Pokręciła głową.
– Jaki ty masz związek z Russellem Lee Holmesem? Znałeś Meagan?
– Co? – Nie rozumiał i nie chciał rozumieć. Przycisnął ją do ściany. – Chcesz znać prawdę? Proszę bardzo, ty mała idiotko. Twój ojciec jest oszustem. Woli kroić zdrowych ludzi niż przyznać się do bankructwa. Twoja matka jest pijaczką i nie potrafi zaspokoić własnego męża. A twój brat to zboczek. I, do kompletu, twój ojciec chrzestny to zwykły bandyta w ładnych ciuchach. Jak ci się podoba ten śliczny obrazek? Dwaj przestępcy, pijaczka i pedał. A ty? Ty jesteś durna. Durna jak cholera, idiotka, która od dwudziestu lat daje się oszukiwać. Jak ci się to podoba?
Uśmiechnął się z satysfakcją. Melanie uniosła głowę, jakby chciała z nim walczyć. Jednak w jej oczach widać było zwątpienie i jakby błaganie, żeby cofnął to, co powiedział. Jeszcze czego!
Odstąpił o krok i od niechcenia uderzył ją w twarz.
– Jak śmiałaś mnie rzucić, ty suko!
– Jak śmiesz mnie tak traktować! – krzyknęła i usiłowała go kopnąć. Bez trudu zablokował cios. Chwycił jej nadgarstek i ścisnął.
– Daj mi szyfr do sejfu. Potrzebne mi dokumenty Harpera.
– Nie znam szyfru.
Puścił jej rękę i uderzył ją kolbą pistoletu. Uderzyła głową o ścianę i osunęła się na podłogę, na wpół przytomna.
– Larry Digger…
– Co? Dawaj szyfr!
– Czy ojciec… zastrzelił Diggera?
William pokręcił głową.
– Nie wiem, o czym mówisz. Harper jest złodziejem, nie mordercą. Dawaj ten szyfr.
– Co się stało z Meagan? – wymamrotała. – Co oni jej zrobili?
– Pieprzyć Meagan. Daj szyfr, bo cię zabiję.
Owinął sobie wokół ręki jej długie włosy i podniósł ją szarpnięciem na nogi.
I nagle wszystko zaczęło się dziać samo.
Słodka Melanie wbiła mu łokieć w brzuch. Powietrze uszło z niego ze świstem. Uderzyła całą dłonią w mostek, nastąpiła z rozmachem na nogę. Odskoczył z przekleństwem i wycelował w nią pistolet.
– Ty dziwko! Zabiję! Rozwalę ci łeb!
– Przestań! – Chwyciła jego dłoń i zaczęła się z nim szarpać.
Pistolet wypalił sam. Zamarli w pół ruchu na środku rozbebeszonego gabinetu. William miał szeroko otwarte, zdumione oczy. Melanie patrzyła na niego z równym zdumieniem. Powoli osunął się na podłogę.
Dopiero teraz zauważyła krew na jego brzuchu. I na jej rękach, na dokumentach, na podłodze. Jak Larry Digger, pomyślała.
– Mi Dios! – jęknął jakiś głos.
Melanie odwróciła się i ujrzała Marię z torbą zakupów.
– Ja nie chciałam…
Maria odwróciła się i uciekła. Melanie zdała sobie sprawę, że nadal trzyma broń, a jej ręce ociekają krwią.
Chciała tylko mieć rodzinę. Ludzi, którzy by ją kochali. Którzy by przy niej byli. Chciała mieć dom.
Kłamstwa i krew. Kłamstwa i krew.
Jej ciało ruszyło się jakby bez własnej woli.
Chwyciła torebkę. Wybiegła z domu i wypadła na ulicę. Nie przestawała uciekać.
25
Pager Davida rozdzwonił się niespodziewanie, przerywając Lairmore’owi mieszanie z błotem swoich podwładnych.
– Muszę oddzwonić – oznajmił David spokojnie i wyszedł z sali konferencyjnej. Lairmore coś wymamrotał, ale kto by się nim przejmował.
Nie znał numeru, który się wyświetlił, ale po tamtej stronie podniesiono słuchawkę po pierwszym sygnale. W tle słychać było warkot samochodów i szum głosów.
– Tu Riggs – powiedział.
Chwila ciszy i już wiedział, że to ona.
– Melanie?
– Okłamałeś mnie.
– Melanie, gdzie jesteś?
– Powiedziałeś, że nie prowadzisz śledztwa w sprawie mojej rodziny. Powiedziałeś, że chodzi ci o Williama. I pewnie nie masz sobie nic do zarzucenia. Wykonujesz tylko to, co do ciebie należy.
– Melanie, posłuchaj. Chcę ci pomóc…
– Akurat. Jak śmiesz mnie tak okłamywać! Po tym wszystkim…
– Melanie…
– Dla twojej wiadomości, strzeliłam przypadkowo. William chciał mnie zabić. Możesz to powiedzieć mojej rodzinie, choć ich to pewnie nie obchodzi. Nie wiem, co ich obchodzi. Pewnie miałeś rację, pewnie jednak ich nie znam.
– Melanie, powiedz mi, gdzie jesteś. Będę tam za dwie minuty.
– Nie. Koniec gier. Koniec manipulacji. Od samego początku pozwalałam innym mnie wykorzystywać. Teraz z tym koniec. Do widzenia.
Trzask słuchawki. David zaklął okropnie, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Z sali konferencyjnej wyłonił się Lairmore, a za nim Chenney.
– Riggs!
David chwycił płaszcz.
– Dzwońcie do detektywa Jaksa. Rozmawiałem z Melanie Stokes. Twierdzi, że zastrzeliła Williama Sheffielda.
W domu Stokesów nagle zrobiło się bardzo gwarno. Przed drzwiami wejściowymi stały dwie karetki i trzy samochody policyjne. Błyskały koguty, kręcili się policjanci. Pojawiły się także dwie furgonetki telewizyjne.
Między dziennikarzami kręcili się sąsiedzi i turyści, którzy zaczęli robić zdjęcia. Ruch na czteropasmówce został zahamowany.
David Riggs zatrzymał samochód o przecznicę dalej i resztę drogi przebył biegiem. Chenney sapał tuż za nim. Usiłowali dzwonić do Melanie – bez skutku. Udało im się dodzwonić do detektywa Jaksa, który przyznał, że rzeczywiście była jakaś strzelanina i wydział zabójstw ma parę pytań do przyjaciół z FBI.
David pokazał legitymację policjantowi. Chenney po prostu odsunął go sobie z drogi. Przebili się przez tłum fotografów, detektywów i policjantów. Patricia stała w kącie pokoju, splótłszy na piersi szczupłe ręce. Upierścienione palce drżały. Była rozdygotana, przerażona i wzdrygała się przy każdym hałasie.
Jej mąż stał po przeciwnej stronie pokoju, chmurny i zmęczony. Prawdopodobnie wezwano go prosto od stołu operacyjnego. Na szyi wisiała mu zielona maska. Ręce opierał na biodrach, a cała jego postawa wyrażała agresję.
Jamie O’Donnell zajął miejsce w drzwiach. Na twarzy miał wyraz troski i nieufności.
– Oczywiście Maria zaczęła sprzątać – mówił szorstko Harper. – Jest pokojówką to do niej należy.
– Zniszczyła dowody – odparł detektyw Jax. Harper wzruszył ramionami.
– Skąd miała wiedzieć? Sądziła, że robi dobrze.
David nie mógł nie przyznać racji policjantowi. Krew była rozmazana po całej podłodze. W samym kącie widniały czerwone kontury kartki. Sam dokument zniknął. Można by uznać, że William został zastrzelony, gdy na podłodze leżały jakieś dokumenty.
Detektyw Jax także doszedł do tego wniosku.
– Jeśli się dowiem, że ma pan z tym coś wspólnego, dopadnę pana za przeszkadzanie w śledztwie, niszczenie dowodów oraz udzielanie pomocy w dokonaniu przestępstwa. Uprzedzam.
Harper uśmiechnął się zimno.
– Bardzo proszę… a mój prawnik zje pańską odznakę na deser.
– Co się stało z Melanie? – wtrąciła Patricia drżącym głosem. – Gdzie jest moja córka? Co się z nią dzieje?
– Ciągle jej szukamy, proszę pani.
– Na pewno nie zrobiła tego z zimną krwią – ciągnęła rozpaczliwie. – Nie miała powodu krzywdzić Williama.
– Tego nie wiemy – mruknął Harper ze znużeniem. – Po wczorajszej scenie… Musisz przyznać, że nasza córka ostatnio jest bardzo zdenerwowana. Może jednak bardziej przeżyła zerwanie z Williamem niż nam się zdawało. Nie wiem.
– Harper!
– Miała migreny, źle spała… Wczoraj nawet nie wróciła na noc. Nie będę kłamał. Nie możemy już ręczyć za nasze dzieci.
David przestał myśleć. Jeszcze przed chwilą stał przy Chenneyu, słuchając, jak Harper oskarża własną córkę. A zaraz potem znalazł się po drugiej stronie pokoju. Trzymał w garści wyłogi zielonego uniformu Harpera i przypierał ojca Melanie do ściany.
– Nie wrobisz jej – syknął. – Masz gdzieś to dochodzenie, śmierć Williama jest dla ciebie darem nieba. Boże, dla ciebie to tylko gra, tak? Ona mogła zginąć. Słyszysz? Twoja córka omal przez ciebie nie zginęła. Znowu!
– Puszczaj!
– Spokojnie – odezwał się cicho O’Donnell. – Spokojnie, bracie.
David powoli zdał sobie sprawę, że jedyną osobą zaskoczoną obrotem sytuacji jest Patricia. Harper, zaatakowany przez człowieka, którego znał jako kelnera, nie był nawet zdziwiony. Jamie O’Donnell, postawiony w obliczu dwóch nieznanych mężczyzn, także się nie dziwił.