– Ciekawe – mruknął kustosz. – Na naszym cmentarzu, nigdzie nie widziałem błękitnawej gliny…
– Może zalega głębiej – zastanowiłem się. – Wiem, że garncarze w poszukiwaniu dobrego surowca drążyli szyby nawet czterometrowej głębokości. Może brał udział w czyimś pogrzebie i spostrzegł, jak bardzo głęboki wkop grobowy dotarł do warstw innego koloru niż na powierzchni. A z czego wykonany był Golem, ten o którym opowiadają legendy z Pragi?
– Tego nie wiem – powiedział Szef.
– Ja też nie mam pojęcia – dodał kustosz.
– A ten, dlaczego został rozbity? – zaciekawił się Pan Samochodzik. – Ktoś go zniszczył?
– Sam cadyk. Zbudował go w poniedziałek i aż do czwartku usiłował ożywić. Ponieważ mu się to nie udało, zdecydował się go rozbić, aby przypadkiem nie ożył podczas Szabasu. Wedle naszych legend Golem, który będzie w tym czasie żywy może próbować wedrzeć się do domu modlitwy. Tego jednak nie wolno mu uczynić.
– Dlaczego? – zainteresowałem się.
– Było by to świętokradztwo. W Bożnicy nie może przebywać istota nie posiadająca duszy. A Golem, choć jak pierwszy człowiek został uczyniony z gliny, otrzymał życie, a przynajmniej pozory życia, jednak duszę mógłby dać mu tylko Bóg. Istota pozbawiona duszy może zniszczyć synagogę… Nie wiem, czy panowie o tym słyszeli, ale na naszych ziemiach była jeszcze jedna próba budowy Golema.
Brwi Szefa uniosły się w niemym pytaniu.
– W Lublinie, około szesnastego wieku miejscowy rabin miał się podjąć tego zadania. Ta legenda podobno jest nawet starsza niż praska. Ale wszystkie one pochodzą z zachodu, prawdopodobnie z krajów iberyjskich. Błąkające się po świecie gliniane ciało pozbawione duszy… W naszych baśniach, czy też raczej można powiedzieć apokryfach wyrastających z gleby ortodoksyjnego i chasydzkiego judaizmu, wspomina się też o dybukach – duszach tragicznie zmarłych, które błąkają się po świecie w poszukiwaniu nowego ciała.
– Gdzie mieszkał Storm? – zaciekawił się Szef.
– Och, niedaleko stąd. Jeśli macie panowie ochotę się przejść, to ja też z przyjemnością łyknę trochę świeżego powietrza.
Opuściliśmy gościnne progi muzeum i powędrowaliśmy ulicą Szeroką na północ. Niebawem zatrzymaliśmy się przed niewielką synagogą, odgrodzoną od ulicy murem, zaopatrzonym w bramę.
– Bożnica Remu – wyjaśnił ochoczo nasz przewodnik widząc nasze zaciekawienie. – Wzniesiona w połowie szesnastego wieku, przez Izraela Isserelesa Auerbacha, ale nazwę swoją przyjęła od jego syna Mojżesza Jsserelesa zwanego Rabbi Moses Remuch.
– Słyszałem o nim – powiedział Szef. – Był dość znanym jak na owe czasy filozofem i uczonym.
Przewodnik uśmiechnął się. Widocznie fakt, że Szef zidentyfikował osobę, sprawił mu przyjemność.
– Pobożni Żydzi pielgrzymują tu, aby zobaczyć miejsce gdzie nauczał. W bożnicy, w miejscu gdzie siadywał, na pamiątkę pali się zawsze lampa.
– Storm też tu wykładał? – zaciekawiłem się.
– Nie, on zachodził do bożnicy Na Górce, stojącej też przy tej ulicy, tylko bardziej w głębi. Była nieco młodsza, pochodziła z początków siedemnastego wieku. Ufundował ją Mojżesz Jekels dla swojego zięcia Natana Spiry – popatrzył pytająco na Szefa.
Ten zamyślił się na chwilę, widocznie przeszukując zakamarki pamięci.
– Natan Spira – powiedział wreszcie. – To on jako pierwszy publicznie zaczął nauczać Kabały. Napisał na ten temat dzieło, ale niestety nazwa jego uleciała mi z pamięci.
– "M'galeh Amukot" – powiedział przewodnik. – Czyli "Odsłaniający Tajemnice".
Szef w zadumie popatrzył na mury Bożnicy Remu. Dalej wzdłuż ulicy ciągnął się wysoki mur.
– Tu znajduje się stary cmentarz – powiedział.
– Tak. Nowy, ten na którym Storm budował Golema, jest po drugiej stronie nasypu kolejowego.
– Przechodziliśmy tamtędy – wyjaśniłem. – Ładny ten skwerek…
Pośrodku ulicy znajdował się nieduży, prostokątny trawnik. Choć rośliny pożółkły, nadal ożywiały kamienny bruk.
– To nie skwerek – uśmiechnął się przewodnik. – To wedle naszych legend grób.
– Kogo pochowano tak bez nagrobków? – zdziwił się Szef. – Miejsce też chyba nieco dziwnie dobrane.
– Grupa ludzi wyprawiła wesele. Świętowali kilka dni i nie uszanowali Szabasu. Umarli wszyscy, a tutaj zostali pochowani.
– To można by łatwo sprawdzić – powiedziałem. – Wystarczy ściągnąć archeologów…
Szef posłał mi niechętne spojrzenie. Poczułem niestosowność swojego zachowania.
– Tylko po co? – zagadnął pan Icek. – Przyjmijmy, że znaleźlibyśmy szkielety. Albo byśmy ich nie znaleźli. W pierwszym przypadku potwierdziło by się to co wiemy, w drugim zniszczylibyśmy jedną z legend naszego miasta. Zbyt duże ryzyko, aby mogło się opłacać… Salomon Storm mieszkał w tym budynku – wskazał nam odrapaną, walącą się kamienicę po drugiej stronie placu.
Budynek oplątywały rusztowania, po których leniwie dreptali budowlańcy.
– Hmmm – mruknął Szef. – Przy okazji remontu co nieco można znaleźć. Pamiętam, jak w Warszawie podczas burzenia ruin kamienic na terenie getta ludzie opowiadali sobie o różnych precjozach…
Kustosz uśmiechnął się zagadkowo.
– Nie doceniacie panowie naszej inteligencji – powiedział z zadowoleniem w głosie – Zanim przystąpiono do remontu, ten budynek spenetrowali pracownicy naszego muzeum. Użyliśmy najnowszego sprzętu, wykrywaczy metali, echosondy i kamery termowizyjnej.
– Biedni budowlańcy nic nie znajdą.
– A panowie co znaleźli? – zainteresowałem się.
– Niewiele – westchnął. – W jednym pomieszczeniu był ukryty w ścianie sejf, a w nim pół miliona złotych w przedwojennych banknotach. Natomiast mieszkanie Storma było dokładnie puste. Zerwaliśmy nawet podłogę, w nadziei, że coś pod nią ukrył. Niestety. Jeśli w jakiś sposób zabezpieczył swoje zbiory, to musiał to zrobić gdzie indziej. Jeśli nie macie panowie więcej pytań, pora dla mnie wracać do pracy.
Nie mieliśmy pytań. Pożegnał się i poszedł.
– No to klapa – powiedziałem.
– Czekaj – mruknął Szef. – Zastanówmy się. Załóżmy taką hipotezę roboczą: Storm zgromadził sporą kolekcję dzieł alchemicznych, w tym "Niemą Księgę" i traktaty Sędziwoja. Pójdziesz do antykwariatu, w którym byliśmy wczoraj, i dowiesz się wszystkiego na temat tego, jakie dzieła Sędziwoja przeszły przez ręce krakowskich bukinistów w ciągu ostatnich stu, może stu dwudziestu lat. Wynotujesz daty pojawiania się kolejnych pozycji.
– Co nam to da? – zainteresowałem się.
– Och, to proste. Skąd Storm mógł mieć pisma Sędziwoja? Mógł je kupić albo natrafił na skrytkę. Poza tym, te miłe cielątka musiały gdzieś zdobyć "Traktat o Rtęci". Albo go kupiły, albo przywiozły gdzieś spoza miasta, albo też dobrały się już do biblioteki Storma. Tak czy siak, pójdziesz i sprawdzisz. Wynotujesz, jakie księgi miał w swojej kolekcji, a potem zbadasz, czy coś z tego pojawiło się po wojnie w handlu.
– A pan, Szefie?
– A ja pójdę na Wawel. Coś tam muszę sprawdzić…
Rozstaliśmy się na ulicy Stradom. Zakręciłem w stronę Rynku, a Pan Samochodzik powędrował naprzód.