Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

2

Ulice były puste i ciemne. Kloss skręcił w Albert-strasse, zapalił papierosa i spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Przed półgodziną pożegnał się z Ingrid; po nalocie odprowadził ją do domu, ale razem z Bertą i Schultzem, bo ta para ani na chwilę nie zostawiła ich samych. Kloss miał nadzieję, że Ingrid zaprosi go jednak do siebie. Wszedł z nią do bramy, ale na usilne nalegania zgodziła się tylko wyznaczyć mu randkę następnego dnia.

Jutro już nie występuję – powiedziała – może mnie pan zaprosić do kina.

– Do kina! – nie ukrywał rozczarowania. Roześmiała się.

– Mogę panu poświęcić dwie godziny, dokładnie dwie godziny, a ponieważ pan i tak milczy, więc…

Umówili się o wpół do siódmej przed kinem „Roma".

Czy mógł czekać do jutra? Zbyt wielkie ryzyko… Postanowił wykonać wyrok jeszcze tej nocy. Plan był prosty. Już nie trucizna, do diabła z pomysłami Arnolda! Takie sprawy załatwia najprędzej kula rewolwerowa. Pozwolił, żeby Berta i Schultz zniknęli za rogiem Kurfurstendamm, zyskiwał w ten sposób jakieś alibi, kiepskie co prawda, ale zawsze alibi, i wrócił tu, na Albertstrasse, pod dom Ingrid. Nie przypuszczał, by mógł znaleźć się w kręgu podejrzanych. Gestapo dojdzie na pewno do wniosku (i będzie miało rację!), że to sprawka polskiego wywiadu, a nikt przecież nie posądza Klossa… Czy naprawdę nikt? Należy doceniać przeciwnika. Stary Arnold, który zna Berlin jak własną kieszeń, a doświadczenie ma ogromne, powiedział:

– Od paru dni wydaje mi się, że ktoś za mną chodzi… Będziemy musieli zmienić system kontaktowy.

Spotykali się w mieszkaniu Arnolda, w maleńkim pokoiku na poddaszu, niedaleko stacji ZOO. Arnold pracował w piwiarni przy Bismarckstrasse, ale tam zabronił Klossowi przychodzić, był to bowiem lokal czwartorzędny, odwiedzany przez robotników, a nawet robotników zagranicznych. Kloss raz tylko widział Arnolda przy pracy; starszy człowiek, kuśtykając, stawiał kufle piwa na drewnianych stołach. Przy barze stało trzech chłopców z literą „P" naszytą na marynarkach. Mówili po polsku!

Kloss chciał podejść. Z trudem minął ich obojętnie, ale poczuł na sobie ich spojrzenie, patrzyli z nienawiścią i pogardą, gdy właściciel kłaniał się porucznikowi, a Polakom krzyknął: Raus!

– Jesteś zbyt sentymentalny- stwierdził wówczas Arnold.

A dzisiaj, jakby nawiązując do tamtej rozmowy, oświadczył:

– Ja nie jestem sentymentalny, jestem chory. Jeśli znajdą moją melinę, nie będę miał się już gdzie podziać.

– Trzeba zmieniać miejsca nadawania – oświadczył Kloss.

– Kto ma nosić to pudło? – wybuchnął Arnold. Wbił tępo wzrok w podłogę. – Obrzydliwe zadanie – powiedział nagle: – Rozumiem. Ale pamiętaj, że musisz to zrobić. Nie szukaj dla siebie usprawiedliwień. Panna Ingrid Kield nie cacka się z nami… Gdyby cokolwiek o tobie albo o mnie wiedziała…

Czy naprawdę nic nie wie? Centrala uważa, że są zupełnie bezpieczni, należy wierzyć centrali, a on przecież nie zdradził się niczym…

Jeśli kogokolwiek spotka w bramie domu Albertstrasse 21, nie będzie mógł wykonać zadania. Wszystko zależy od szczęścia i przypadku. Kloss nie lubił takich akcji. Lubił precyzyjną, dobrze przygotowaną robotę, ale tym razem nie miał wyboru. Musiał działać sam, bez obstawy, w obcym, wrogim mieście.

W bramie było pusto, Kloss spojrzał na spis lokatorów i przeczytał: Heinz Koetl, numer 46, czwarte piętro. Schody były szerokie, wyłożone miękkim chodnikiem, jak to w przyzwoitych kamienicach mieszczańskich. Nałożył tłumik na pistolet i wsunął broń do kieszeni płaszcza. Strzeli i zbiegnie po tych schodach. Szaleńczy pomysł! Może jednak należało odłożyć akcję do jutra? I rzecież nie zastrzeli jej ani w kinie, ani na ulicy! Sprokurować czekoladę z trucizną? Nawet nie wie, czy In-grid jada czekoladę… Wojna skurczyła się nagle dla niego do wymiarów kamienicy przy Albertstrasse. Pomyślał o tych, których spotkała dzięki Ingrid śmierć i mocniej ścisnął kolbę broni. Musiał to zrobić.

Nie przeprowadził nawet wstępnego rozpoznania. Nie wiedział, czy panna Kield mieszka sama; zakładał, że tak… Schultz by powiedział, gdyby miała kogokolwiek. Na drzwiach wisiała jeszcze wizytówka: Heinz Koetl. „Zginął w Polsce" – oświadczył Schultz. Przed paroma miesiącami. Przed paroma miesiącami Ingrid zdradziła. Czy istnieje związek między tymi dwoma faktami? Nawet jeśli istnieje, nie ma to już żadnego znaczenia. Kloss nie zamierzał zajmować się psychologią; zamierzał zabić.

Nacisnął dzwonek. Długo trwała cisza, wreszcie usłyszał kroki, szczęknął zamek. Kloss odbezpieczył broń, za chwilę wyszarpnie ją z kieszeni. Zdecydował: strzeli nie wchodząc do mieszkania. Na progu stała starsza kobieta w szlafroku i czepku nocnym. Głos miała ostry, niemal męski.

– Pan do kogo? – zapytała.

Tego się nie spodziewał. Z trudem odzyskiwał panowanie nad sobą, milczał.

– To pewno do mnie, Frau Schuster – usłyszał głos Ingrid. Była jeszcze w tej samej ciemnej sukience, w której widział ją w lokalu. Frau Schuster mruknąła coś niezrozumiałego i odstąpiła od drzwi. Pozostała jednak w korytarzyku i Kloss czuł na sobie jej spojrzenie uważne i niechętne.

– To pan – powiedziała Ingrid – pan jest jednak zbyt śmiały. – W jej głosie nie było gniewu, raczej rozbawienie zaprawione satysfakcją.

Kloss zaczął mówić, szybko i niezręcznie. Że musiał ją jeszcze zobaczyć, że bardzo tego pragnął.

– Pan się pomylił – przerwała zdecydowanie. – Umówiliśmy się jutro pod kinem, choć właściwie powinnam się gniewać i łatwo nie wybaczyć… – Skinęła mu głową, nie podając ręki.

W bramie stał dozorca i obejrzał Kloss a uważnie. Porucznik pomyślał, że gdyby zastrzelił Ingrid, gdyby się udało, ten człowiek podałby w gestapo jego dokładny rysopis. Źle przygotowana akcja musi prowadzić do katastrofy- ta elementarna zasada konspiracji sprawdza się niemal zawsze.

Zadanie stawało się jednak coraz trudniejsze; ta jakaś Frau Schuster, zapewne gospodyni albo krewna Heinza Koetla, będzie na pewno wiedziała o jutrzejszej randce Klossa z Ingrid. Co powinien zrobić? Musi obmyśleć plan, który by go stawiał poza podejrzeniami. Nic nie przychodziło mu do głowy… Szedł powoli Albertstrasse, potem znalazł się na szerokiej ulicy wysadzanej drzewami.

Z wyciem syreny przeleciał samochód policyjny. Kloss zobaczył gmach odgrodzony od chodnika żelazną kratą. Przed bramą stał wartownik w mundurze SS. Znał ten budynek. Tu mieściła się berlińska Geheimstadtpolizei. Kloss pamiętał nazwiska i twarze wielu ludzi pracujących w tym gmachu, widywał ich czasem na odprawach u komandora.

Hauptsturmfuehrer Mueller… Zapewne właśnie on organizuje akcje, w których bierze udział Ingrid Kield. Zaufany Kaltenbrunnera, chłodny i okrutny, stary pracownik kontrwywiadu o dużym doświadczeniu. Błędem byłoby niedocenienie takiego przeciwnika. Kloss wiele dałby za to, żeby ustalić, co wie i zamierza hauptsturmfuehrer Mueller. W berlińskim gestapo nie mieli jednak nikogo; była kiedyś Elzie, pamiętał ją, młoda blondynka o piegowatej twarzy. Współpracowała z Arnoldem. Połknęła cyjanek, gdy Mueller znalazł w jej torebce odpisy tajnych dokumentów.

Tak. Kloss miał z tym gestapowcem własne rozrachunki. Minął wartownika i spojrzał w ciemne, zakratowane okna. W gestapo urzęduje się nocą; hauptsturmfuehrer zapewne jeszcze pracuje.

78
{"b":"100683","o":1}