Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Zanim zdążył otworzyć drzwi, na progu stanęła siostra Krystyna. Była starsza od Klary, bardziej w typie siostry szpitalnej. Czysta, schludna, trochę nijaka, o zaczesanych gładko włosach i bladych, zapewne rzadko szminkowanych, wargach.

– Panie doktorze – zameldowała – przywieźli nieprzytomnego mężczyznę. Jakiś chłop… – W tej chwili dostrzegła Klossa i urwała. – Proszę mówić dalej – rzucił Kloss.

– Powiedziałam, że jest nieprzytomny.

– Połóżcie go tymczasem na korytarzu – polecił doktor Kowalski.

– Jest wolna separatka.

– Musimy ją zostawić dla tego z trójki. Proszę chwilę zaczekać – lekarz zwrócił się do Klossa. – Muszę go zobaczyć.

– Nie dłużej niż pięć minut – powiedział Kloss.' Chory nie pochodził na pewno ze wsi. Kowalski spojrzał na jego płaszcz i marynarkę, było coś charakterystycznego, może obcego, w ich kroju, a potem jeszcze raz pochylił się nad chorym. Objawy wydawały się typowe. Niemal jak w podręczniku. Szara skóra, zapaść.

– To szok – rzekł zwracając się do siostry Krystyny. -Ten mężczyzna jest w stanie szoku. Tu, na przedramieniu, widzi siostra niewielkie draśnięcie. Trzeba zabandażować.

Niedaleko nich stał siwawy mężczyzna, miętosząc czapkę w ręku.

– Czy ja mogę już jechać, panie doktorze? – zapytał. Kowalski dopiero teraz go spostrzegł.

– Niech pan jedzie. Gdzie pan go znalazł?

– Na polu, niedaleko leśniczówki. Tam była bitwa, potem Niemcy poszli, a on został w rowie melioracyjnym. Nie spostrzegli go.

– Mówił pan komu?

– Czy ja głupi? – chłop urwał nagle zobaczywszy Klossa, wychodzącego z dyżurki. Zmieszał się.

– Minęło pięć minut – powiedział Kloss.

Doktor Kowalski wziął swoją torbę i ruszył w milczeniu ku drzwiom.

Gdy weszli do mieszkania Klossa, Kurt siedział w kuchni i jadł kolację, ale jaka istniała pewność, że nie zaglądał do pokoju? A ten lekarz? Czy można ufać przypadkowemu lekarzowi? Zorientuje się natychmiast, że chodzi o ranę postrzałową. Co robić potem z Ewą? Jak ją przerzucić do lasu? Jeśli Lis zginął, na nawiązanie kontaktu potrzeba paru dni. Kloss spojrzał na zegarek. Von Rho-de już czeka. Von Rhode jest punktualny i niebezpieczny. Czy coś spostrzegł? Powiedział: „Ostrożnie z Polkami". Co to miało znaczyć? Zresztą niech ich diabli… Najważniejsza jest Ewa.

– Proszę mi dać jakiś pasek – powiedział doktor Kowalski.

Odłożył strzykawkę i przewiązywał teraz ramię Ewy. Dziewczyna otworzyła oczy. Kloss pochylił się nad nią.

– Janek-powiedziała cicho i dostrzegła Kowalskiego. – Kto to? – przestraszyła się.

– Lekarz – rzekł Kloss. – Nic nie mów.

Kowalski bandażował ramię. Wydawało się, że nie słyszy ich rozmowy, albo udawał, że nie słyszy. Potem wstał i zamknął swoją torbę.

– Trzeba ją natychmiast przewieźć do szpżtala.

– To niemożliwe! Będzie ją pan leczył tutaj.

Kowalski wzruszył ramionami. Suchym tonem wyjaśniał, że stwierdził ranę w okolicy pachowej i naruszenie tętnicy ramieniowej. Tętnicę trzeba zeszyć w ciągu dwóch godzin, bo jeśli krwotok nie będzie powstrzymany…

– To poważna operacja? – zapytał Kloss.

– Operacja jest poważna. Proszę ją zawieźć do niemieckiego szpitala.

Czy ten lekarz udaje, czy nie rozumie?

– Podejmie się pan tej operacji? – Kloss mówił niemal szeptem. Czuł na sobie uważne spojrzenie Kowalskiego.

– Pan wie równie dobrze jak ja, że o takich zabiegach muszę meldować niemieckim władzom.

– Biorę wszystko na siebie.

– Wolałbym wiedzieć więcej – rzekł Kowalski. -Ja ryzykuję.

– Wie pan i tak dostatecznie dużo – Kloss czuł, że oddaje się w jego ręce, ale czy miał inne wyjście? Czy istniało inne wyjście?

– Samochód? – zapytał Kowalski.

– Nie mam samochodu. – Kloss zawołał Kurta. Chłopak przeżuwał jeszcze kolację, wydawał się obojętny i niczym nie zadziwiony. Kazał mu znaleźć dorożkę i potem odwieźć dziewczynę do szpitala. Musiał iść do von Rhodego. Oddawał Ewę Kowalskiemu i Kurtowi. Nie miał innego wyjścia. Dorożka właśnie podjeżdżała, gdy wychodził z domu. Stary człowiek na koźle był przerażony. Minęła już godzina policyjna, ale jeśli pan żołnierz koniecznie chce…

Byle tylko nie spotkali patrolu – modlił się Kloss. -Byle tylko nie spotkali patrolu…

5

W szpitalu siostra Krystyna nie odstępowała mężczyzny przywiezionego w stanie szoku. Zrobiła mu już iniekcję, teraz badała tętno i czekała, aż chory otworzy oczy. Chciała, żeby otworzył oczy. Miał interesującą twarz, na pewno nie był to chłop ani nikt z miasteczka, przypominał bardziej nauczyciela gimnazjalnego niż kogoś z partyzantki. Przeszukała już kieszenie marynarki i płaszcza. Nic, żadnego papierka, tylko paczka niemieckich papierosów, czysta chusteczka z wyszytym monogramem „A.K." i parę zmiętych banknotów markowych. Wzięła jego dłoń i zobaczyła złotą obrączkę. Zawahała się. W tej chwili dostrzegła Stefana. Stał za nią chyba już od paru chwil. Równie uważnie obserwował chorego.

– Kto to jest? – zapytał.

– Nie wiem – powiedziała Krystyna. – Przywieźli go

ze wsi.

– To jego marynarka? – Stefan sięgał już do kieszeni.

– Zostaw, nic nie znalazłam. – I w tej chwili wybuch-nęła w niej gromadzona od wielu godzin złość na Stefana. – Gdzie byłeś wczoraj?

Wzruszył obojętnie ramionami.

– Nie pamiętam. Myślisz, że prowadzę pamiętnik? Chyba na popijawie.

– Nie żartuj ze mną – powiedziała cicho Krystyna.

– Gdzieżbym śmiał! – roześmiał się, potem otoczył ją ramieniem. – Nie złość się, dziewczyno!

– Pójdziesz dzisiaj ze mną? – zapytała Krystyna.

– Się zobaczy – mruknął, ale Krystyna już nie słuchała. Chory otwierał właśnie oczy. Krystyna położyła mu dłoń na czole.

– Schwester- szepnął chory – wo bin ich?

Mówił po niemiecku. Rozumiał jednak albo Krystynie zdawało się, że rozumie, gdy wyjaśniała mu, że jest w szpitalu i że niedługo będzie zdrowy. Zamknął oczy i po chwili Krystyna usłyszała znowu jego głos. Bredził. Rozumiała tylko oderwane słowa. Wald… Forsthaus… Potem coś, co oznaczało chyba eksplozję i wreszcie data. Dwukrotnie powtórzył tę datę. 29 wrzesień, czyli mniej więcej za tydzień. Potem znowu stracił przytomność.

Krystyna pozostała przy łóżku i przysłuchiwała się zwykłym, szpitalnym odgłosom. Jęczała kobieta pod dziewiątką. Kaszlał gruźlik spod piątki, którego dawno powinni wypisać ze szpitala. Młoda dziewczyna, chora na anemię, przeszła przez korytarz. Z operacyjnej dobiegały głosy Stefana i Wacława. Znowu się kłócili. W tym trwającym od wielu tygodni sporze Krystyna była raczej skłonna przyznać rację Stefanowi. Nie tylko dlatego, że Stefan był jej, ale także, iż Wacław od początku, od chwili przybycia tutaj, wydawał się dziwny, nieufny, zbyt ostrożny, jakby ciągle się czegoś obawiał albo na każdym kroku wietrzył podłość godzącą bezpośrednio w niego. Krystyna nie słyszała, o czym mówią, ale chwycił ją nagle za gardło lęk o Stefana, przypomniała sobie wczorajszy wieczór i to, o czym chciała myśleć, ale o czym bała się myśleć…

Sala operacyjna, przerobiona z dawnego gabinetu lekarskiego, była bardzo mała. Stefan skończył właśnie czyszczenie narzędzi, które Wacław układał starannie w szafie.

– Doktor Kowalski – powiedział Stefan – lubi, żeby skalpele układać od małego do dużego. I posegreguj igły. Przynajmniej to powinieneś umieć robić.

Wacław milczał. Był to wysoki chłopak o pociągłej twarzy, na której zastygł wyraz niepokoju albo strachu. Stefan obserwował go uważnie.

– Boisz się? – zapytał.

– Czego?

– Jak długo uda ci się oszukiwać naszego doktorka? Jemu możesz mówić, że byłeś na medycynie, a mnie nie uważaj za frajera.

– Byłem – powiedział Wacław.

– Może parę miesięcy. Ale z prosektorium uciekłeś wcześniej, jeśli cię tam w ogóle wpuścili. Przetrzyj strzykawkę…

Wacław posłusznie wykonał polecenie.

– Powiedziałbyś przynajmniej, żebym się od ciebie odczepił.

– Odczep się – rzekł Wacław.

57
{"b":"100683","o":1}