Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Brzydka i tajemnicza – żartował chłopak. – Mimo wszystko jestem gotowy skompromitować się wychodząc z tobą dzisiejszego wieczoru.

– Jakżeż mi przykro.

– Na myśl o wyjściu ze mną?

– Na myśl, że muszę ci odmówić.

– Weź, zważ, zapakuj i zanieś do domu – poddał się Taylor. – Nie jestem w twoim typie?

Doszli do zadrzewionej alei przy końcu uniwersytetu.

– Tu nie chodzi o ciebie. Muszę jechać do Greenwich na weekend.

– Taktyka numer jeden: aby wzmóc zainteresowanie mężczyzny, nigdy nie przyjmuj pierwszego zaproszenia podając jednak rozsądny powód odmowy.

– To pozwala mi sądzić, że będzie drugie – zamiauczała Nancy.

– Naprawdę musisz jechać? – zapytał, mając jeszcze nadzieję.

– Już po mnie przyjechali – powiedziała Nancy spoglądając na drugą stronę alei i machając do kogoś ręką.

Za kierownicą niebieskiego packarda Taylor dojrzał twarz José Dominici.

– Twój ojciec? – zapytał.

– Nie. Ale mógłby nim być. Mój ojciec nie żyje.

– Wybacz – powiedział Taylor szczerze zmartwiony.

– To się zdarzyło wiele lat temu. W taki sam wietrzny, majowy dzień jak dzisiaj – odczuła potrzebę wyjaśnień, przytrzymując rozwiane włosy i kierując się do oczekującego auta.

– Odpowiada ci poniedziałek wieczór w self-service? – zaproponował.

– Taktyka numer dwa: aby wzbudzić zainteresowanie mężczyzny, na drugą propozycję odpowiedzieć proponując alternatywne rozwiązanie. Nici z poniedziałkowego wieczoru. Będę w Greenwich przez cały tydzień. Jeśli chcesz, zadzwoń. W sekretariacie biblioteki znajdziesz mój numer.

Ostatnie słowa Nancy wykrzyczała biegnąc przez ulicę w stronę José Vicente, który wysiadł z auta.

Taylor obserwował tę uroczą, drobną postać, która schroniła się w ramionach olbrzyma, i poczuł ukłucie zazdrości. Próbował oddalić od siebie to niebezpieczne uczucie. Oczywiście będzie próbował dowiedzieć się czegoś więcej o Nancy Pertinace.

– Ponieważ pewnego dnia ożenisz się z nią, Taylor – obiecał samemu sobie, podczas gdy niebieski packard oddalał się.

Był typem, który nigdy nic nie obiecywał na próżno.

– Cześć, wspaniała kobieto – pozdrowił ją José. – Widzę, że jesteś w doskonałej formie – rzucił komplement.

– A ty tryskasz energią – powiedziała Nancy, przyglądając mu się z czułością.

– Wspaniała kłamczucha – uśmiechnął się.

– Przysięgam, przysięgam na wszystko – powiedziała całując żartobliwie skrzyżowane wskazujące palce, tak jak to robią dzieci.

– Kto to? – zapytał olbrzym robiąc aluzję do Taylora, który ich obserwował.

– Student ekonomii międzynarodowej – odpowiedziała Nancy z udaną obojętnością, wsiadając do samochodu od strony kierowcy.

– Jednym słowem – tęga głowa.

– W pewnym sensie.

– I również kawał chłopa – dorzucił siadając obok.

– Ma dobre notowania na giełdzie Yale.

W aucie ze skórzanymi siedzeniami i wykończeniami w drewnie orzechowym Nancy chłonęła znany jej zapach José, ten sam, który zapamiętała jako dziecko z ich pierwszego spotkania, zapach dający jej poczucie siły i bezpieczeństwa.

– Do Basila ? zapytała wrzucając bieg i kierując się na New Haven. Prowadziła dobrze i ostrożnie. José był dobrym nauczycielem.

– Do Basila – potwierdził.

Basilis, grecka restauracja słynna z nadziewanej ryżem papryki, stała się obowiązkowym przystankiem w ich powrotnej drodze.

– Jak się nazywa? – dodał.

– Kto? – zapytała Nancy, mimo że doskonale zrozumiała czyje imię José pragnął poznać.

– Tęga głowa – sprecyzował.

– Taylor Carr – poinformowała, rozbawiona jego ojcowskim niepokojem.

– Wygląda na twojego wielbiciela – kontynuował zaniepokojony jej lakonicznymi odpowiedziami.

Nancy udała oburzenie:

– Nie widzieliśmy się przeszło miesiąc, a ty robisz mi przesłuchanie, wypytując się o nieznajomego, który zresztą mnie nie interesuje.

– Zgoda. Sąd nie bierze pod uwagę ostatniego oświadczenia – zażartował. W rzeczywistości był dumny i jednocześnie zazdrosny, tak jak ojciec, który odkrywa, że córka ma wielbiciela.

– Zmieniam temat. Chcesz, żebyśmy porozmawiali o twoim bracie?

– Co zrobił Sal?

– Wygrał turniej tenisowy.

– Fantastycznie! – zachłysnęła się, uderzając rękoma o kierownicę. – Będzie zadzierał nosa – uśmiechnęła się Nancy nie odrywając oczu od drogi.

– Co najmniej dwa uniwersytety z Southwest ozłociłyby go, gdyby tylko zechciał w którymś z nich studiować po high school.

– Sal będzie chodził do Yale, tak jak ja – zawyrokowała.

– Jesteś pewna, że się zgodzi? – było to pytanie retoryczne. Za Sala myślała Nancy.

Nie odpowiedziała, ograniczyła się do skinięcia głową. José pamiętał ją jeszcze dzieckiem, kiedy po śmierci jej ojca zobaczył ją po raz pierwszy w ich mieszkaniu w Brooklynie. Od razu przypadli sobie do gustu. I kiedy Nancy odmówiła z całą naturalnością przyjęcia pieniędzy od Latelli, poczuł do niej szacunek i podziw. On też, tak jak Sal, jak wszyscy, którzy zetknęli się z nią, w końcu chciał tego, czego chciała Nancy.

Dziewczyna wrzuciła prawy kierunkowskaz i zwolniła wjeżdżając na parking przy restauracji.

Usiedli przy stoliku pod oknem. Lampka na stoliku rzucała różowe światło na biały obrus. Charakterystyczny, typowy gwar luksusowej restauracji, na który składają się uprzejme głosy i brzęk sztućców, tworzył tło. Była to szczęśliwa chwila dla José i Nancy.

– Chcę zostać adwokatem, José – wyznała, a nowa fala szczęścia zalśniła w szarym aksamicie jej oczu.

Mężczyzna ani przez chwilę nie miał wątpliwości co do wyniku przedsięwzięcia. Nancy była przeznaczona do wielkich czynów. Był tego pewien.

– To dobra wiadomość – powiedział. – Również Frank będzie tym uszczęśliwiony. – Pomyślał o Nearco, który zrezygnował z nauki na drugim roku studiów, sprawiając tym ojcu wielką przykrość.

– Co słychać w domu? – zapytała Nancy, jakby czytając w jego myślach.

– Wszyscy mniej więcej dobrze.

– Wszyscy? – nalegała przymykając oczy i poważniejąc.

– Wszyscy – powtórzył José. – Również Sean – dodał mężczyzna, który zrozumiał prawdziwy cel pytania Nancy. – Widziałem go przedwczoraj. Pytał o ciebie. Przesyła pozdrowienia.

Nancy zaczerwieniła się i José, nie chcąc wprawiać jej w zakłopotanie, zaczął bardzo starannie studiować menu, co było zupełnie zbędne, ponieważ zawsze zamawiali nadziewaną ryżem paprykę i jabłecznik.

– Wciąż się kręcą wokół niego te wszystkie baby? – nalegała z udaną obojętnością.

Po powrocie z Sycylii opowiedziała prawie wszystko José.

– Zapomnij o nim – taka była jego rada. – Zasługujesz na więcej. I na coś lepszego.

– Sądziłem, że dałaś sobie z tym spokój – odrzekł rozczarowany.

– Nigdy – stwierdziła stanowczo Nancy patrząc mu w oczy.

– Okay – westchnął zrezygnowany. Było wiele problemów w życiu Nancy. Ten nie był ani ostatni, ani najpoważniejszy. Gdyby zdecydował się opowiedzieć jej wszystko o Irlandczyku, przeszłoby jej oczarowanie, ale tak, jak to się często zdarza, kuracja mogłaby być bardziej niebezpieczna niż sama choroba.

Nikt nie był w stanie przewidzieć reakcji Nancy.

12

Nancy i Sal uścisnęli się gorąco, wyrażając w ten sposób głęboką radość ze spotkania. Sal również wydoroślał. Miał zdecydowany wyraz twarzy, łagodne spojrzenie i wygląd sportowca.

– Całe wieki cię nie widziałam – powiedziała.

– Miesiąc – sprecyzował.

– Zależy od punktu widzenia.

Uśmiechnęli się obejmując się ponownie i usiedli na kanapie.

– Kogo widziałaś przede mną? – dopytywał się Sal.

– Mamę Sandrę.

Żona Franka jak zwykle powitała ją z pospieszną serdecznością.

– Nearco i Doris?

– Gdzieś się zaszyli.

– Frank jest w Atlantic City.

– Mówił mi José.

– A propos, gdzie się podziała ta bestia? – poskarżył się Sal. – Nawet się nie przywitał.

– Nawet nie wszedł. Był umówiony na Manhattanie. Opowiedz mi o sobie, sportowcu, o twoich wyczynach. Trafiłeś, co? – powiedziała spoglądając na niego z podziwem.

– Miałem szczęście.

– Jesteś piękny, dzielny i jestem z ciebie dumna.

Nancy i Sal byli zadowoleni z nowego mieszkania. Był to apartament przerobiony ze strychu willi w Greenwich: dwie sypialnie, każda z łazienką i garderobą, salon służący jednocześnie za gabinet z dwoma biurkami w stylu Ludwika XV, biblioteką z orzecha, szeroką, wygodną, nowoczesną kanapą i dwoma przepastnymi fotelami. Frank był zadowolony z urządzenia dwojga dzieciaków. Jego żona Sandra nie miała zastrzeżeń. Akceptowała każdą decyzję Franka. Nie rozumiała, dlaczego jej mąż robił to wszystko dla tych dwojga włoskich dzieci, ale z pewnością miał ważny powód. Natomiast Nearco i jego żona Doris nigdy nie zaakceptowali Nancy i Sala.

– Z jakiego powodu mają mieszkać w naszym domu? – przeciwstawił się Nearco.

– Jesteśmy im coś winni. I ty o tym wiesz – odrzekł twardo Frank.

– Pomóżmy im, nie mówię nie. Ale dlaczego w naszym domu? Jest tyle college’ów.

– Ponieważ ja tak postanowiłem – stwierdził Frank piorunując go wzrokiem. – Wydaje mi się, że jest to wystarczający powód.

Nearco opuścił głowę czerwieniąc się jakby został spoliczkowany.

– Ale tych dwoje wops ma się trzymać z daleka od naszego syna – wysyczała rozwścieczona Doris.

– Frank junior jest także moim wnukiem. I będzie spotykał się z Nancy i Salem kiedy tylko będzie chciał. Czternastoletni chłopak ma prawo dobierać sobie przyjaciół, zwłaszcza jeśli nie są to zwykli goście, lecz należą do rodziny. Tak ma być i już, czy wam się podoba, czy nie – podsumował Frank.

Frank Latella wrócił z Atlantic City wcześniej, niż planował. Frank junior wybiegł mu naprzeciw, rzucając się dosłownie w jego ramiona. Bardzo kochał tego potężnego dziadka, który w jego obecności miękł. Zdawał sobie sprawę z wpływu, jaki miał na niego.

36
{"b":"95078","o":1}