Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Melanie? – szepnęła.

– Kochałaś Meagan?

– O Boże, dziecko… Ponad życie. Znowu milczenie.

– Muszę… muszę już kończyć.

– Melanie, ciebie także kocham.

– Dobranoc, mamo.

– Melanie…

– Dobranoc.

Trzask odkładanej słuchawki. Patricia została sama w ciemnościach.

Wróciła myślą do tych ciepłych słonecznych dni w Teksasie, kiedy jeszcze miała swoją pierwszą ukochaną córeczkę. Pomyślała o liście zostawionym w jej samochodzie. I o synu, który już się nie odzywa do ojca. O Jamiem O’Donnellu i o wszystkich grzechach, których nie można odkupić.

– Już dość, Boże – szepnęła. – Ta rodzina już zapłaciła za wszystko.

17

Doktor William Sheffield spał na twardej szpitalnej kozetce. Nauczył się tego jeszcze jako stażysta. Minęła trzecia rano; zegarek na jego ręce zasygnalizował to cichym brzęczykiem.

William usiadł szybko, przechodząc z głębokiego snu do natychmiastowej przytomności – specjalność lekarzy. W głowie czuł pulsujący ból. Whisky, oczywiście.

Tego dnia wniósł do szpitala butelkę, którą opróżnił dla dodania sobie odwagi. Dotknął pistoletu ukrytego pod białym fartuchem. Nie chciał myśleć o tym, co wczoraj znalazł w domu – o stercie zdrowych, różowych wnętrzności i lśniącym czerwonym jabłku na łóżku. A w łazience na lustrze widniało zdanie: „Dostajesz to, na co zasługujesz”, wypisane krwią. Whisky zaniosła go do wyśnionego miejsca, w którym był złotym chłopcem, doskonałym anestezjologiem, człowiekiem, który zawsze wygrywał w ruletkę dzięki szczęśliwej ósemce.

– Jeszcze tylko paru – powtórzył Harper tego dnia.

– Nie, to zbyt ryzykowne – sprzeciwił się William.

– Nonsens! – krzyknął Harper, ale widać było, że on też się boi. W ostatnich czasach ten spokojny, opanowany Harper Stokes nie wydawał się już taki pozbierany. William przyłapywał go na nerwowym zerkaniu za siebie, jakby wielki doktor Stokes spodziewał się czegoś złego.

– Jeszcze tylko trzech – powiedział wreszcie Harper. – Jakoś sobie poradzisz. Spłacisz długi i zaczniesz od nowa, z czystym kontem. Jako anestezjolog ciągle wyciągasz pół miliona. Jeśli znowu nie zaczniesz grać, będziesz mógł prowadzić bardzo dobre życie. I nikomu nie stanie się krzywda, nikt się nie dowie. Przecież o to ci chodziło, nie?

Tak, o to mu chodziło. O piękny dom, piękny samochód, piękne ubrania. O wszystkie symbole sukcesu. Dlatego się zgodził. Kupił sobie whisky, a przed godziną wszedł na OIOM i bezczelnie podał fiolkę propranololu upatrzonemu kandydatowi.

Teraz pogrzebał w kieszeni fartucha i znalazł drugą igłę.

Wyszedł na korytarz.

O trzeciej nad ranem szpital zwolnił obroty. Przygaszono światła, żeby pacjenci mogli spać, pielęgniarki mówiły ciszej, maszyny pulsowały rytmicznie. Na korytarzach nie było nikogo. William zakradł się na OIOM.

Kandydat znalazł się rano. Tak właśnie William o nich myślał: kandydaci. Dzisiejszy miał sześćdziesiąt pięć lat. Zdrowy. Aktywny. Historia chorób serca w rodzinie: ojciec umarł w wieku pięćdziesięciu lat na zawał, i to na jego oczach. Dlatego po pierwszych bólach w klatce piersiowej kandydat zadzwonił na pogotowie.

Przeszedł przez wszystkie badania, w tym także fluoroskopowe, które wykazało, że nie ma zablokowanych tętnic. Dziś dostał znieczulenie, żeby nie wyciągnął sobie przez sen cewnika. Wyniki wyglądały dobrze. Jeszcze nie znaleziono żadnych niebezpiecznych enzymów. Najprawdopodobniej wypuszczono by go z samego rana.

Ale tu właśnie wkroczył doktor William Sheffield, który przed godziną zrobił mu zastrzyk z beta blokera propranololu, wywołującego czasowe zaburzenie pracy serca, któremu mogło przeciwdziałać tylko podanie pięciu miligramów atropiny. To był pierwszy akt. Teraz nadeszła pora na akt drugi, bo przepracowana pielęgniarka znowu wyszła z pokoju.

To przez te cięcia budżetowe, pomyślał William tępo. To przez te głupie pielęgniarki, które nie bronią swoich podopiecznych przed kimś takim, jak on. To wina samych kandydatów, tych paranoików, którym się wydaje, że mogą się bezkarnie obżerać pizzą pepperoni i czosnkowym chlebem.

To oni są winni, nie on. On jest tylko samotnym, opuszczonym dzieckiem, które usiłuje się utrzymać na powierzchni. Wszyscy inni mają lepiej.

Chwycił kroplówkę i wsadził drugą igłę.

Tętno kandydata spadło poniżej trzydziestu uderzeń na minutę. Monitor zaczął przeraźliwie piszczeć.

William śmignął do drzwi. Był już prawie przy nich, kiedy zobaczył pielęgniarkę pędzącą korytarzem. Druga biegła tuż za nią.

Cholera, zaraz go zobaczą. Jak ma wytłumaczyć swoją obecność? Co robić?

Chować się. Rzucił się na podłogę i potoczył za stertę brudnych prześcieradeł. W chwilę potem do pokoju wpadła pielęgniarka.

– O nie, o nie – jęknęła. – Nie rób mi tego znowu. Pojawiła się druga.

– Jest tętno.

– Jeszcze oddycha. Co z ciśnieniem?

Chrypienie ciśnieniomierza. Przekleństwa. Pisk alarmu – serce kandydata uparcie nie chciało przyspieszyć.

– Atropina! – krzyknęła pierwsza pielęgniarka. – Drugi raz tej nocy. Zlituj się, Harry, co ty wyprawiasz? Wszyscy cię lubimy, słowo.

Wybiegła z pokoju, po chwili wróciła. William słyszał, jak stuka w igłę, żeby usunąć z niej pęcherzyki powietrza.

Atropina, pomyślał. Boże, niech tylko nie upuści tej igły, niech się po nią nie schyla.

– No, no, no! – mruczała pielęgniarka. Nagle pisk aparatury ucichł. Atropina z powodzeniem przywróciła sercu normalne tempo.

– Jest stabilny – oznajmiła pielęgniarka i westchnęła.

– Dzwoniłaś do doktor Garson-Miller?

– Jeszcze nie, ale teraz zadzwonię. To drugi atak w ciągu trzech godzin. Niedobrze.

– Jestem ci jeszcze potrzebna?

– Nie, wszystko mam. Dzięki, Sally.

– Nie ma za co. Czyli w M amp;M o czwartej?

– Jasne.

Sally wyszła. Druga pielęgniarka podniosła słuchawka i zadzwoniła do dyżurnej kardiolog.

Wszystko toczyło się zgodnie z planem.

Harper wyjaśnił mu to przed dwoma laty.

„Na czym polega słabość szpitali? Na tym, że bazują na rutynie. Mają przepisy na wszystkie okazje. Wszystko jest zaplanowane i przewidywalne. Okazuje się, że medycyna jest maszynką czego lekarze nie lubią przyznawać. A my to możemy wykorzystać”.

– Dwa razy miał bradykardię – mówiła pielęgniarka do doktor Garson-Miller, którą bez wątpienia wyrwała ze snu w innym pustym szpitalnym pokoju. – Za każdym razem podałam atropinę.

William dobrze wiedział, jak brzmi odpowiedź lekarki. „Dwa razy? Czuwaj nad nim. Rano jego lekarz prowadzący musi go zbadać. Zadzwońcie do doktora Stokesa w sprawie konsultacji. Zerknij na jego grafik, dobrze? Dobranoc”.

Trzask odkładanej słuchawki. William bardzo ostrożnie wypuścił wstrzymywany oddech. Ciągle czuł się bliski histerii, choć nie rozumiał dlaczego. Przecież wszystko poszło jak po maśle. Teraz kardiolog zaleci założenie rozrusznika, doktor Harper Stokes potwierdzi diagnozę i gotowe.

Dlaczego ta pielęgniarka jeszcze nie wychodzi? Powinna już iść.

Na korytarzu rozległy się kroki. Głośne, ciężkie kroki. W polu jego widzenia pojawiły się męskie buty. Brązowe zamszowe mokasyny.

– Przepraszam, ale nie można wchodzić na OIOM – powiedziała pielęgniarka natychmiast.

– Eee… wiem… tylko rodzina… – odezwał się mężczyzna.

– W godzinach odwiedzin – dodała pielęgniarka. – Tylko w godzinach odwiedzin.

– No tak, wiem. Ale jestem z FBI… William zagryzł wargę.

– Jestem jego przyjacielem. To stary przyjaciel rodziny. Dowiedziałem się, że miał jakieś bóle w piersi i pojechał na pogotowie. Podobno to nic takiego, ale potem okazało się, że jest na OIOM-ie. Obiecałem ojcu, że do niego zajrzę. Oczywiście mam taką pracę, że normalne godziny odpadają. Chciałem tylko zajrzeć, ale ta pani w recepcji powiedziała, że były jakieś problemy. Czy może pani chociaż powiedzieć, co się dzieje?

Kłamał, oczywiście. Nawet dziecko poznałoby, że to same kłamstwa. Agent FBI pojawia się w szpitalu o trzeciej nad ranem, żeby odwiedzić przyjaciela?

39
{"b":"101339","o":1}