Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Prowadził dochodzenie przeciwko jej ojcu i nadal nie powiedział jej całej prawdy. A przecież wychowano go na innego człowieka. Jeśli nawet nie mógł być baseballistą, o czym marzył jego ojciec, potrafił zachować się jak mężczyzna.

– Jak się czujesz? – szepnął po chwili.

– Lepiej.

Nadal dotykała jego krocza. Najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. Cóż, jemu także nie. To jeden z plusów bycia dorosłym. Można się swobodnie przytulać.

Owinął sobie na palcu pasmo jej włosów. Miała piękne włosy. I pięknie pachniały. Można by w nich zanurzyć obie ręce i twarz.

Erekcja zaczęła się robić niewygodna. Musiał zmienić pozycję.

– Używasz „Old Spice’a” – wymamrotała Melanie. – Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tego używa.

– Mój ojciec – wyjaśnił z roztargnieniem i zajął się badaniem malutkiego, podobnego do muszelki uszka.

– Jesteście ze sobą blisko, prawda?

– Byliśmy. – Miała ładne uszy. Pewnie ma także śliczne paluszki u stóp, pomyślał.

Podniosła głowę i spojrzała na niego.

– Byliście?

– To się zmieniło. Tak bywa.

– Przez twoją chorobę? Czy ojciec jest tak samo rozmowny, jak ty?

– Wszystkiego nauczyłem się od niego.

– Ach, tak. I nie ma już matki, która was ze sobą łączyła. To niedobrze.

– Chyba tak. – Nigdy o tym nie myślał w ten sposób. Może miała rację.

– Opowiedz mi o matce – poprosiła poważnie. – Powiedz mi, jak to jest, kiedy się mieszka z ludźmi, którzy na pewno są twoimi rodzicami i zawsze będą cię kochać.

Nie mógł odpowiedzieć. Ból w jej oczach był tak wielki, że gardło mu się ścisnęło.

– Proszę…

– Nie wiem. Niewiele pamiętam. Wiesz, jakie są dzieci. Dostajesz świat i uważasz, że ci się należy.

– Czy piekła ciasteczka? Kiedy leżałam w szpitalu, wyobrażałam sobie mamę w białym fartuszku z falbankami, piekącą ciasteczka z czekoladą. Nie wiem, dlaczego mi to przyszło do głowy.

– Tak, piekła ciastka. Z czekoladą. I makaroniki. I takie z zielonym lukrem na dzień świętego Patryka. Boże, od dawna o tym nie myślałem. – Potarł czoło.- I, eee… czytała nam bajki. I kazała nam sprzątać. Śmiała się nawet z opowieści ojca. I była bardzo ładna. Pamiętam, że według mnie była najładniejsza na całym osiedlu.

– Była wspaniała.

– Tak – szepnął. – Była. Pamiętam… Pamiętam, jak wróciła z tatą ze szpitala. Kazali nam usiąść. Pamiętam, że trzymali się za ręce, a tato płakał. Pierwszy raz w życiu widziałem, że płakał. Potem powiedzieli: „Rak”. Tylko tyle. „Rak”, jakby to wyjaśniało wszystko.

– Nie wiem, jak to wyjaśnić dziecku.

– Oni też nie wiedzieli. Ojciec powiedział, że musimy pomagać mamie w domu, więc razem z bratem zabrałem się do sprzątania zaraz tego pierwszego dnia. Po raz pierwszy w życiu sprzątaliśmy łazienkę i było to spore zaskoczenie. Do twojej wiadomości: mydło nie czyści nierdzewnej stali. A żebyś nas widziała z odkurzaczem…!

– Narobiliście bałaganu?

– Wessało nam zasłony. Kto by pomyślał? Uśmiechnęła się.

– Musieliście wyglądać słodko.

– Aha. Mama poszła na chemioterapię, a my wyszorowaliśmy podłogę w kuchni. Zaczęły się naświetlania, umyliśmy okna. Matka nie wstawała z łóżka, wypraliśmy dywany. Sąsiedzi nieustannie do nas wstępowali. Przynosili nam zapiekanki i takie różne, bo kiedy żona „nie czuje się dobrze”, mąż i dzieci z pewnością głodują. Chwalili nas za to, że tak pięknie sprzątamy w domu, że tak dobrze wyglądamy. Jacy z nas dzielni chłopcy. Mama wróciła do szpitala. Zdjęliśmy pościel z łóżek i wymyliśmy wszystkie meble. Wypraliśmy zasłony, wypolerowaliśmy sztućce. A potem wróciła do domu. Wróciła do domu, położyła się w naszym przepięknie wysprzątanym salonie i umarła. Bo rak jest właśnie taki. Zabija cię, nawet jeśli masz wspaniałych synów i wspaniałego męża, którzy wychodzą ze skóry, żeby utrzymać cię przy życiu.

Nie wiedziała, co powiedzieć.

– Bardzo mi przykro…

Wzruszył ramionami. Był bardziej wstrząśnięty niż się spodziewał. Nie znalazł odpowiednich słów, by zmienić nastrój. Nigdy o tym nie myślał. Nie myślał i już. A teraz czuł się bezbronny.

Zdjął Melanie z kolan, wstał i odszedł parę kroków. Widział, że zrobił jej przykrość, ale nie potrafił się zmusić do powrotu.

– Ja… nie umiem o tym mówić – wyznał.

– Wiem.

– Muszę… no, muszę mieć trochę swobody.

– Wiem.

– Jezu, ile pecha można mieć w życiu?

Tym razem nie znalazła odpowiedzi. Zrobił wdech i wypuścił powietrze ze świstem. Pozbieraj się, Riggs, do cholery. Pozbieraj się. Rozejrzał się po pokoju.

– Robi się późno. Co ty na to?

– Tak, pora do łóżka. – Nagle oblała się rumieńcem. – To znaczy… spać. Każde w swoim pokoju.

– Ty idź na górą. Chcę być blisko drzwi.

– Naprawdę nie będzie cię przez cały dzień?

– Muszę iść na to spotkanie. Szef się trochę wkurzył, jak usłyszał o strzelaninie. Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale to się nie zdarza co dzień, zwłaszcza w sekcji przestępstw gospodarczych.

– Spisałeś się znakomicie – powiedziała z przekonaniem. – Obroniłeś mnie. Zraniłeś go.

Skrzywił się niechętnie.

– Po tylu godzinach strzelania do tarczy powinienem umieć trafić tam, gdzie by go zabolało.

– To był człowiek, nie tarcza.

– No, zobaczymy, co będzie, kiedy znowu się pojawi. Spróbuję nie siedzieć za długo w biurze. Wyśpij się, zamów duże śniadanie, odpocznij, złap oddech.

– Może tak zrobię – powiedziała po chwili milczenia. – Powinnam zadzwonić do matki.

– Nie.

– Tak. Nie mogę zniknąć na całą noc i nie dać jej znać. Nie masz pojęcia, jak ona się o mnie martwi.

Rzucił jej przeciągłe spojrzenie.

– Nie mów jej, co tu się naprawdę dzieje. To niebezpieczne. Ciągle nie wiemy, kto jest w to zamieszany i dlaczego.

– Powiem, że zostanę na noc u koleżanki.

– Tylko bez szczegółów. Szczegóły są niebezpieczne.

– Tak, sir – mruknęła. Zrobiła krok ku schodom, ale kiedy spojrzała na mroczną antresolę, ramiona same się jej zgarbiły.

– Wiesz co, zostawię światło zapalone – powiedział.

– Nie, nic się nie dzieje. Jestem dorosła. Nie boją się ciemności.

– Tak, ale ja jestem z FBI i, prawdę mówiąc, nie ma takiego agenta, który by nie spał przy zapalonym świetle. Przysięgam, że tak jest.

W jej uśmiechu było tyle wdzięczności, że serce mu się ścisnęło.

– Dziękuję.

Poszła na górę. Patrzył za nią, a strużki wody z mrożonego kalafiora ściekały mu po plecach.

Zajął się komputerem. Przyniósł faks, który dostał od Chenneya. Otworzył policyjne akta sprawy sprzed dwudziestu pięciu lat.

Pulsujący ból rozrywał mu plecy. Oczy piekły od niewyspania. Zrobił sobie rozpuszczalnej kawy i pracował dalej.

– Nie, nie chciałam tego powiedzieć! Melanie, pomieszałaś mi w głowie, wszystko mi się poplątało…

Melanie jakby jej nie słyszała.

– Mam rodzinę, bo wyglądałam jak zamordowana dziewczynka. Mam dom, twoją miłość… bo ty chciałaś ją odzyskać.

– Nie! Nie to chciałam powiedzieć…

– Tak, mamo, to. Wreszcie zbliżamy się do prawdy. Dlaczego w naszej rodzinie to takie trudne?

– Melanie, kochanie, posłuchaj mnie. Jestem tylko człowiekiem. Na początku… na początku nie byłam całkiem zdrowa. Może widziałam to, co chciałam widzieć. Wiedziałam, że nie jesteś Meagan. Pamiętasz, jak cię ubierałam w te koronkowe sukienki i jak ci kręciłam loki? Pamiętasz, jak się wtedy czułaś? A ja to dostrzegłam. Zdałam sobie sprawę, że robię ci krzywdę… i przestałam. Zdałam sobie sprawę, że jednak nie szukam Meagan. Już jej nie miałam, ale dzięki Bogu dostałam inną dziewczynkę, Melanie Stokes, która lubiła używane ubrania i stare meble. I przekonałam się, że kocham tę dziewczynkę z całego serca. Uleczyłaś mnie, skarbie. Jesteś moim największym szczęściem i przysięgam, że nie żyłaś w kłamstwie. Kocham cię. Przysięgam.

Nie usłyszała odpowiedzi. Tylko lodowate milczenie, oznaka wątpliwości jej córki, oznaka bólu.

Zamknęła oczy. Po policzku potoczyła się łza. Nie otarła jej.

38
{"b":"101339","o":1}