Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jesteśmy w domu – powiedziała do Sala.

Brat ścisnął ją mocno za rękę.

– Nareszcie – uśmiechnął się.

Siedzący z tyłu Sean spędzał czas na rozpamiętywaniu. Podczas międzylądowania na wyspie Sale Nancy powiedziała mu:

– Niepotrzebnie mi uciekasz. Moje uczucia nie zmieniły się.

Sean uśmiechnął się do niej i powiedział:

– Zapomnisz o mnie. Czas jest najlepszym lekarstwem na chorobę miłości.

– Mówisz o mnie? – zapytała Nancy.

– Także o sobie – odpowiedział. I od tej chwili ignorował ją.

8

Powolny, zimny zmierzch zapadał na cichy, pokryty śniegiem park. Niektóre okna willi rzucały niebieskie światło na puszystą kołdrę. Obstawa przy bramie wyszła naprzeciw niebieskiego packarda José Vicente Dominici.

– Wszystko okay? – zapytał jeden z nich.

– Bez problemów – odpowiedział José wrzucając bieg i wjeżdżając w aleję prowadzącą do willi.

Środki ostrożności były niezbędne odkąd rodzina znajdowała się w stanie wojny z La Manną. José potrzebował czterdziestu minut na przejechanie czterdziestu kilometrów, które dzieliły Brooklyn od willi Latelli w Greenwich w Connecticut. Mocno naciskał pedał gazu, bardziej niż było to wskazane przy tym niskim, stojącym niebie, śniegu bielącym ziemię i śliskiej nawierzchni. Miał nadzieję, że się nie spóźnił.

Kiedy wszedł do gabinetu, Franka jeszcze nie było. Odetchnął z ulgą. Nie znosił kazać Frankowi na siebie czekać. Przywitał się z Seanem McLeary, synem Latelli – Nearco – i Johnem Galante. Uśmiechy i uściski dłoni były takie jak zwykle, ale w powietrzu wisiało napięcie. José natychmiast je wyczuł. Usadowił się na krześle w kącie, blisko telewizora, gdzie wydawało mu się, że nie będzie zawadzał.

Nearco uczepił się telefonu, nacisnął przycisk i po krótkim oczekiwaniu powiedział:

– Jesteśmy wszyscy, tato.

W chwilę później otworzyły się drzwi. Wszedł Frank Latella. Zanim usiadł za biurkiem, przyjrzał się z uśmiechem każdemu po kolei, wymawiając ich imiona i podnosząc prawą rękę w geście pozdrowienia.

– Podjąłem decyzję niezwykłą i poważną – zaczął.

Wszyscy utkwili w nim spojrzenia wzmagając uwagę i słuchając w absolutnej ciszy.

– Jaką decyzję? – wtrącił Nearco, tracąc w ten sposób jeszcze jedną wspaniałą okazję do milczenia.

Wydawało się, że nikt go nie usłyszał i Frank go zignorował.

– W punkcie, w którym się znajdujemy – podjął – uważam, że nie ma innego sposobu na uspokojenie tego szaleńca, Joe La Manny. Jest bardziej szalony niż jego teść. Ale nie ma talentu i jaj starego, niech spoczywa w pokoju. Kieruje nim tępa, sadystyczna przemoc.

Mężczyźni słuchali go z uwagą. Nearco kręcił się nerwowo na wyściełanym krześle. Wszystkie twarze wyrażały napięcie.

– Nie ma co ukrywać powagi sytuacji – kontynuował Frank. – Jesteśmy w oku cyklonu. I jesteśmy sami.

Pokój przypieczętowany śmiercią Chinnici, która miała wyrównać rachunki za zamach na Franka Latellę, trwał krótko.

Zięć Alberta, mąż jego starszej córki Cissy, pogwałcił zawieszenie broni wdzierając się na cudzy teren: w pojemnikach z oliwkami przeznaczonymi dla Latelli przemycał z Sycylii narkotyki. Gdy przerzut ten został krwawo przerwany tak w Castellammare jak i w Nowym Jorku, odbyło się spotkanie na szczycie szefów pięciu rodzin, na którym zawarto właściwie pozorny rozejm.

W kwestii handlu narkotykami okazało się, że Frank Latella jest sam.

– Narkotyki to bardzo ważny biznes – argumentował Joe La Manna. – Jeśli się nim nie zajmiemy, kto inny będzie czerpał z tego zyski. Dlaczego mamy ustąpić? Żydzi, Irlandczycy, Portorykańczycy, Polacy tylko na to czekają. Jeśli im podarujemy ten interes, staną się tak bogaci i wpływowi, że nas zmiażdżą. I dopiero wtedy będą łzy i krew. Narkotyki to pieniądze, duże pieniądze. Narkotyki dają władzę.

W ten sposób Joe wyraził opinię i intencje wszystkich obecnych.

Frank Latella przedstawił w dwóch słowach swój punkt widzenia.

– Narkotyki to gówno. Gówno i trucizna. Mam wnuka, to dobry chłopak. Nie chcę, aby pewnego dnia musiał się wstydzić za dziadka. Nie chcę brać udziału w zatruwaniu świata.

W końcu ustalono, że każdy na swoim terenie będzie działał niezależnie, tak jak będzie chciał.

– Jeśli nie chcesz przystąpić do tego interesu – twoja sprawa – powiedziano Frankowi. – My nie będziemy wtrącać się w twoje sprawy.

Wszyscy przestrzegali umowy, z wyjątkiem Joe La Manny. Był młody, chciwy i teraz, kiedy odziedziczył władzę w rodzinie Chinnici, czuł się nie do pokonania. Wkręcił swoich handlarzy na teren Latelli i rozprowadzał narkotyki w lokalach kontrolowanych przez Franka. Wojna była nieunikniona.

Usłużni policjanci kontrolowani przez Latellę utrudniali działalność lokalom La Manny, natomiast zięć nieboszczyka Chinnici podłożył ładunki wybuchowe w dwóch restauracjach i w trzech sklepach należących do rodziny Latelli.

Frank był wściekły i zwołał swój sztab, aby przekazać mu swoje decyzje.

– Jest to niezwykłe i poważne pociągnięcie – powtórzył. – Wszyscy znamy dobrze Cissy Chinnici, żonę Joe La Manny. Przynosi wstyd swojej rodzinie. Przynosi wstyd wszystkim naszym kobietom. Sean i Buchman odkryli na jej temat coś naprawdę skandalicznego i strasznego. Nie pogłoski lub plotki, ale dowody jej perwersji. Brzydzę się szantażem, zwłaszcza tego typu, ale jest to jedyny sposób, aby powstrzymać tego paranoika i obronić nasze terytorium.

Cissy Chinnici zaczęła przynosić wstyd rodzinie w wieku piętnastu lat. Carmela Anfuso, żona Alberta, powtarzała mężowi:

– Jest taką samą awanturnicą, jak ty. Tyle, że jeszcze większą, bo jest kobietą, a zachowuje się jak rozpalony samiec.

Cissy była jeszcze dzieckiem, kiedy zaszła w ciążę i rodzina nigdy nie dowiedziała się, kto był za to odpowiedzialny. Ojciec zmusił ją do przerwania ciąży i zamknął w college’u. Uciekła po kilku tygodniach. Odnaleziono ją w okolicach Miami, w lokalu odwiedzanym przez kierowców ciężarówek.

Gdy miała szesnaście lat, Albert wydał ją za dobrego chłopaka. Rzuciła go w trakcie miodowego miesiąca lądując w łóżku gracza w bilard. Doprowadzona do owczarni, przy pierwszej okazji uciekła do hotelu trzeciej kategorii za ciemnoskórym piosenkarzem, artystą kabaretowym i w wolnych chwilach sutenerem. Mąż zażądał rozwodu i otrzymał go, kiedy Cissy miała siedemnaście lat. Al Chinnici zbił ją na kwaśne jabłko.

Trzy miesiące później zatrzymała ją policja drogowa. Była pod wpływem alkoholu, koki i haszyszu. Prowadziła nago buicka z rozsuwanym dachem na moście w Brooklynie.

Joe La Manna, który wtedy był gorylem i zaufanym Alberta Chinnici, zapewniał:

– Poradzę sobie z nią.

– Powierzam ci ją – powiedział Albert nie mając już żadnej nadziei.

Osiemnastoletni Joe poślubił ją i oswoił z pomocą dużego przyrządu, którym obdarzyła go przewidująca matka natura. Przez pewien czas wydawało się, że Joemu udało się. Wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Cissy cztery razy zachodziła w ciążę i cztery razy poroniła. Za piątym razem była to ciąża pozamaciczna. Została zoperowana w ostatniej chwili. Jeszcze godzina i byłaby martwa. Potrzebowała kilku miesięcy, aby dojść do siebie.

Rok później była w ciąży po raz szósty, tym razem udany. Urodził się syn. Wspaniały. Nazwano go Albert, po dziadku. Przez kilka tygodni Cissy bawiła się nową zabawką i była przykładną matką. Po dwóch miesiącach bobas stracił na atrakcyjności i kobieta znów zaczęła pić, narkotyzować się i oddawać się każdemu napotkanemu mężczyźnie. Jak napalona samica podczas rui.

– To nimfomanka – próbował wyjaśnić Joemu lekarz.

– Kurwa – sprecyzował Joe.

– Kobieta chora i nieszczęśliwa – kontynuował lekarz.

– Można ją wyleczyć?

– To skomplikowana sprawa.

– A więc?

– Lubisz ją?

– Tak – odpowiedział Joe, który poślubił ją z wyrachowania, a teraz kochał. Ona również na swój sposób go kochała. W łóżku była jedyną, która umiała dać mu pełną rozkosz.

– Więc musisz postępować tak, jakbyś miał w domu wariata.

– W jaki sensie?

– W takim, że musisz ją chronić.

– Ale jak?

– Zabezpieczając ostre kanty. Upadki będą mniej bolesne.

Joe objął głowę rękami.

– Ja oszaleję!

– Musisz się pogodzić. Powtarzam – to chora kobieta.

I Joe próbował się pogodzić. Najważniejsze, aby rzecz nie przedostała się do publicznej wiadomości i aby zaspokajała swoje potrzeby bez wywoływania skandali.

Tym razem jednak Cissy przebrała miarę. Uwodząc mężczyznę, któremu Joe La Manna zlecił jej pilnowanie, udało się jej wziąć udział w erotycznym spektaklu, który okryłby hańbą rodzinę Chinnici po wsze czasy.

Frank otworzył szufladę biurka, wyciągnął dużą kopertę i podał ją Johnowi Galante.

– Sean i Buchman wiedzą już, o co chodzi – powiedział. – Chciałbym poznać wasze zdanie na temat sposobu postępowania w tej brudnej sprawie.

Galante otworzył kopertę i wyciągnął zdjęcia. On, który znał najbardziej bulwersujące strony życia, uznał te zdjęcia za wstrząsające i aż oniemiał. Wsunął fotografie do koperty, starając się ukryć zdumienie, które wywołały.

– Czy to pewne? – zapytał z dziwnym błyskiem w oku. – Czy to naprawdę Cissy La Manna, ta na fotografii?

Frank przytaknął.

– To pewne – potwierdził Sean.

Nearco wyciągnął rękę do Galante, który przekazał mu kopertę. Latella poczuł się nieswojo na myśl, że syn będzie oglądał te zdjęcia, choć miał czterdzieści lat.

– Chryste Panie! – wykrzyknął Nearco. – To dynamit!

– Dlatego musimy ostrożnie się z tym obchodzić, aby nie wybuchł nam w rękach – skomentował Latella.

Nearco wyciągnął fotografie do José Vicente, ale olbrzym pokręcił przecząco głową.

– Nie w moim typie – powiedział patrząc na Franka z przepraszającą miną.

– Ohyda – usprawiedliwił go Latella. – To tak, jakbyś podniósł błyszczący, wypolerowany kamień, a pod nim znalazł wijące się robaki.

Koperta została odłożona do szuflady.

– Więc? – spytał Frank rzucając wszystkim pytające spojrzenie.

Nearco kręcił się na krześle. Aby dodać sobie pewności, wsadził papierosa do ust i zapalił od strony filtru. Zgasił z niesmakiem. Wyciągnął z paczki drugiego łamiąc go. Trzeciego udało mu się zapalić i zaciągnął się tak, jakby z tej rurki wypchanej tytoniem wysysał życie.

33
{"b":"95078","o":1}