– Pamiętaj, że ja ci ufam – wyszeptała z oczami pełnymi łez, zanim odłożyła słuchawkę.
Nazajutrz Sean przyszedł do niej, ale jej nie zastał. O świcie pojechała z Salem do Selinunte.
Sean patrzył na nią z podziwem i zdumieniem. Była nierealna w tym blasku słońca złocącego kamienie szlifowane przez wieki. Siedziała na postumencie doryckiej kolumny z włosami zebranymi na karku żółtą kokardą. Miała na sobie jasne spodnie i bluzeczkę w kwiaty o kolorach tak delikatnych, jak trawa po burzy oczyszczającej ziemię i powietrze.
Na kolanach trzymała album i szkicowała klasyczne linie greckiej świątyni. Długo stał w bezruchu, obserwując ją na tle tego świadectwa greckości i pozostałości fenickich osad. Przejrzyste, czyste, pełne zapachów powietrze, poruszane lekkim wietrzykiem, otulało krajobraz i Nancy. Sean wstrzymał oddech. Bał się, że za chwilę ten obraz zniknie. Jakże daleko była teraz Ameryka. Stewardessa miała rację. To była Sycylia, zaczarowana, nieporównywalnej urody ziemia, gdzie czas się zatrzymał.
Nancy podniosła oczy znad albumu, obróciła się w kierunku góry i zauważyła Seana. Pozdrowiła go uprzejmym ruchem dłoni, jakby była u siebie w domu i zapraszała gości do środka.
– Czekałam na ciebie – powiedziała dziewczyna.
– Jesteś bardzo pewna siebie – odrzekł czując na sobie delikatne jak pieszczota, porozumiewawcze spojrzenie Nancy. Zapragnął jej gwałtownie i jednocześnie poczuł niechęć do siebie za tę słabość.
– Nie tak, jakbym chciała – powiedziała wstając. Odłożyła album na kamień i zbliżyła się do mężczyzny.
– José zawiadomił mnie, że mam cię odnaleźć natychmiast. I jak widzisz – jestem.
– Rzeczywiście, muszę z tobą porozmawiać.
– Słucham – powiedział Sean oddalając się w kierunku murku, na którym usiadł. Instynktownie stwarzał rozsądny dystans między sobą a Nancy.
Spojrzała na niego z udawaną obojętnością. On obserwował ją z pozornie aroganckim uśmiechem. Obydwoje próbowali ukryć uczucie, które ich do siebie pchało.
– Wyglądasz na niezadowolonego.
Sean zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął.
– Nienawidzę owijania w bawełnę – skrytykował ją wydmuchując dym. – Wczoraj na placu, byłem o krok od ciebie. W każdym razie, wiedziałaś, gdzie mnie szukać. Po co tyle komplikacji?
– Nie jestem skomplikowana.
– Jaka więc jesteś?
– Jestem Sycylijką.
– To nie to samo?
– Ty nie możesz tego zrozumieć. Nikt, kto się tu nie urodził i nie ma tej wyspy we krwi – zareagowała, jakby w tej właśnie chwili odkryła własne korzenie – nie rozumie tego. Nigdy bym nie przyszła do ciebie, nawet jeśli to, co mam ci do powiedzenia, jest bardzo ważne.
Stała dumna i poważna. On też się podniósł, czując się nieswojo wobec takiej dumy i patrzył na nią zdezorientowany.
– Kocham Nowy Jork i mam nadzieję, że powrócę tam. Wierzę w to do tego stopnia, że bez tej pewności mogłabym nawet zwariować, – podjęła Nancy – ale pozostaje fakt, że ty traktujesz nasze zwyczaje z obojętnością barbarzyńcy – skrytykowała go, dając upust własnej złości na tego mężczyznę, który ujarzmił ją samą swoją obecnością. – Twoje amerykańskie buty depczą to, co dwa tysiące lat temu było forum Selinunte. Uczeni mężowie rozprawiali tu o filozofii, matematyce, naukach ścisłych.
– Sądziłem, że kochasz tylko Nowy Jork – odrzekł z rozbrajającą szczerością.
– Kocham Nowy Jork. Ale jestem Sycylijką.
– Jesteś piękna – wyszeptał jednym tchem – i pragnę cię – dodał zbliżając się i od razu pożałował swych słów.
– Nawet gdybym i ja cię pragnęła, nigdy bym ci tego nie powiedziała – stwierdziła Nancy pragnąc gorąco, aby wziął ją w ramiona i pocałował. W tym momencie odrzuciła swoje zasady zapominając nawet, że w każdej chwili mógł wyłonić się spośród ruin Sal i zaskoczyć ich.
Ale Sean cofnął się i kopnął z pasją daleko kamyk, jakby chciał rozprawić się w ten sposób ze swoim pożądaniem i uczuciem, które żywił do Nancy.
– Czy zechcesz mi powiedzieć, dlaczego kazałaś mi przyjść aż tutaj? – zapytał zmienionym głosem.
Nancy uśmiechnęła się zadowolona. Sean był w niej zakochany i to jej wystarczyło. Wszystko szło tak, jak tego pragnęła.
– Ktoś manipuluje przy pojemnikach z oliwkami, które są wysyłane z magazynów don Antonina Persico do Ameryki.
Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony i nieufny.
– Mam ci uwierzyć?
– To twoja sprawa.
– Jak się dowiedziałaś?
Nancy opowiedziała mu o Alfredo Pennisi i o tym, czego był świadkiem.
– To Vito Vitanza, chrześniak don Antonina Persico, kieruje tą robotą. I jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden jest na usługach Mimì Scalii. Nazywa się Michele Sansa.
– Czy wiesz również, co chowają w pokrywkach pojemników?
– Mówiąc szczerze, nie. Nawet jeśli nie tak trudno jest się domyślić.
– Jesteś inteligentną i bystrą dziewczyną. Rodzina będzie ci wdzięczna.
– Sam też byś to odkrył. Tyle, że potrzebowałbyś więcej czasu. To wszystko.
– Tymczasem to twoja zasługa. Nie rozumiem natomiast – zamyślił się – dlaczego Mimì Scalia wypowiedział wojnę Persico, który uważa go za przyjaciela.
Nancy sądziła, że nie tylko zwykła chęć zysku była powodem tej decyzji. Przypomniała sobie, jak kilka lat temu zadzwoniła do José w sprawie ojca Alfreda i jak z Nowego Jorku nadszedł rozkaz dla don Mimì, polecenie natychmiast wykonane, ale nigdy nie strawione. Przy pierwszej nadarzającej się okazji odpłacił się na swój sposób, prawdopodobnie sprzymierzając się z konkurencją.
Powiedziała to Seanowi.
– To możliwe, – przyznał mężczyzna – ale kiedy nie ma pretekstu, to się go wymyśla. Liczy się tylko pieniądz i władza. Reszta należy do twoich tysiącleci, nakładającej się warstwowo kultury – podsumował biorąc rewanż za kazanie Nancy.
Nazajutrz znaleziono zwłoki Michele Sansy przed bramą kamienicy don Mimì Scalii, natomiast Vito Vitanza został zabity w swojej sypialni. Śmierć zaskoczyła go we śnie. Morderca był miłosierny. Don Mimì Scalia rozpłynął się w nicości.
– Vito to mój chrześniak. Wziąłem go do siebie, kiedy był jeszcze dzieckiem. Był sam. Sierota. Wychowywałem go jak syna.
Don Antonino Persico miał zapuchnięte od płaczu oczy i zmienioną twarz. Zdrada i żałoba jednocześnie zagościły w jego domu. Płakał cicho, mieszając kawę w filiżance z cienkiej porcelany srebrną łyżeczką, która ginęła w jego olbrzymiej dłoni. Wypił łyk gorącej kawy, jak eliksir, i oparł się o twardą dziewiętnastowieczną kanapkę pokrytą czerwonym aksamitem.
Sean, który siedział naprzeciw niego w fotelu w tym samym stylu, poważnie mu przytakiwał myśląc o Nancy.
– Vito był dla mnie jak syn – powtórzył. – Dałem mu to zajęcie, bo chciałem, żeby dojrzał, ale tak naprawdę to widziałem w nim swojego następcę. Ufałem mu całkowicie. Z jakąż odwagą wyznał mi zdradę! Te uszy go słyszały – dodał z dramatyczną gestykulacją. – Te oczy widziały, jak wyznawał swą winę. Cóż mogłem uczynić, Irlandczyku?
– Było możliwe tylko jedno rozwiązanie – odpowiedział Sean – i zrobiłeś to.
– Był jak syn – powtórzył wycierając pot i łzy dużą białą chustką, w którą w końcu wytarł głośno nos.
Sean przytaknął, nadając twarzy wyraz pełen zrozumienia. Nie mógł przywyknąć do tych Sycylijczyków skorych do śmiechu i do płaczu, ofiar, w dobrym i złym, własnych burzliwych uczuć.
Była pora sjesty. Gorące wrześniowe słońce paliło bezlitośnie domy i wysuszone pola. Cykady grały jak oszalałe, jakby to był środek lata. Okiennice w salonie przepuszczały oślepiające światło, które zatrzymywało się na białych, koronkowych firankach, rzucając na tapetę i obicia mebli nierealne cienie.
Don Antonino dał upust swemu bólowi, zaś Sean myślał z bezgraniczną miłością o Nancy.
– Mimì Scalia zapłaci za wszystko – obiecał uroczyście Sycylijczyk, pochylając się do przodu i stawiając filiżankę na kryształowym stoliku nakrytym koronkową serwetką.
– Byłoby dobrze zakończyć sprawę jak najszybciej – poradził Irlandczyk.
– Natychmiast – wysyczał zaciskając pięści.
– Najpierw powinienem się dowiedzieć, gdzie on jest – odrzekł spokojnie, popierając Sycylijczyka i jego sposób rozumowania. Wziął karafkę z wodą z lodem i napełnił szklankę, zaś gospodarz nalał sobie jeszcze kawy z neapolitańskiego ekspresu.
– Już jest załatwiony. Ma związane ręce i nogi – zaskoczył go Persico, przechodząc od bólu do obojętności i od obojętności do uśmiechu. W jego spojrzeniu i głosie nie było już wzruszenia.
– Sądziłem, że uciekł – zaoponował Sean.
– Chwilowo nieuchwytny. Dzisiaj rano, kiedy ty byłeś poza domem, przysłał emisariusza. Chce pertraktować.
– Jakie pertraktacje?
– Chce się spotkać na neutralnym gruncie. Proponuje wysokie odszkodowanie za straty moralne. Wyraża skruchę i jest gotów odpokutować.
– A co w zamian?
– Chce nietykalności – Antonino Persico przyglądał mu się, a okrutny uśmiech wypływał mu na usta.
– Sądzisz, że jest szczery? – zapytał zastanawiając się, co by powiedział na jego miejscu Frank Latella.
– Kłamie – powiedział bez wahania.
– Więc?
– Spotkamy się z nim.
– Żeby pertraktować?
– Żeby wyciągnąć z niego co się da. Potem zamkniemy mu usta na zawsze. Żywy stanowi ciągłe zagrożenie. A ty miej oczy szeroko otwarte. Jego grę przejrzeliśmy. Jest śmiertelnym wrogiem Franka Latelli. Tylko dlaczego? – podsumował zaciskając usta.
Ktoś dyskretnie zapukał do drzwi.
– Kto tam? – zapytał Persico.
– Pan sierżant – odpowiedziała, wchodząc, pokojówka i tym zaanonsowała podoficera.
– Wpuść go – rozkazał gospodarz wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenie z Irlandczykiem. Wstał z niespodziewaną zwinnością i wyszedł naprzeciw gościa, wyciągając na przywitanie rękę.
– Przyszedłem złożyć panu kondolencje – zaczął sierżant.
Był to przystojny, silny mężczyzna o gęstych siwych włosach i o budzącej zaufanie twarzy wiejskiego proboszcza z dużym nosem i śmiejącymi się, niebieskimi oczami. Pochodził z Lombardii, ale żył i pracował na Sycylii od wielu lat. Nazywał się Mario Colombo. Był o krok od emerytury i miał nadzieję, że dożyje swoich dni wraz z żoną, która nie dała mu dzieci, nad tym pięknym morzem, w tym niezrozumiałym dla niego miasteczku, wśród tajemniczych ludzi, których pokochał.