innego.

Wrócił do swego mieszkania.

Runął na łóżko.

Zasnął z pagerem pod policzkiem. Śniło mu się, że jest w drewnianej szopie, ale z Melanie, nie z Meagan. Z szaleńczym zapamiętaniem szorował podłogę, jakby dzięki temu mógł uratować siebie i ją. Ale Melanie nadal leżała na podłodze. I choć pracował ze wszystkich sił, ona ani drgnęła. W drzwiach stał Russell Lee Holmes i śmiał się z niego.

50
{"b":"101339","o":1}