Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nowa gra towarzyska – powiedziała Nancy z pozorną pewnością siebie.

– Chcesz zatańczyć? – zaprosił ją Sean bezceremonialnie, ignorując jej absurdalną odpowiedź.

Gdyby Nancy odmówiła, a mężczyzna nalegał, Taylor mógłby interweniować niczym średniowieczny rycerz. Ona ze swojej strony chętnie znalazłaby się w ramionach Seana, gdyby tylko jednym mrugnięciem oka można było usunąć ludzi, którzy ją otaczali, łącznie z Taylorem, a przede wszystkim tę natrętną piosenkarkę, która czekała niecierpliwie na Seana przy stoliku. Ale Sean i tym razem bawiłby się z nią jak kot z myszką. Nancy rozładowała sytuację podejmując niespodziewaną decyzję.

– Właśnie wychodziliśmy, Sean – powiedziała podnosząc się, a Taylor poszedł w jej ślady mając wrażenie, że gra w przedstawieniu, którego treści nie zna.

Sean chwycił ją mocno za ramię jak właściciel. Stojący z drugiej strony lokalu Victor Partana modlił się, aby nie wydarzyło się nic gorszego.

– Nigdzie nie pójdziesz – rozkazał – beze mnie. Pan Carr nam wybaczy.

– Pan Carr pana prosi, aby zszedł mu pan z drogi – ostrzegł go Taylor.

Natychmiastowa interwencja Nancy była błogosławieństwem.

– Zostaw, Taylor – zasugerowała. – Tym razem ja wygrałam – dodała zwracając się do Irlandczyka z triumfującym uśmiechem.

17

Nancy podczas tej pełnej niespodzianek majowej nocy odkryła miłość. Zapomniała o przeszłości i przyszłości i przeżywała podniecającą gorączkę teraźniejszości. Noc miała świeże i szczypiące tchnienie, a Nowy Jork wydawał się naprawdę wspaniałą grą, szczęśliwą wyspą, miastem radości, o którym mówiły słowa starej piosenki. Nancy, w ramionach Seana, w rollsie z 1950 roku, z ostrożnym i dyskretnym kierowcą jadącym ulicami Manhattanu, wreszcie przeżywała swoją miłosną historię.

Poprzez szyby rollsa widziała imponujące wieżowce tak odległe i tak różniące się od świątyń w Selinunte, a przecież wzbudzające w niej te same uczucia, wspaniałe i delikatne. Auto posuwało się wolno i bezszelestnie. Broodway, szeroka biała ulica, kipiał życiem pełen wesołych ludzi wychodzących z teatrów i z nocnych lokali wokół Times Square. Mężczyźni i kobiety, którzy musieli stać w kolejce, aby dostać bilety na ostatni okrzyczany musical, nucili teraz nowe motywy, przerzucali się nowymi powiedzonkami.

Nancy przypomniała sobie Dos Passos i uśmiechnęła się.

– Dla tego, kto nie umie się bawić, w Nowym Jorku nie ma nadziei – zacytowała na głos.

Sean przytaknął głaszcząc ją po twarzy.

– Ty jesteś nadzieją – powiedział.

– Kiedy trzymasz mnie w ramionach, życie jest snem – wymruczała wtulając się w niego, jakby chciała rozpłynąć się.

– Mam dwa razy tyle lat, co ty i połowę twojego zdrowego rozsądku – wyszeptał całując jej włosy.

– Żadnych oskarżeń – poprosiła. – Nie chcę wiedzieć, co byś zrobił, gdybyś miał głowę na karku.

– Odwiózłbym cię galopem do domu.

– Mogłabym cię nawet zabić.

– Nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz kim jestem. Co robię. Skąd pochodzę.

– I nie chcę wiedzieć – uciszyła go, kładąc mu palec na ustach. – Jedziemy na tym samym wózku, sterowanym przez Franka. On jest silnym i lojalnym człowiekiem. Znam José Vicente. Każdy z nich był dla mnie jak ojciec, gdy mój został zamordowany. Jedynie ty bawisz się ze mną jak kot z myszką. Teraz koniec z twoim dwuznacznym zachowaniem. Nic nie chcę wiedzieć o tobie. Nie interesuje mnie, skąd pochodzisz. Ani dokąd zmierzasz. Kocham cię takim, jakim jesteś.

Sean pomyślał, że może nadszedł moment na wyznanie jej prawdy. Może zrozumiałaby. Ale gdy zaczął jej opowiadać, zareagowała gwałtownie.

– Nie chcę mówić o moim ojcu. Nie chcę wspominać tamtego dnia. To wspomnienie należy tylko do mnie, nie mogę go z nikim dzielić – i na krótką chwilę na twarz Seana nałożyła się twarz umierającego Calogero, któremu ona, ubrana w białą sukienkę do pierwszej komunii obiecywała wendettę. Obraz rozwiał się natychmiast. I znów rolls cichym jak wiatr szelestem kołysał jej marzenia.

Sean pomyślał, że Nancy była najuczciwszą osobą, jaką udało mu się spotkać, kobietą z którą mógłby założyć rodzinę. Był pewien, że spodobałaby się jego matce, gdyby ta jeszcze żyła.

Sean miał Nancy, jej zapach, jej ciepło, jej nieskończoną czułość, jej wstydliwe rumieńce, jej bicie serca, jej namiętną miłość, oddanie, pragnienie zjednoczenia się z nim. Jak długo to może trwać? Jedną noc czy jedną minutę? Oczywiście, światło tak żywe nie mogło trwać wiecznie, ale to, że zobaczył je w swoim mrocznym, samotnym życiu było dla niego jedynym i niezapomnianym doświadczeniem. W odległej przeszłości była zbrodnia, która przyćmiewała piękno ich spotkania i na chwilę mężczyzna wycofał się zatrwożony kryjąc się przed tym ponurym zawrotem głowy, zastanawiając się, co z nimi będzie w przyszłości, która właśnie już się zaczęła. Ani Frank, ani José Vicente, którzy reprezentowali niepisane prawa, nic nie mogli zdziałać przeciw pożądaniu, które pulsowało w jego żyłach.

Sean i Nancy chcieli razem podążyć dalej, poza pożądanie. I kochali się w mieszkaniu Seana, na ostatnim piętrze budynku przy Siedemdziesiątej Dziewiątej ulicy, mając przed sobą zieleń parku i oświetlony zarys Nowego Jorku.

Nancy stała się kobietą lekko, tak jak o tym marzyła, z kolorową delikatnością kwiatu rozchylającego się o świcie.

18

Dźwięk telefonu wyrwał Nearco z głębokiego snu.

– Przykro mi, że cię obudziłem – przeprosił energicznym głosem Jimmy Marron.

– Miejmy nadzieję, że masz chociaż dobry powód – warknął Nearco wypływając z nicości snu.

– Pewne rzeczy lepiej wiedzieć od razu – odrzekł Jimmy.

– Dziesięć do jednego, że to gówniana wiadomość – przepowiedział przeczesując jedną ręką włosy, a drugą ściskając telefon, tak jakby chciał skręcić kark człowiekowi, który obudził go o szóstej rano.

Jimmy nie żywił specjalnej sympatii do Nearco, którego oceniał jako wulgarnego, prostackiego i uciążliwego dla otoczenia, także dla własnego ojca, ale był przy tym wszystkim członkiem rodziny, z którą on był związany od niepamiętnych czasów więzami wierności. Jimmy przyjmował dobre i złe strony organizacji i wykonywał to, co uważał za swój obowiązek, nie zwracając uwagi na reakcje następcy tronu, któremu według hierarchii podlegał.

– Sądzę, że to ważna wiadomość – stwierdził Jimmy.

– Słucham – powiedział Nearco ze śladami snu w głosie, ale z jasnym umysłem.

– Właśnie skończyłem sprawdzać rachunki z restauracji – powiedział.

– No i co?

– Znalazłem dziurę.

– Winien? – popędzał go.

– Paul – powiedział krótko.

– Ach – był to jedyny komentarz Nearco.

– Manipuluje księgowością i chowa do kieszeni pięć procent wpływów.

Paul Valenza był bardzo zręcznym księgowym i zarządzał siecią restauracji kontrolowanych przez rodzinę Latella. Zajmował się importem włoskich produktów i angażowaniem personelu. To Paul odkrył przemyt narkotyków z Sycylii w pojemnikach z oliwkami. Był zaufanym człowiekiem, ale nawet przez chwilę Nearco nie podawał w wątpliwość stwierdzenia Jimmiego Marrona, którego wierności był całkowicie pewien.

– Okay, Jimmy – powiedział. – Dziękuję za informację.

– Pozdrów ojca. Powiedz mu, że mam kopie ksiąg – dodał, zanim zakończył rozmowę.

Nearco podciągnął się i usiadł na łóżku. Rozłoszczona Doris zaczęła gniewnie pomrukiwać. Rzadko zdarzało się, żeby telefon dzwonił o świcie, ale kiedy miało to miejsce, Doris była nieznośna, oznaczało to bowiem kłopoty. A kiedy Doris stawała się nieznośna, wyciągała na światło dzienne wszelkie przewinienia z ich przeszłości i psuła mu kompletnie humor.

Nearco wstał, całkowicie rozbudzony, i poszedł na palcach do łazienki. Zatrzymała go w drzwiach.

– Nie chcę wiedzieć, co się dzieje – wysyczała – ale przypominam ci, że jesteśmy dzisiaj zaproszeni na obiad do moich rodziców – dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Nearco w tym momencie udusiłby ją i jej rodziców. Gnębiło go tysiąc problemów, brakowało mu Brendy, erotycznej ucieczki od gorzkich stron życia, dzięki której czuł się silny i ważny. Poświęcił ją jednak na ołtarzu rodziny, trzymającej się dzięki wytartym konwenansom, które jednak budziły w nim strach i szacunek. Zamiast odpowiedzieć ostro, tak jakby chciał, wymamrotał do żony uspokajającą obietnicę.

Kiedy Nearco zszedł do kuchni, zastał tam swoją matkę w wirze zajęć. W ekspresie filtrowała się kawa i po kuchni rozchodził się jej ciepły zapach. Na stole leżały ciepłe tosty i stał słoik z sycylijskim miodem o złocistych refleksach.

– Tata? – zapytał pocałowawszy ją w czoło.

– Odpoczywa. Dzisiejszej nocy niewiele spał. Nie jest już młodzieniaszkiem. Wiek i troski ciążą mu.

– Wszyscy się starzejemy – skomentował Nearco. – Ale wydaje mi się, że tata jest we wspaniałej formie – skłamał wiedząc, że do trosk starego będzie musiał dorzucić oszustwo Paula Valenzy.

Od kiedy uruchomił interes w Atlantic City, Frank stał się wręcz obsesyjnie ostrożny. Przezorność była zawsze niezastąpioną bronią, ale tym razem, według Nearco, graniczyła ze strachem.

Podwoił straże wokół willi i zalecił zachowanie absolutnej tajemnicy w sprawie operacji handlowej. Nawet Sandra i Doris nie zostały poinformowane.

Nearco nalał sobie kawy do porcelanowej filiżanki w kwiaty, posmarował chrupiący tost masłem i miodem, ugryzł nie odczuwając żadnej przyjemności. Wypił łyk kawy, ale ceremoniał śniadania zakłócała jedna powracająca myśl: Brenda Farrel. Nie był to tylko żal za utraconą grą miłosną, wspaniałą rozrywką. Wyłowił z pamięci ostatni weekend spędzony z Brendą w Atlantic City, przed ich rozstaniem. Nearco nie umiał zrezygnować z perspektywy zabrania jej ze sobą, zwłaszcza, że mieli zatrzymać się w willi jego przyjaciela w pobliżu Smithville. Wbrew dokładnym zaleceniom Franka i z niewybaczalną lekkomyślnością zabrał ją do jednego z kasyn gry kierowanych przez spółkę kontrolowaną przez Latellę.

Brenda wpadła w szał gry i przegrała dużą sumę w ruletkę. A on, zamiast rozgniewać się, jak się tego spodziewała, pocieszył ją, mówiąc:

41
{"b":"95078","o":1}