Opuścił gmach gestapo wieczorem; czekało go jeszcze spotkanie z Danką, a potem noc przed akcją. Nie lubił tych nocy. Przeklinał wówczas swoją robotę; gdyby mu wolno było wziąć osobiście udział w akcji, gdyby mu wolno było po prostu walczyć z bronią w ręku.
Na ulicy Basztowej zobaczył Rioletta. Włoch czekał na niego przed wystawą kwiaciarni.
– W porządku? – zapytał Kloss.
– Obrzydliwa robota – odpowiedział tamten. – Puschke wrócił do domu o parę minut wcześniej… Wolałbym, żeby się bronił, a on tylko krzyczał, przeraźliwie krzyczał. To jednak trwało parę sekund…
– Obrzydliwa robota – potwierdził Kloss. – Niech pan się przygotuje na rozmowę z Brunnerem. To nie będzie łatwa rozmowa. – Rioletto skinął głową.
– Wiem. Jestem przyzwyczajony. Kiedy skończy się nareszcie ta wojna?
– Kiedyś się skończy – odpowiedział Kloss.
– Jestem w rzeczywistości chemikiem – rzekł Rioletto – i chciałbym znowu być tylko chemikiem.
Mrok zapadał szybko. Na przedmieściu było pusto, nawet patrole zjawiały się tu rzadko. Kloss przyszedł do opuszczonego warsztatu parę minut za wcześnie. Siadł na stercie żelastwa i odpoczywał. Jak to dobrze, że nadszedł ten ostatni wieczór. Danka wróci do oddziału… Jeszcze tylko jutrzejsza akcja, ale to musi się udać.
Przybiegła zdyszana.
– Myślałam, że się spóźnię – mówiła – i że cię już nie zastanę. Reil nie chciał mnie puścić, jakby domyślał się, że nigdy mnie więcej nie zobaczy.
– Nikt cię nie śledził? – zapytał Kloss.
– Nie – odparła Danka, ale nie brzmiało to zbyt pewnie. Przypomniała sobie teraz, gdy skręcała z Polnej w Ogrodową, zobaczyła za sobą sylwetkę mężczyzny, która wydała jej się znajoma. Potem nikogo już nie dostrzegła, ale powinna pokluczyć trochę po mieście, jeśli nie miała zupełnej pewności.
– Pójdziesz do Marcina – powiedział Kloss. – Prosto stąd pójdziesz do Marcina i sprawdzisz jeszcze przygotowania do akcji. Masz podziękowanie z centrali.
– Dziękuję – szepnęła Danka. – Co zrobicie z Reilem?
Kloss nie zdążył odpowiedzieć. Usłyszał szelest, a potem nieostrożnie trącone przez kogoś żelastwo zwaliło się na ziemię. Odwrócił się gwałtownie. Zobaczył Glau-bla, który stał z pistoletem gotowym do strzału.
– Ręce do góry, Kloss! I ty też! – podchodził do nich ostrożnie. – Wyżej rączki – mówił – wyżej! Tak przypuszczałem, ja się nigdy nie mylę… Zdemaskowałem cię, Kloss.
Kloss rzucił się błyskawicznie na ziemię, padając chwycił jakąś deskę i cisnął nią w Glaubla. Gestapowiec strzelił. Nie trafił. Kloss wytrącił mu pistolet z dłoni, upadli na ziemię. To trwało sekundy, ale Klossowi wydawało się, że trwa wieczność. Glaubel był silny i zręczny. Wyrwał się i skoczył ku bramie. Kloss błyskawicznie podniósł pistolet, strzelili jednocześnie – on i Danka. Glaubel powoli opadał na ziemię…
– Idź już – rzekł Kloss – idź szybko do Marcina. Pamiętaj, jutro dziewiąta rano.
11
Wyjechali punktualnie. W otwartym wojskowym samochodzie pod osłoną chłopców z SS. Dzień był piękny, szosa biegła przez las, potem wyskakiwała na wzgórza, które okalały łąki już zielone, pokryte lekką mgiełką. Pułkowski siedział sztywno obok Reila; oddychał głęboko. Dawno już nie widział lasu i łąk, przez wiele miesięcy pozbawiono go przestrzeni i powietrza.
– W ciągu trzech dni – powiedział Reil – wszystko skończymy.
– Czy wypuszczono moją żonę? – zapytał Pułkowski.
Reil milczał. Powinien powiedzieć „Tak, oczywiście, wypuszczą ją natychmiast po zakończeniu doświadczeń", ale patrzył na twarz polskiego uczonego i słowa nie przechodziły mu przez gardło. Przypomniał sobie, że Danka nie przyszła dzisiaj do biura, nawet się z nim nie pożegnała, i ogarnął po niepokój, że coś się musiało stać. Może ją aresztowali?
Samochód przyspieszył, zbliżali się znowu do lasu, i nagle gwałtownie zahamował. Zobaczyli przed sobą szlaban. Dwóch niemieckich żandarmów podchodziło do wozu.
– Dokumenty – powiedział jeden z nich.
– Mówiłem, żeby nas nie zatrzymywano! – krzyknął Reil.
Ci z ochrony SS już się podnosili, jeden z nich wrzasnął do żandarma:
– Otwórz szlaban, człowieku!
W tej chwili padły strzały. Żandarmi rzucili się na ziemię i otworzyli ogień. Ze wzgórza przy szosie zaterkotał erkaem. SS-mani osuwali się na ziemię, żaden z nich nie zdążył wystrzelić. Szofer oparł głowę o kierownicę, na skroni pojawiła się strużka krwi. Reil wyszarpnął pistolet z kieszeni, ale gdy odciągnął bezpiecznik, zobaczył nagle Dankę. Schodziła ze wzgórza z pistoletem maszynowym w ręku. Poczuł uderzenie, które go wcale nie zabolało, a potem usłyszał jeszcze głos Danki: „Nie strzelać!"
– Jest pan wolny, doktorze Pułkowski – powiedziała Danka, podchodząc do samochodu. Patrzyła na Reila, któremu zastygł na twarzy wyraz bezgranicznego zdumienia.
12 Dokładnie o tej samej porze, o godzinie dziewiątej trzydzieści, w mieszkaniu na drugim piętrze przy ulicy Wałowej 15 rozległ się dzwonek u drzwi. Dwaj gestapowcy, którzy grali w karty przy stole, zerwali się na równe nogi. Obaj wyszarpnęli pistolety z kieszeni.
– Tylko spokojnie – rzekł jeden z nich, zwracając się do Edwarda i Kazika. – Zastrzelę, jeśli spróbujecie jakichś sztuczek.
Edward z ogromnym niepokojem spoglądał na drzwi. Ktoś z jego ludzi? Niemożliwe, wszyscy byli widać ostrzeżeni, wszyscy wiedzieli, nikt się nie zjawił. Więc kto? Gestapowiec uderzył go kolbą w plecy i kazał otwierać. Edward powoli przekręcał klucz w zamku, potem, czując ciągle ucisk metalu na plecach, uchylił drzwi. Na progu stał listonosz.
– Czy tu mieszka pan Edward Kania? – zapytał.
W tej chwili gestapowcy zatrzasnęli drzwi. Listonosz zobaczył dwóch uzbrojonych mężczyzn.
– Panowie, co się stało?! – krzyknął. -Ja mam paczkę dla pana Kani.
– Dawaj ją tutaj – oświadczył jeden z gestapowców. Listonosz podał mu sporych rozmiarów tekturowe pudełko ze starannie wypisanym adresem.
– To ja już pójdę – powiedział. – Proszę mi tylko pokwitować.
– Zostaniesz tutaj – stwierdził gestapowiec.
– Panowie, ja mam listy.
– Poczekają – odpowiedział tamten. Wziął paczkę, położył ją na stole, zaczął zrywać sznurek, potem papier.
– Padnij! – szept listonosza zabrzmiał jak krzyk.
W tej chwili straszliwy huk wstrząsnął mieszkaniem. Zrobiło się czarno. Usłyszeli gruchot łamanych mebli i brzęk tłuczonego szkła: Kazik, Edward i listonosz, czarni i pokrwawieni, wybiegli na klatkę schodową. Z mieszkania wydobywały się kłęby dymu.
W gabinecie oberleutnanta Klossa z Abwehry zadzwonił telefon. Kloss podniósł słuchawkę.
– Ma pan długą linię życia – usłyszał głos Rioletta. -Gratuluję! Mam nadzieję zobaczyć niedługo pana porucznika. Spotka pan swych przyjaciół…
Kloss uśmiechnął się i odłożył słuchawkę. Podszedł do okna. Wygrał kolejną rundę.
PRZEDOSTATNI SEANS