Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wielka strata – odrzekł don Antonino, przyjmując smutny wyraz twarzy i uprzejmym gestem zapraszając gościa do zajęcia miejsca. – Świeżą i mocną kawę dla pana sierżanta – rozkazał pokojówce, która stała jeszcze w progu.

– Proszę o wybaczenie, don Antonino, za wtargnięcie w tak trudnym momencie – przeprosił podoficer zajmując miejsce obok niego na kanapie.

– Znacie pana McLeary? Jest moim amerykańskim klientem.

– Jak może umknąć uwadze obecność tak ważnego cudzoziemca w naszej małej miejscowości? – odrzekł podoficer rozkładając ręce.

– A więc? – zapytał don Antonino udając, że nie zna powodu wizyty.

– Nie jest to najwłaściwszy moment, ale jest dwóch zabitych. A biedny Vito był prawie waszym krewnym.

Don Antonino Persico przytaknął z wdzięcznością. Wiedział, że sierżant mógł go wezwać na komisariat. Docenił przysługę, jaką wyświadczył mu tą wizytą, z której i tak nic nie wyniknie.

– Czy znane są panu jakieś szczegóły, które mógłby coś wnieść do sprawy? – zapytał podoficer ze służbowego obowiązku, wiedząc, że nie otrzyma właściwej odpowiedzi.

– Na pewno pomylono osoby – stwierdził gospodarz. – Mój handel jest całkowicie legalny. I biedny Vito tym się zajmował. Miał czyste ręce. Mam złamane serce.

– Nic panu nie przychodzi do głowy? Jakiś dziwny szczegół? Podejrzenie? Cień podejrzenia?

– Nic nie wiem – skłamał ze łzami w oczach i ze smutkiem w głosie.

Sierżant dopił kawę i podniósł się, aby się pożegnać. Nawet gdyby naciskał, stosował tortury, niczego więcej nie dowiedziałby się.

– Być może prokurator będzie chciał panu zadać jeszcze jakieś pytanie – poinformował go.

– Jestem do dyspozycji sprawiedliwości, sierżancie. Zawsze.

– Gdyby w międzyczasie pan coś sobie przypomniał, czy ja wiem, jakiś szczegół – kończył ściskając wyciągniętą dłoń – wie pan, gdzie mnie szukać.

– Nie omieszkam – powiedział gospodarz, przypieczętowując to wspólne kłamstwo.

7

Nancy obserwowała go z ukrycia, gdy wychodził z willi don Antonina i poszła za nim w odpowiedniej odległości. Sean szedł ścieżką wśród niskich, kamiennych ogrodzeń w stronę plaży. Księżyc wydłużał cienie w tym przyprószonym srebrem krajobrazie. Zebrał kilka kamyków i rzucał je do wody, tak jak wtedy, gdy był dzieckiem i rzucał je do morza w Long Island. Długie, spokojne, szemrzące fale omywały plażę.

Nancy wyszła z ukrycia, zdjęła sandałki i milcząc podeszła do niego.

– Dlaczego idziesz za mną? – zapytał mężczyzna, który zauważył ją już wcześniej.

– Dlaczego nie uciekasz? – zaskoczyła go pytaniem.

– Sama sobie przeczysz. Ostatnim razem powiedziałaś, że wolałabyś umrzeć niż przejąć inicjatywę.

– Tylko idioci nie zmieniają zdania – odrzekła zmuszając go do odwrócenia się.

Sean powoli obrócił się do niej, zamknął ją w gorącym uścisku i pocałował z całą słodyczą, do której był zdolny. A była to niezmierzona słodycz. Nancy, której nie całował jeszcze nigdy żaden mężczyzna, odpowiedziała mu z niecierpliwością i żarem nagromadzonymi w oczekiwaniu tego pierwszego pocałunku.

W tym momencie Sean zdał sobie sprawę, że wszystkie kobiety jego życia nie były warte nawet jednego włoska z głowy tej impulsywnej, namiętnej dziewczyny.

– Kocham cię – wyszeptał jej na ucho. Nigdy jego uczucie nie było tak głębokie i porażające.

– Ja też – odrzekła, a serce jej waliło tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Było tak, jakby całe życie czekała tylko na niego.

Sean ukrył twarz w gęstwinie jej włosów powstrzymując łkanie. Pragnął jej tak, jak nigdy przedtem nie pragnął żadnej kobiety.

– Doprowadzasz mnie do szału, Nancy – wyszeptał, a ona leciutko muskała ustami jego szyję.

Nancy poczuła na swoim brzuchu, który rozpływał się jak złocisty miód, pożądanie Seana i przylgnęła do mężczyzny z całą mocą własnej kobiecości. Właśnie tak wyobrażała sobie swoje pierwsze doświadczenie miłosne. Na brzegu morza, w srebrnym świetle księżyca, kołysana szumem fal. Zapragnęła go silnie, bezgranicznie, bardziej niż czegokolwiek innego. Nie miała już tradycji, reguł, wątpliwości, zasad, tylko tę złocistą ciemność, którą czuła w sobie i która pchała ją w ramiona Seana.

– Nie tak, dziewczynko – przywołał ją do rzeczywistości, chwytając mocno za ramiona i odrywając od siebie.

– Dlaczego? – zapytała zawieszona jeszcze na skraju czarownego zawrotu głowy.

– Nie możemy, Nancy – powiedział stanowczo. – Nie mogę – sprecyzował.

Nancy zapłonęła ze wstydu czując się odrzucona.

– Dlaczego? – powtórzyła. Miała ochotę się rozpłakać.

Czy miał jej powiedzieć, że biorąc ją w ramiona uzyskał pewność, że zakochał się do szaleństwa w córce człowieka, którego kilka lat wcześniej zabił przed Plaza? I nie tylko to zmuszało go do refleksji. Była jeszcze ojcowska postać José Vicente, który gdyby doszło do czegoś nieodwracalnego, chroniłby, jako Sycylijczyk, dobre imię dziewczyny. Wchodząc do rodziny Franka Latelli Sean nauczył się, że istnieją nieprzekraczalne granice i prawa niepisane, choć surowo przestrzegane, regulujące stosunki wewnętrzne między poszczególnymi członkami.

Jedno z tych praw chroniło nietykalność kobiet, niezależnie od tego, czy były to żony, córki czy też siostry.

– Nie mogę – powtórzył mężczyzna.

– Czego nie możesz? – zapytała Nancy.

– Nie mogę cię posiąść – powiedział przytulając ją.

Poczuła znów pożądanie mężczyzny i odnalazła odwagę dającą jej prawo do tej namiętności. Sean pocałował ją zapominając o José, o prawach honoru i rodziny, o własnym brudnym rzemiośle, wyrzutach sumienia za nieumyślną zbrodnię. Chciał tylko jednej rzeczy – Nancy. Przez lata nosił w sobie prawie nierealny wizerunek kobiety, którą chciałby pokochać całym sercem; wyolbrzymił go, wypieścił, a teraz miał ją w ramionach, w świetle księżyca, nad brzegiem morza, drżącą pragnieniem i młodością.

– Pragnę cię – udało mu się wreszcie wymówić, gdy tak klęczeli na piasku rozpaczliwie się szukając.

– Nancy! – imię dziewczyny, dziko wykrzyczane, przerwało czar tej księżycowej nocy i ostudziło pożądanie zakochanych. Cień zmaterializował się parę metrów przed nimi. To była Addolorata, która rozpaczliwym, obronnym gestem chwyciła córkę za ramiona, unosząc nieco do góry.

– Mama! – wykrzyknęła Nancy, bardziej zdziwiona niż przestraszona.

Zrozpaczona kobieta była kłębkiem nerwów. Poczuła się znieważona sytuacją, w jakiej zastała córkę. Nadbiegła zdyszana, dręczona wyrzutami sumienia, zaniepokojna myślą, że Nancy mogłaby popełnić jej własne błędy. Przywołała na pomoc wszystkie siły i uderzyła dziewczynę w twarz z taką gwałtownością, że ta upadła na piasek.

Sean pochylił się nad Nancy i pomógł jej wstać.

– To moja wina – wziął na siebie całą odpowiedzialność.

Nancy była wściekła. Nie chciała słuchać ani Seana, ani matki.

– Skąd u ciebie to poczucie odpowiedzialności za innych? – zapytała trzymając ją za ramiona i potrząsając. – Dlaczego nagle przypomniałaś sobie, że istnieję? Wiele lat temu odsunęłaś się od swoich dzieci pogrążona w bólu. A teraz nagle obudziłaś się, aby mnie obrażać i napadać – była zimna, logiczna, bezlitosna. Odkrywała przed Seanem nieznaną mu stronę swojego charakteru.

– Miałam nieszczęśliwe życie – broniła się Addolorata – i nie chcę, aby moja córka miała jeszcze gorsze. Nawet nie wiesz, kim jest ten mężczyzna – oskarżyła Seana. – Nie wiesz, czym się zajmuje.

– A ty wiesz? – rzuciła wyzwanie.

– Twoja matka ma rację, Nancy – wtrącił Irlandczyk. – Nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie. Jesteś wspaniałą, czystą dziewczyną. Zasługujesz na kogoś lepszego. Ja…

– Ty należysz do rodziny Latelli – przerwała mu Nancy. – Jak José. Jak don Antonino Persico. Jak moja matka, moja babka i ja sama. Do jakiej rodziny należymy? Powiedz, mamo. Za czyje pieniądze żyjemy? Wiesz, że mój ojciec został zabity przez pomyłkę w porachunkach między rodzinami z Nowego Jorku? – rzuciła mu wyzwanie.

– Wiem – przyznał z bólem Sean.

– To dlaczego prawisz mi kazania jak moja matka?

– Kobiety z rodziny są święte. Nie mogę cię mieć, Nancy. Gdyby twoja matka nie przeszkodziła nam, popełnilibyśmy błąd nie do wybaczenia.

Dokładnie w tej sekundzie jego zwierzęcy instynkt ostrzegł go przed niebezpieczeństwem. Sean rzucił się na Nancy pociągając ją na ziemię i zakrywając własnym ciałem. W tej samej chwili seria z karabinu maszynowego skosiła matkę. Sean wyszedł cało z zamachu ratując Nancy. Addolorata uśmiechała się do księżyca i do śmierci, której od dawna wyczekiwała. Również ona, tak jak i mąż, zginęła zamiast kogoś innego. Również ona, choć pośrednio, została zabita przez Seana McLeary. W niego wymierzona była broń, która pozbawiła ją życia.

Rozkaz José Vicente Dominici był kategoryczny.

– Przywieź dzieci – powiedział do Seana.

I teraz Nancy i Sal pod jego opieką lecieli w pierwszej klasie rejsowego samolotu nad Atlantykiem w kierunku Nowego Jorku. Sal skończył niedawno czternaście lat, Nancy nie miała jeszcze siedemnastu. Byli sami. Byli sierotami. Anna Pertinace, babka, wyraziła życzenie dokończenia życia w miejscowości, w której się urodziła. Ameryka nigdy jej się nie podobała, ale zdawała sobie sprawę, że z drugiej strony oceanu mogła być przyszłość dla jej wnucząt pozbawionych rodziców. Być może Nancy i Sal znajdą w Nowym Jorku ojczyznę. Pozwoliła więc im wyjechać z błogosławieństwem i pustką w sercu.

Addolorata została pochowana na cmentarzu obok grobu męża. Tam wreszcie odnaleźli spokój.

Tego samego dnia zostały pochowane dwie inne osoby: najemny morderca, który ją zabił, oraz don Mimì Scalia, któremu według raportu policji wplątał się krawat w kierownicę auta i udusił go. Fatum, straszne nieszczęście. Addolorata natomiast zmarła w wyniku zawału serca. Tak stwierdzało świadectwo zgonu wystawione przez lekarza rodziny, doktora Innocenzo Profumo, wielkiego przyjaciela don Antonina Persico.

O świcie Nancy dostrzegła brzeg Stanów Zjednoczonych i oczy rozbłysły jej wzruszeniem.

32
{"b":"95078","o":1}