– Ty? – zapytał Joe patrząc z niedowierzaniem na swojego pięknego syna unieruchomionego na fotelu na kółkach.
– Ja. Z tego wózka – odrzekł czytając w myślach ojca.
– Jak tego dokonałeś?
– Z pomocą osoby, która jest mi bardzo droga.
– A czego się dowiedziałeś? – nalegał La Manna coraz bardziej zaintrygowany.
– Nazwiska osoby kontrolującej spółkę, która kieruje kompleksem w Atlantic City.
Po raz pierwszy ze swojego fotela na kółkach panował nad sytuacją, a jego ojciec był od niego zależny.
Wiadomość podniosła Joemu ciśnienie, twarz mu zsiniała, skrzydełka nosa poruszały się gniewnie, krążąca szybciej krew spowodowała chwilowy zawrót głowy.
– Czy ja też mogę je poznać? – zapytał ironicznie, przytomniejąc.
– Frank Latella – wyznał mu Albert.
Joe usiadł w fotelu i oparł dłonie o biurko.
– Komu mamy podziękować? – zapytał po chwili milczenia.
– Kobiecie, która w ciągu tygodnia zostanie moją żoną – odpowiedział Albert.
– Mamo Sandro, wychodzę – powiedziała Nancy pokazując się w drzwiach salonu.
Sandra spoglądała na nią rozczarowana i zdziwiona.
– To koniec świata – skomentowała z żalem.
Nancy obejrzała się, jakby chciała się upewnić, że w tym momencie były naprawdę same.
– O czym ty mówisz? – zapytała.
– O czasach nie tak odległych, kiedy prosiłaś Franka lub mnie o pozwolenie na wyjście. Jeszcze jedna dobra zasada, która zanika – uśmiechnęła się melancholijnie.
Nancy objęła ją.
– Nie chciałam was urazić.
– Wiem. I nigdy w to nie wątpiłam – stwierdziła Sandra zmuszona przerwać robotę na drutach, którą zajmowała się zagłębiona w swoim ulubionym fotelu. Na czubku nosa miała okrągłe okulary, które czyniły ją podobną do typowej babci ze starej fotografii. Spoglądała na dziewczynę z uznaniem.
Nancy zaczesała włosy do tyłu odsłaniając piękną, promienną twarz, ożywioną lekkim makijażem. Miała na sobie krótki płaszczyk i układaną kremową spódniczkę. Była elegancka i uśmiechnięta.
– Dokąd idziesz? – zapytała Sandra.
– Nie wiem. Ma po mnie przyjechać kolega z uniwerku. Sądzę, że pójdziemy potańczyć. Nie ma obawy, to porządny chłopak – chciała ją uspokoić.
– Tak będzie lepiej dla wszystkich – odrzekła oszczędzając jej aluzji do wcześniejszego kryzysu. – To twój chłopak?
– Nie. Tylko przyjaciel.
– Nie wracaj zbyt późno – poradziła z matczyną troską.
– Możesz pozdrowić Franka ode mnie?
– Możesz być spokojna.
Kiedy Latella był w swoim gabinecie nie lubił, aby mu przeszkadzano. Dla Nancy czynił wyjątek. Ona jednak nie chciała spotkać się ponownie z Seanem, który omawiał z Frankiem interesy. Byłaby to dobra okazja, aby wzbudzić jego zazdrość, ale nie chciała uciekać się do takich sztuczek, tak jak nie przyjęła zaproszenia Taylora, żeby zrobić na złość. Była zdecydowana nie dać się kryzysowi.
Taylor czekał na nią za kierownicą MG, przed bramą ogrodu. Wstał, aby otworzyć jej drzwiczki, po czym zajął swoje miejsce. Czekając wymyślał różne rzeczy na temat tej wspaniałej dziewczyny mieszkającej w wielkim domu, rezydencji prawie królewskiej, która pozwalała snuć najbardziej fantastyczne domysły. Któż się krył za tą naturalną pięknością? Księżniczka czy awanturnica? Elegancja i skromność wykluczały tę drugą możliwość. Chłopak był onieśmielony swoją tajemniczą towarzyszką, do której żywił uczucie jeszcze nie całkowicie jasne, ale łatwe do przewidzenia w swoim rozwoju.
Taylor był na najlepszej drodze do zakochania się w Nancy. I to właśnie w momencie, kiedy odkrył, że ona, jak w starej piosence, płakała za innym. Pomyślał optymistycznie, że to mógł być pozytywny znak dla takiego jak on, gotowego czekać cierpliwie. Natomiast nie miał żadnych wątpliwości co do pozytywnego efektu tego zamysłu. Ożeni się z nią.
– Dokąd jedziemy? – zapytała Nancy.
Taylor, który miał w planie dyskotekę, postanowił ją teraz zaskoczyć.
– Do Vicky’s – odpowiedział.
Dziewczyna nie okazała ani podniecenia, ani entuzjazmu na dźwięk nazwy modnego lokalu o posmaku dwuznaczności, odwiedzanego przez osoby wątpliwej konduity, ludzi z show biznesu, menedżerów i milionerów.
– Okay – skomentowała z angielskim spokojem, wzbudzając jeszcze większą ciekawość mężczyzny.
– Więc w drogę – zażartował. – Jest jeszcze wcześnie.
Nancy przyłapała się na porównywaniu Taylora z Seanem. Obydwaj piękni, interesujący i tak różni, niczym dzień i noc. Sean był ciemnością, która ją porażała swoimi pogmatwanymi zagadkami, Taylor zaś słonecznym, wiosennym dniem. Przy nim czuła się dobrze, mogła marzyć o wielu rzeczach, może nie łatwych do osiągnięcia, ale możliwych. Mając do wyboru Taylora, który jej pragnął i Seana, który uciekał od niej, niebezpieczeństwo nocy i pewność dnia, nie wahała się. To właśnie Seana pragnęła tak, jak niczego innego na świecie.
– Grosik za twoje myśli – zaproponował Taylor jadąc szybko, ale ostrożnie.
– Zmarnowane pieniądze. Nie myślałam o niczym – przyłapała się zdziwiona na kłamstwie.
Vicky’s był pełen eleganckich gości.
– Ma pan rezerwację? – spytał się Taylora nienaganny szef sali.
– Obawiam się, że nie – uśmiechnął się rozbrajająco master z Yale, mając nadzieję rozwiązać problem za pomocą odpowiedniego napiwku.
Maître wyraźnie zdegustowany odmówił przyjęcia napiwku.
– Jest mi jeszcze bardziej przykro – powiedział z lekką ironią i szczerym bólem – ale obawiam się, że nic nie mogę dla pana zrobić. Może pan spróbuje zarezerwować stolik na jeden z najbliższych wieczorów – poradził mu.
Nancy czekała w milczeniu, co powodowało, że Taylor czuł się jeszcze bardziej nieswojo. Jego rozpacz, że nie może jej zaimponować swoją zaradnością tak, jakby sobie tego życzyła, rozczuliła ją.
– Zależało ci, prawda? – uśmiechnęła się dla dodania otuchy.
– Przykro mi – odpowiedział.
Właśnie przechodził Victor Partana, wiecznie młody boss Vicky’s, i Nancy pomachała mu na przywitanie. Elegancki właściciel, jak na aktora przystało, obdarzył najwspanialszym uśmiechem jakichś ważnych klientów przekazując ich w ręce kelnera i skierował się w jej stronę.
– Mała, słodka, pociągająca Nancy – powiedział słynnym głosem, na dźwięk którego wpadały w ekstazę trzy pokolenia.
– Chcesz, żebym się zarumieniła, Victor? – broniła się Nancy.
Mężczyzna i dziewczyna przywitali się i oczy wszystkich obecnych zwróciły się na tę szczęściarę, której wielki Victor tak demonstracyjnie składał hołd.
Taylor, ze swej strony, nie próbował nawet niczego zrozumieć. Nawet maître był zdezorientowany. Nancy dokonała prezentacji.
– W domu wszyscy czują się dobrze? – spytał Partana.
– Wspaniale.
– Więc – dodał zwracając się do współpracownika – spróbujemy usadzić moich przyjaciół przy najlepszym stoliku.
– Naturalnie, panie Partana – usłuchał maître, który niejednokrotnie był zmuszony odmówić stałym klientom, którzy nie mieli rezerwacji. Zaprowadził młodych do stolika w pierwszym rzędzie z napisem „zarezerwowane”. W chwilę później podano im szampana, rocznik 1948, ze specjalnych zapasów.
– Musiałaś się świetnie bawić – powiedział Taylor odzyskując głos.
– Tak naprawdę to ty wszystko załatwiłeś – odrzekła odczuwając po raz pierwszy przyjemność z faktu, że została rozpoznana i radość, że mogła dzięki uśmiechowi uzyskać przywileje nieosiągalne dla innych, którzy byli gotowi za nie drogo zapłacić.
– Lekcja jest gratis? – zapytał, podczas gdy maître nalewał szampana do kryształowych kieliszków.
– Wierz mi, Taylor, to nie miała być lekcja. Gdyby Victor mnie nie zauważył, w jednej chwili bylibyśmy po drugiej stronie drzwi. Może znaleźlibyśmy lokal, który bardziej by nam odpowiadał. Za dużo snobizmu. – zaczęła wyliczać rozglądając się – za dużo gwiazdorstwa, za dużo ekshibicjonizmu. Ale skoro już tu jesteśmy, możemy wznieść toast.
Taylor podniósł kieliszek i stuknął się z Nancy, szukając jej spojrzenia. Ktoś inny przyciągnął jednak jej spojrzenie. Przy stoliku obok siedział Sean. Był w towarzystwie kobiety, niezłej imitacji Grace Kelly, niestety tylko imitacji. Uwodziła go bez umiaru i bez stylu. On spoglądał na nią z tą swoją wieczną chłodną ironią. Było zrozumiałe, że mieli ze sobą coś wspólnego, że nie było to tylko przypadkowe spotkanie w modnym lokalu.
– Coś nie tak? – zapytał Taylor odwracając się, aby zobaczyć co przyciągnęło jej uwagę. Rozpoznał kobietę i ucieszył się. – Ty też ją rozpoznałaś? – zapytał.
– Kogo? – zapytała Nancy bardzo zdziwiona.
– Dziewczynę przy stoliku za nami. To Mitzi Wronosky. Miała niewielkie rólki w filmach muzycznych.
– Znasz również mężczyznę, który jej towarzyszy? – dopytywała się.
– Nie, ale jeśli w dalszym ciągu będziesz tak intensywnie przyglądać się mu, to zacznę uważać, że to obrzydliwy typ.
Sean podniósł się przepraszając swoją partnerkę i zbliżył do stolika Nancy.
– Cześć, księżniczko – pozdrowił ją wyciągając rękę, która na kilka sekund zawisła w powietrzu, nim Nancy ją uścisnęła.
– Nie przedstawisz mnie? – zapytał robiąc aluzję do chłopaka.
– Taylor Carr – wyrecytowała ze znudzoną miną. – A to Sean McLeary.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
– Sean, odpowiedzialny za twoje niedawne cierpienia? – powiedział Taylor, przypominając sobie rozmowę telefoniczną.
Irlandczyk rzucił mu wściekłe spojrzenie. Rozłożył już niejednego twardziela z błahszych powodów, ale tym razem chodziło o Nancy, nad którą czuwał na prośbę Franka.
– Sprawdź, czy chłopak, z którym wyszła – powiedział Latella poinformowany przez żonę – jest w porządku.
W hallu Vicky’s spotkał Mitzi, która przyczepiła się do niego jak rzep do psiego ogona.
– Co to za historia z tymi niedawnymi cierpienia? – zapytał Sean, podejrzliwy, ale i uważny, aby nie sprowokować wybuchu złości Nancy. Ta dziewczyna pozornie krucha i bezbronna mogła wywołać niezłą awanturę.