– I impotenta – dodał Albert chcąc powstrzymać entuzjazm Brendy, zmuszając ją do przemyślenia decyzji.
– Jest wiele rodzajów miłości – rozumowała pieszcząc go rozmarzonym spojrzeniem. – My wypróbujemy wszystkie. I znajdziemy taką, która będzie nam odpowiadać.
To był egzamin, który miał zdecydować o jej przyszłości. Robiła wszystko, żeby nie popełnić błędu. Była szczera i wzruszona. Albert uśmiechnął się do niej.
– Jesteś przekonująca jak reklama lodów latem.
Młodzieniec podziwiał jej sylwetkę w zgrabnym, ciemnogranatowym kostiumie od Givenchy. Podziw dla kobiecej urody to było jedyne uczucie, na które mógł sobie pozwolić, nawet jeśli go to strasznie frustrowało.
– Mogę podpisać z zamkniętymi oczyma – zauważyła spoglądając na niebieską teczkę na blacie ciężkiego biurka.
– Jest klauzula, która zezwala ci na rozwód, kiedy tego zapragniesz, kiedy zdasz sobie sprawę, że współżycie z paralitykiem jest dla ciebie nie do zniesienia.
– Lubisz zadawać sobie ból, prawda, Albercie? – zaskoczyła go.
– To jedna z niewielu przyjemności, jakie mi pozostały – zareplikował gorzko. – Dodałem równie klauzulę o wspólnocie majątkowej, ale uważam za swój obowiązek uprzedzić cię, że niewiele posiadam.
Oczy Brendy błyszczały z satysfakcji. Joe La Manna był uważany za jednego z najbogatszych ludzi w Ameryce, a ten jedyny syn był dla niego wszystkim.
– Również i mój posag nie jest królewski – zażartowała.
– Wiadomość, którą mi przekazałaś jest bezcenna. Jeśli uznamy ją za twój posag, mam jeszcze w stosunku do ciebie dług.
– To ryzyko, które chętnie podejmę – sprecyzowała, nagle poważniejąc.
Wiedziała, że w momencie przekazania Albertowi informacji o udziale rodziny Latella w interesach w Atlantic City wystawiła się na jej zemstę.
– Przyjmując, że informacja okaże się pewna. I potrzebna.
– Wiesz tak jak i ja, że wiadomość jest wiarygodna. Znasz jej ciężar i wartość. Nie szukałabyś mnie, gdybyś nie znała pewnych podstawowych prawd.
Po raz pierwszy była szczera i lojalna i zdała sobie sprawę, że fakt, iż nie musi kłamać, zwiększył jej szacunek do tego młodego kaleki, którego zaczynała kochać. Zrobiłaby wszystko, aby stał się mężczyzną jej życia.
– Masz rację, Albercie. Nie można żyć tak długo u boku mężczyzny takiego jak Nearco i niczego się nie nauczyć.
Podał jej srebrnego parkera i powiedział:
– Więc podpisz ten kontrakt. Pobierzemy się za jakiś tydzień.
– Czy to konieczne? – zapytała. – Sądzę, że mogę ci zaufać.
– Wolę tak – nalegał.
Brenda podpisała i oddała pióro.
– A twój ojciec? – zapytała.
Albert wysunął się zza biurka, wyszedł z ukrycia.
Stwierdzenia zawarte w podpisanym przed chwilą kontrakcie dawały mu poczucie bezpieczeństwa. Czuł, że nie potrzebował już ukrywać się przed kobietą, z którą miał przeżyć wspólnie kawałek życia.
– Mój ojciec chce mnie widzieć pogodnym – odpowiedział.
– Moja przeszłość nie zapewnia spokoju i harmonii.
– Myślisz o twoim związku z Nearco?
– Oczywiście. I twój ojciec, jeśli jeszcze o tym nie wie, to szybko się dowie.
– Jak długo będziesz nadużywała mojej cierpliwości? – zażartował Albert. – Nie chciałbym spędzić reszty dnia rozmawiając o moim ojcu – zganił ją łagodnie, przysuwając się do niej.
Kobieta usiadła koło niego, aby znaleźć się na tym samym poziomie. Albert wsadził prawą rękę do kieszeni sportowej kaszmirowej marynarki i wyciągnął z niej zgrabne pudełeczko od jubilera.
– Moja rodzinna tradycja wymaga, aby w dniu zaręczyn mężczyzna podarował swej przyszłej żonie pierścionek – przycisnął zameczek pudełeczka.
Wieczko odskoczyło ukazując iskrzący się niebiesko na czarnym jedwabiu kwadratowy diament wyjątkowej wielkości i blasku. Brenda była olśniona jego wspaniałością. Otworzyła szeroko oczy, a dziecinne zdumienie odbiło się na jej pięknej twarzy. Wpatrywała się intensywnie w kamień. Podniosła dłoń, aby go pogłaskać, ale nie odważyła się. Gdyby go dotknęła, była tego pewna, sparzyłaby sobie palce. Nie była w stanie ocenić czystości, wartości i wielkości karatowej diamentu, był to jednak kamień niespotykanej urody. Gdyby Albert powiedział jej, że ten diament miał wartość kamienicy przy Madison Avenue, uwierzyłaby mu. Zresztą, nie było to odległe od prawdy.
Młodzieniec wziął lewą rękę Brendy i wsunął na jej palec wskazujący ten wspaniały pierścionek.
– Należał do mnie – wyjaśnił. – Odziedziczyłem go po moim dziadku, którego imię noszę. Nazywali go Diamond Al ze względu na jego manię kolekcjonowania diamentów. Teraz należy do ciebie – dodał z prostotą, składając na jej dłoni lekki pocałunek.
Brenda czuła, jak ciepło bijące od tego kamienia powoli ogarnia ją całą. A może było to ciepło ust Alberta? Ból i upokorzenie jej nieudanego życia znalazły ujście w ciepłych łzach. Nachyliła się do niego, zbliżyła swe usta do ust mężczyzny i miała nadzieję, że ją pocałuje. I pocałował ją, najpierw delikatnie, potem namiętnie. I Brenda zrozumiała, że naprawdę zaczęła tracić głowę dla mężczyzny, którego nigdy nie będzie mogła posiąść. Rozłączyli się ogarnięci pożądaniem, którego nie mogliby rozładować. Nigdy. Ta pewność spowodowała, że Albert chciał gwałtownie się od niej oddalić, ale Brenda chwyciła go za ramię i przytrzymała.
– Pomówmy o interesach, dobrze?
– Pomówmy – poddał się Albert, któremu płonęła twarz, ale męskość spała.
– Mam nadzieję, że informacja, którą ci przekazałam, jest prawdziwa – zaniepokoiła się.
– W każdym razie my się pobierzemy – zapewnił ją. – Nawet jeśli ta wiadomość nie istnieje. Nawet jeśli ją sobie wymyśliłaś. Nawet jeśli był to tylko pretekst do poznania mnie i złapania w sidła – odrzekł wesoło. – Ale jeśli jest prawdziwa, – dodał biorąc ją za rękę i pozwalając kamieniowi zabłysnąć w całej okazałości – jeśli Frank Latella naprawdę kontroluje interesy w Atlantic City, to w tym przypadku informacja, którą mi przekazałaś, ma wartość większą niż ten diament, jest bezcenna – podsumował całując ją w policzek.
Brenda miała pewność, że znajduje się na progu wymarzonego świata, świata kobiet zamężnych. Po raz pierwszy spotkała mężczyznę, który kochał ją taką, jaką była.
Wprawiając w ruch kółka wózka Albert opuścił gabinet i szybko wśliznął się do windy. Był mistrzem w posługiwaniu się tą dryndą, od której zależał każdy jego ruch. Zjechał na parter biura przedstawicielstwa Newtex, najpotężniejszej fabryki wykładziny w całym New Jersey.
Nie była to tylko przykrywka dla nielegalnej działalności rodziny, było to modelowe przedsiębiorstwo w tej dziedzinie, oczko w głowie konsorcjum kontrolowanego przez Joe La Mannę. Newtex był dostawcą wykładzin nawet do Białego Domu. Ojciec zajęty był omawianiem projektu graficznego, logo Newtex i właściwej kampanii promocyjnej. Kiedy go zobaczył, uśmiechnął się dając mu znak, żeby poczekał. Trzech plastyków z agencji reklamowej tłumaczyło Joemu, że najlepszą reklamą produktu będzie akt kobiecy wykonany przez znanego fotografika.
– Moja wykładzina wchodzi do mieszkań – zaoponował Joe. – Do rodzin na pewnym poziomie. Nie do burdeli, Chryste. Damy, a nie kurwy.
Pewność siebie plastyków pod wpływem obiekcji Joego zaczęła się chwiać.
– Osobiście – wtrącił się Albert – uważam, że aby odpowiednio wyeksponować wykładzinę Newtex, potrzebny jest płonący kominek i łóżko z jedwabną pościelą, którego można się tylko domyślać. Książka, fajka, fotografia w srebrnej ramce. Sznur pereł, zabawka. To wszystko.
Ojciec odwrócił się i spojrzał na niego ze zdumieniem. Plastycy słuchali go z uwagą. Był to prosty pomysł, ale właśnie dlatego mógł być skuteczny.
– Podoba mi się pana pomysł – pochwalił go odpowiedzialny za projekt Franchot Granger, niski i krępy facet koło czterdziestki, z karkiem i barkami jak zapaśnik. Można go było wziąć za kogokolwiek, ale na pewno nie za eksperta od reklamy.
– Mój syn, Albert – powiedział Joe.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
– Propozycja, nad którą trzeba popracować – powiedział wciągając swoich młodych współpracowników do rozmowy.
– Masz talent, chłopcze – przyznał Joe.
– To pierwsza rzecz, jaka mi przyszła do głowy – wyznał Albert zaskoczony tymi pochwałami.
– Od kilku miesięcy Albert pracuje ze mną w Newtex – wyjaśnił z dumą La Manna. – Przedtem… – przerwał. Przedtem, chciał powiedzieć, był zbyt zajęty kuracją, potem próbą pogodzenia się z tym strasznym kalectwem.
– Sądzę, że po pewnych poprawkach może to być najlepszy pomysł.
Albert pomyślał, że są chyba trochę szaleni, jeśli uczepili się pierwszego pomysłu, który mu przyszedł do głowy. Powiedział to ojcu, gdy zostali sami.
Joe przyglądał mu się z zadowoleniem.
– Nie przyjechałeś tutaj, aby omawiać projekt graficzny naszego image. O co chodzi? – zapytał, gotowy wybaczyć mu każde dziwactwo.
Przyjemność, którą czerpał z pochwał, spowodowała, że zapomniał dlaczego przerwał ojcu zebranie.
– Chciałem porozmawiać z tobą o Atlantic City – zdumiał go Albert.
Rysy twarzy mężczyzny stwardniały, usta zacisnęły się w okrutnym grymasie, co zapowiadało jeden z najgorszych momentów. Altantic City był jak cierń w sercu, temat tabu i cholernie niebezpieczny.
– Sprawdźmy, czy mówimy o tym samym – poprosił go o wyjaśnienia.
– Mam na myśli ten kompleks hotelowy z salami gier – odrzekł Albert.
– Jedź dalej.
– Mówiłeś o nim przedwczoraj z Freddym Profumo. Pamiętasz? – nalegał Albert.
Oczywiście że pamiętał. Ten kompleks hotelowy z salami gier spędzał mu sen z powiek. Dowodził solidnym imperium finansowym w Las Vegas, mając dobre oparcie polityczne. Ten megakompleks osłabił jego interesy w tym mieście, a ktoś mu jeszcze doniósł, że nie należało w tym przypadku używać tradycyjnych metod perswazji. W ten sposób od pewnego czasu przełykał truciznę mając związane ręce.
– Mówiłem o tym z Freddym – przyznał. – A więc?
– Sądzę, że wiem, kto kontroluje instytucję szkodzącą naszym interesom – wyjawił z pewnym wahaniem.