PODWÓJNA GRA
1
Gdy major von Gerollis powiedział, że za chwilę wprowadzą więźnia, Kloss poczuł, iż ogarnia go znowu lęk, wargi ma suche, ale przecież nie powinien teraz sięgnąć po szklankę z wodą. „Człowiek z polskiej siatki". Nie, to nie może być Krystyna, Krystyna powinna wrócić dopiero wieczorem do Warszawy i wydaje się wręcz nieprawdopodobne, by zdjęli ją gdzieś w drodze.
– To jest właśnie błąd Kneisela – rzekł von Gerollis -nie ma nic gorszego niż zbyteczne aresztowanie. Dlatego postanowiłem, że pan zastąpi Kneisela w tej sprawie.
– Tak jest – powiedział tylko Kloss. Patrzył na drzwi. Czekał.
I jednocześnie, ponieważ przywykł już był do analizowania własnych niepokojów, rozważał, gdzie jest źródło lęków, które go dręczyły już od paru dni. Radiotelegrafista nie został aresztowany; zginął przypadkowo pod ciężarówką Wehrmachtu. Przypadkowo? Nie było rewizji w jego mieszkaniu, policja stwierdziła tylko, że nie miał rodziny, i pochowano go na koszt miasta. Żadnego zainteresowania władz niemieckich! Krystyna zameldowała, że radiostacja już działa, ale Kloss, na wszelki wypadek, kazał jej na pewien czas przerwać kontakty z „Aptekarzem". I z radiostacją oczywiście. Czy o „Aptekarza" mógł być zupełnie spokojny? Nigdy z nim nie rozmawiał, widział go tylko przez szybę stojącego za apteczną ladą przy ulicy Chłodnej. Unikać wszelkich zbędnych kontaktów! – trzymał się tej zasady coraz konsekwentniej. Nie wolno nie doceniać przeciwnika; przeciwnik jest groźny i sprawny, a taki jak von Gerollis posiada jeszcze intuicję wywiadowczą. Bezpośredni kontakt z „Aptekarzem" wolno było Klossowi nawiązać tylko w sytuacji zupełnie wyjątkowej. A jeśli to „Aptekarz"? Kloss pozna go oczywiście, a on wie tylko, że otrzymuje informacje od J-23. Co wie jeszcze? Co wie od Krystyny? Może od Bartka? Tylko Krystyna widziała Klossa w mundurze, ale ona jest pewna, najpewniejsza… Najpewniejsza? Kto wytrzyma?…
Spojrzał na majora. Gerollis obcinał starannie cygaro i mogło się wydawać, że zapomniał o obecności Klossa. Gdy objął Abwehrstelle w Warszawie, wzywał każdego oficera na długą rozmowę. Klossowi poświęcił cały wieczór. Wysłuchał życiorysu, ale interesowały go głównie sprawy, które Klass prowadził.
– Sprawia pan wrażenie zdolnego oficera – powiedział. I dość inteligentnego. Lubię z takimi pracować. Miewał pan sukcesy… ale… – popatrzył na Klossa – brak doświadczenia w grach wywiadowczych. Nigdy nie trzeba się spieszyć, panie Kloss.
Nie częstował koniakiem, nie pił, nie palił. Należał do tych, których Janek uważał za najbardziej niebezpiecznych. – Nic dla siebie – mówił. -Jesteśmy jak w zakonie rycerskim. Zabijamy, gdy to konieczne i pożyteczne, ale pozostajemy czyści. Czy pan to rozumie, panie Kloss?
Oficera, który podczas rewizji w mieszkaniu przywłaszczył sobie pudełko cygar, odesłał na front wschodni. Naprawdę wierzył w niemieckie posłannictwo? Gdy wyjmował monokl, miał puste, niewidzące oczy. Po bitwie stalingradzkiej wezwał do siebie oficerów. – Czy nie rozumiecie – zapytał, że klęska może być także wielka? Na miarę naszej wielkości! Ci, którzy zginęli idąc do niemieckiego nieba, są tymi, którzy zwyciężą. Nie odczuwacie wielkiej radości śmierci i zniszczenia?
Był zawodowym oficerem Abwehry i pogardzał amatorami, ale swoim oficerom oświadczył: „Żadnych wewnętrznych wojen. Jeśli współzawodnictwo z gestapo, to tylko gdy służy sprawie".
Kloss poświęcał wiele czasu analizowaniu jego charakteru i poczynań. Wiedział, że tym razem ma do czynienia nie z tępym żołdakiem, nie z cynicznym i sprzedajnym Brunnerem, ale z człowiekiem, którego niedocenianie byłoby poważnym błędem. Jakże zazdrościł tym wszystkim, którzy z bronią w ręku walczyli na frontach i w partyzantce! Jego walka, z każdym dniem trudniejsza, wymagała nieustannej czujności; nigdy się nie zdradzić, nigdy nie wypaść z roli, spokojnie patrzeć na mękę i śmierć, na mordujących i torturujących oprawców noszących ten sam mundur, co on teraz.
Wreszcie otwarły się drzwi i podporucznik Kneisel wepchnął do pokoju mężczyznę. Zameldował. Nie, to nie był „Aptekarz" ani nikt, kogo Kloss by znał. Twarz, niezbyt starannie obmyta z krwi, wyglądała strasznie. Spuchnięte policzki, pocięte wargi, ogromny guz na czole. Mężczyzna poruszał się z trudem; rękoma podtrzymywał spodnie, a strzęp marynarki wisiał na nim jak na niestarannie sporządzonym manekinie. Major von Gerollis spojrzał na więźnia ze wstrętem; i z równym wstrętem na Kneisela.
– Niech pan siada, panie Toczek – powiedział. I rzucił w przestrzeń: – Dajcie mu szklankę wody!
Toczek usiadł. Wydawało się, że nikogo z nich nie widzi. Był nieobecny, chciał być nieobecny, poruszał się właśnie jak manekin, jak ktoś, kto siebie samego wyłączyć chce z rzeczywistości.
– Po co to wszystko – powiedział Gerollis. – My, zawodowcy, powinniśmy inaczej ze sobą rozmawiać. Przegrał pan. Pracował pan w Arbeitsamcie pod nazwiskiem Toczek, ale to nie jest pana prawdziwe nazwisko. Nie, nie musi pan mówić… Mamy czas, bardzo dużo czasu.
My i tak wiemy. I wiemy, że podpisywał pan swoje meldunki J-23".
Toczek drgnął, jakby dopiero teraz zaczął słuchać, ale milczał.
– Może pan – ciągnął Gerollis – w każdej chwili stąd wyjść. Wystarczy tylko uznanie własnej porażki. To zdarza się zawodowcom. Jesteśmy jak zaciężni żołnierze; służymy lojalnie dokąd można, a potem zmieniamy front. Niech pan się zastanowi, Toczek. Wiem, że mówi pan świetnie po niemiecku. Nie trzeba tłumacza.
Toczek trwał zastygły w swym milczeniu.
– Śmieszna poza, panie Toczek. Nic więcej! Z kim, oprócz „Aptekarza" i telegrafisty, miał pan kontakty? To jedyne, czego od pana chcemy. Przysięgam – roześmiał się – że nie będzie żadnych aresztowań! Kto o panu jeszcze wiedział? Przecież pan znał radiotelegrafistę! Pochylił się pan nad nim, gdy leżał na chodniku przejechany przez ciężarówkę. I chciał obszukać jego kieszenie… Nie, proszę nie przeczyć… Teraz pan wróci do celi i pomyśli. Pomyśli, co warto zrobić i ile warte jest życie!
Ile kosztowało Klossa, by żaden mięsień nie drgnął na jego twarzy, gdy padło słowo: „Aptekarz"! Więc Gerollis wie! Więc trwa gra, od której odsunięto Klossa. Ani von Gerollis, ani Kneisel, z którym pijał przecież wódkę w kasynie, nic mu nie powiedzieli. Von Gerollis nie miał co prawda w zwyczaju informować oficerów o sprawach, którymi się nie zajmowali, ale… Może to przesłuchanie było także teatrem? Naprawdę sądzą, że schwytali wreszcie J-23? „Aptekarz" jest oczywiście pod obserwacją! Co wiedzą jeszcze? Wszystko o radiostacji? No i natychmiast pytanie podstawowe: kto zdradził? Kto… Toczka wyprowadzono.
– No i co pan osiągnął, Kneisel? – rzekł major zapalając nowe cygaro. – Mógł pan wszystko popsuć! Po co mi ten Toczek? I po co było to cholerne bicie? Mogliśmy go wypuścić, albo potraktować jak drobnego złodziejaszka. Bezmyślność! Znaczne zwiększenie ryzyka, że gra może się nie udać! No tak… Giną wspaniałe tradycje Abwehry… Proszę teraz słuchać uważnie, Kloss… Mnie się udało – to „mnie" podkreślił z całym naciskiem – dokonać rozpoznania polskiej siatki. Nie, nie jest to całkowite rozpoznanie, ale stwarza możliwość gry. Co wiemy? Centralną postacią jest „Aptekarz", który przekazuje doradiostacji informacje uzyskane od agentów. Istnieje punkt zapasowy, na który zgłasza się w określonych terminach ich radiotelegrafista. Wszystkie szczegółowe dane ma Kneisel. Otóż udało nam się zdobyć informację niesłychanie ważną…
Kloss, słuchając, starał się tylko o to, by jego twarz nic nie wyrażała. Chłodna, obojętna twarz niemieckiego oficera, który przyjmuje nowe zadanie. Myślał ciągle o Krystynie. Nie, nie o sobie. O Krystynie i „Aptekarzu". Radiotelegrafisty nie widział nigdy; z zapasowego punktu nie korzystał. Ten, kto znał jego kryptonim, był albo od „Aptekarza", albo… Sam „Aptekarz"? Von Gerollis jest pewny, że Toczek to J-23. Dlaczego? I chciał go wypuścić? Czyżby nie miał żadnych wątpliwości, że gra się uda?