Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Przez chwilę siedziała w milczeniu, przybita, zdruzgotana.

– To prawdziwa wojna – szepnęła. – Ktoś chce wyjawić tajemnicę, ktoś inny nie może do tego dopuścić. A ja stoję im na drodze, adoptowane dziecko, które może znać mordercę. Boże, cokolwiek kryje się w mojej głowie, nie chcę o tym wiedzieć.

– Chyba nie masz wyjścia.

– Zawsze jest jakieś wyjście. – Wstała od stołu, wytarła go, umyła ręce, przez parę minut krążyła po pokoju, by wreszcie znowu usiąść. – Prawdopodobnie to ja jestem dzieckiem Russella Lee Holmesa – oznajmiła z determinacją. Te wspomnienia z szopy, te listy…

– Możemy ekshumować zwłoki Russella Lee i zrobić testy DNA. To raz na zawsze rozwieje wątpliwości.

Skinęła głową w roztargnieniu.

– Ale jest tak wiele niekonsekwencji… Po co moi rodzice mieliby świadomie adoptować dziecko mordercy?

– Może nie zdawali sobie sprawy? Może to Jamie O’Donnell wszystko zaaranżował?

– Jak? Podrzucił mnie w szpitalu i uznał, że Patricia i Harper muszą mnie adoptować?

– Kto wpadł na pomysł, żeby cię zabrać? Powiedzieli ci?

– Matka – odparła bez wahania. – Od pierwszej chwili… coś między nami zaiskrzyło.

– Sama widzisz. Poza tym to nie było zwykłe porzucenie dziecka. Twój ojciec pracował w tym szpitalu i akurat był na izbie przyjęć. Wydaje się prawdopodobne, że o tobie usłyszał i przyszedł, żeby cię zobaczyć na własne oczy. Może przyprowadził cierpiącą żonę, która tak strasznie pragnęła mieć córeczkę…

– Jednak to wszystko wydaje się bardzo przypadkowe.

– Dobrze. Spojrzyjmy na to od innej strony. Twoi rodzice wiedzieli, czyją jesteś córką i adoptowali cię z przyczyn, których na razie nie rozumiemy. Tej samej nocy, w której zginął Russell Lee, zostałaś podrzucona do szpitala Harpera Stokesa. A on akurat pracował, choć jego żona i syn pojechali do Teksasu, żeby być świadkami egzekucji. Można by się spodziewać, że i on powinien być przy nich. – Zrobił pauzę. – Larry Digger miał rację z tymi zbiegami okoliczności. Jeden lub dwa to jeszcze możliwe, ale trzy, cztery?

Melanie spuściła głowę. Zabębniła palcami w blat stołu. Ale kiedy spojrzała na Davida, w jej oczach pojawił się blask, którego się nie spodziewał. Poraził go jak wstrząs elektryczny. Dlaczego wcześniej nie zauważył tych złotych włosów, zapachu cytrusowych perfum, tych oczu o uderzającym kolorze?

– Nawet jeśli… Nie mogę w to uwierzyć. Nie mogę. Rodzice nie tylko dali mi dom, ale byli dla mnie dobrzy. Niczego mi nie odmawiali. Miałam wszystko, czego potrzebowałam, o czym marzyłam. Jeśli zakładasz, że byli „w to” wplątani, czymkolwiek „to” jest, czy nie mieliby do mnie co najmniej urazy? Czy sam mój widok nie przypominałby im człowieka, który zamordował ich córkę? Nie obchodzi mnie, co ma znaczyć ten głupi ołtarzyk. Nie jestem gorszą córką. Moi rodzice nigdy mnie tak nie traktowali. Są niezwykli. Są moją rodziną. To chyba ważne, że ich kocham, a oni kochają mnie.

– No, rodzina to rodzina. Na pewno…

– Gdzieś tam żyje moja prawdziwa matka – przerwała mu. – I mam prawdziwe imię, prawdziwe urodziny. Jeśli wierzyć Diggerowi, mogę mieć szansę, o której marzy każde adoptowane dziecko; znaleźć prawdziwych rodziców. Ale nie jestem ich ciekawa. Rezygnuję z nich, jeśli dzięki temu mogę zachować moją rodzinę. Rodzinę, którą kocham. I zawsze kochałam. I zawsze będę kochać. Oto, co o nich sądzę.

Nie odpowiedział od razu. Patrzył na podłogę i liczył zadrapania po długich nocach, które spędzał bezsennie, krążąc po pokoju.

– Kochające żony przebaczają mężom, którzy ich biją – odezwał się wreszcie cicho. – A oni im za to dziękują, dusząc je w nocy. Kochający rodzice wykupują swoje dzieci z więzienia, by dać im dragą szansę. A potem dostają kulkę w głowę. Miłość nie ma nic wspólnego z prawdą. Nie może ocalić życia. Spytaj Meagan. Na pewno także kochała rodziców.

Ruszył do sypialni, zabierając po drodze worek, ale Melanie zdążyła go chwycić za ramię. Zatrzymał się, ale nie spojrzał na nią. Nie chciał widzieć łez na jej bladych policzkach. Tego by nie zniósł. Nagle pomyślał, że nie powinien był mówić tak brutalnie.

– Muszę się spakować – mruknął. – Pora się zbierać.

– Mam tylko moją rodzinę – szepnęła. – Nie odbieraj mi tego. Proszę, nie odbieraj mi ich.

Oswobodził się i odszedł.

14

David zniknął w sypialni, znacząco zamykając za sobą drzwi. Melanie wstała i obeszła salon. Roztarta ramiona. Od czasu strzelaniny bez przerwy było jej zimno.

Głowa bolała ją od wirujących obrazów. Silny, wspaniały ojciec chrzestny, którego uwielbiała. Silny, milczący ojciec, na którego zawsze mogła liczyć. Krucha, wrażliwa mama, którą kochała bez pamięci. Brian, jej bohater. Ann Margaret, jej przyjaciółka.

Ktoś, kto chce ją zabić. Ktoś, kto ukrywa się od dwudziestu pięciu lat.

Usiłowała sobie wmówić, że wszystko to jest idiotyczną pomyłką. Mania prześladowcza. Niestety, rozsądek podpowiadał co innego. Nie mogła zapomnieć o świecach i przedmiotach podrzuconych do jej pokoju. Nie mogła zapomnieć zakrwawionych zwłok Larry’ego Diggera i zabójcy, który wycelował w nią lufę pistoletu. Nie mogła zapomnieć, że policja nigdy nie znalazła żadnego dowodu łączącego Russella Lee Holmesa z Meagan.

A teraz nie wiedziała, co dalej. Była zmęczona, zrozpaczona i bezradna. Rozpaczliwie tęskniła za domem, ale po raz pierwszy w życiu także się go bała. Chciała usłyszeć kojący głos matki, ale nie wiedziała, co mogłaby jej powiedzieć. Chciała odzyskać rodzinę. Zaczęło się jej wydawać, że wcale nie zna swoich bliskich.

Czego się tak bali?

Dziewiąta wieczorem, poniedziałek. Nie znalazła odpowiedzi na swoje pytania, więc spróbowała zająć się czymś innym. Na półce stały tanie metalowe puchary, Na jednym widniała plastikowa figurka człowieka, który chyba strzelał z pistoletu. Zakurzona mosiężna tabliczka oznajmiała, że jest to nagroda w mistrzostwach juniorów, pistolet kalibru dwadzieścia dwa, odległość osiem metrów.

Pomiędzy tą a sześcioma innymi nagrodami tkwiły zaczytane miesięczniki strzeleckie oraz odznaki i plakietki, jeszcze nie rozpakowane. „Ekspert”, było napisane na jednej z nich. A zatem David Riggs był nie tylko samotnikiem, ale i rewolwerowcem. Jakoś jej to nie zdziwiło.

Największa nagroda nie miała nic wspólnego ze strzelaniem. Stała zepchnięta w głąb półki, jakby David nie był pewien, czy powinien być z niej dumny. Statuetka przedstawiała baseballistę z kijem na zakurzonym ramieniu. Mosiężna tabliczka u podstawy była wytarta, jakby ktoś często jej dotykał. Zatarte litery układały się w napis: „Mistrzostwa krajowe”.

Podeszła do zdjęcia baseballisty. „Joe Jackson”, głosił podpis nagryzmolony w rogu. To nazwisko wydało się jej znajome.

Spojrzała jeszcze na zdjęcie parku w nocy, wróciła do półki i znalazła album.

Pierwsze zdjęcie było stare, pomięte, pożółkłe. Młoda kobieta o ciemnych włosach do ramion, ciepłe inteligentne spojrzenie prosto w obiektyw. Matka Davida, odgadła Melanie. Miał jej wspaniałe orzechowe oczy. Robiła wrażenie silnej, rozsądnej kobiety.

Matka bardzo szybko zniknęła z albumu. Zniknął także mały wiejski domek z oliwkowym dywanem i brązowym linoleum. Rodzinne portrety odeszły w przeszłość.

Matka Davida umarła, a album zaczął pokazywać mecze.

Oto David Riggs w wieku ośmiu lat, wbity w strój Małej Ligi. Potem dziesięciolatek w otoczeniu drużyny. David, Steven i Bobby Riggs na boisku. Bobby Riggs rzuca piłki synowi, który stał się już wyższy i szczuplejszy.

W albumie zaczęły się pojawiać dyplomy, dokumentujące osiągnięcia. Potem artykuły w gazetach: „Młody obiecujący miotacz w Woburn”. „Drużyna Woburn w najlepszej formie”. „Nowy przybysz w Dużej Lidze – wszyscy liczą na małego Riggsa”.

I zdjęcia… Nie miała pojęcia, że agent specjalny Riggs może tak wyglądać. Ani śladu ponurego grymasu, zaciśniętych ust. Promieniejąca twarz, entuzjastyczna poza. David pozujący do zdjęcia. David puszczający oko do widzów. Bohater miasteczka. Młody David Riggs, który na pewno zostanie zawodowym graczem i rozsławi Woburn w całym kraju.

32
{"b":"101339","o":1}