Nancy poczuła gwałtowne bicie serca, krew zaczęła krążyć szybciej, zaczerwieniła się. Była w nim na zabój zakochana.
Ranek w szkole upłynął jej szybko na myśleniu o Seanie i udawaniu zainteresowania lekcjami. Nauczyciele na szczęście mieli dość taktu, aby nie przerywać jej marzeń. Żyła w stanie cudownej łaski, po raz pierwszy doświadczyła tego niewysłowionego uczucia, którym jest miłość. Słyszała o tym wzburzeniu serca od swych przyjaciółek i licznych koleżanek szkolnych. Słuchała ich z absolutną obojętnością, ponieważ najczęściej ich miłosne przygody były tylko czystą fantazją. Zbyt przypominały dziecinną zabawę, aby można było traktować je poważnie. Kuzyn, brat przyjaciółki, sąsiad, syn aptekarza, gwiazdy ekranu w rodzaju Gregory Pecka i Gary Coopera, dwudziestoletni nauczyciel przybyły do Palermo – byli źródłem rozbudzającym ich fantazje.
Nancy, która przedwcześnie dojrzała, poznała ból i śmierć, ale nie niepokoje i marzenia swoich rówieśniczek. A teraz przypadek, los, przeznaczenie, życie wciągnęły ją niczym bohaterkę romansu w wir namiętności, której znaczenia nie umiała ocenić. Był to chaos wrażeń, niepokojów, wywołany banalną rozmową o Nowym Jorku.
– Zauważyłaś mister McLeary’ego? – wyszeptał Sal, który szedł u jej boku.
– Oczywiście, że zauważyłam – odpowiedziała szarpana pragnieniem, aby wybiec mu naprzeciw i obawą, że nogi odmówią jej posłuszeństwa.
Sean był w towarzystwie don Antonino Persico, którego poprawna elegancja kontrastowała z niedbałym strojem Irlandczyka. Nancy próbowała ułożyć sobie szybko to, co powie za chwilę, gdy się spotkają, ale przychodziły jej do głowy tylko banalne, grzecznościowe zwroty.
Wolałaby spotkać się z nim gdzie indziej, nie na placu, wśród ciekawskich, którzy byli gotowi obgadywać ją. Jeszcze nie wiedziała jak, ale z pewnością zarzuci sieć, tak jak to robią rybacy w zatoce, aby schwytać swoją zdobycz. Pragnęła tego mężczyzny jak niczego innego na świecie i była gotowa na wszystko, żeby go tylko zdobyć.
– Może zaprosimy go na wspólną wycieczkę do Selinunte? – podpowiedział Sal, przypominając o zaplanowanej na następny dzień, niedzielę, wycieczce autobusem do ruin starożytnego greckiego miasta. Nancy lubiła zwiedzać te antyczne ruiny, świadectwo starej cywilizacji.
– Nie – zdecydowała sucho, tłumiąc pragnienie.
Sal wyczuł z tonu siostry, że nie należy się sprzeciwiać. Nancy była gotowa na wszystko, ale nie ona będzie go szukać i nie pozwoli Salowi, aby robił to w jej imieniu. Uszanuje tradycję. To Sean musi przejąć inicjatywę.
Tymczasem odległość między nimi malała coraz bardziej. Dzieliło ich zaledwie parę metrów, przygotowała już swój olśniewający uśmiech, aby pokryć nim zmieszanie.
Nieoczekiwanie Sean i don Antonino zmienili kierunek, wchodząc między stoliki Baru Centrale, i zniknęli wewnątrz lokalu.
Nancy rozłościła się. Była pewna, że Sean ją widział. Specjalnie jej unika? Zastanowiła się nad tym zagadkowym zachowaniem i stwierdziła, że było coś dziwnego w tym mężczyźnie, który rozkochał ją w sobie. Wydawało jej się, że zna go od zawsze.
Nancy poczuła dotknięcie i zadrżała.
– Muszę z tobą pomówić – powiedział Alfredo Pennisi, syn rybaka, który zaszedł ich od tyłu niepostrzeżenie. Urósł od tego czasu, kiedy zwrócił się do niej o pomoc. Wyglądało na to, że chłopak ma jakąś ważną wiadomość i pęknie, jeśli się nią nie podzieli.
– Teraz? – zapytał Sal, który podzielał niezadowolenie siostry, ale wiedział, że przyjaciel jest zbyt rozsądny, aby przeszkadzać im bez ważnego powodu.
– Tak, ale nie na placu – sprecyzował chłopak.
Nancy spojrzała na niego surowo. W gruncie rzeczy przerwał jej rozmyślania na temat zachowania Seana, jedynej rzeczy, która w tym momencie liczyła się dla niej.
– Czego chcesz? – zapytała.
– Musisz mi doradzić – powiedział oddając się w jej ręce ufnie jak dziecko matce.
– Dlaczego opowiedziałeś tę historię właśnie mnie? – dopytywała się Nancy.
– Ponieważ ty umiesz decydować – wyjaśnił chłopak. – Wiesz, czy można to przekazać dalej, czy też należy o tym zapomnieć.
Od czasu kiedy Nancy rozwiązała problem jego ojca, zmuszając don Mimì Scalię do zmiany decyzji, Alfredo traktował ją jak wpływową i mającą autorytet matkę, do której można zwrócić się w potrzebie lub po prawdę. Znajdowali się na tarasie domu Nancy, w przyjemnym cieniu.
Nancy siedziała w wielkim bambusowym fotelu i przypominała mu królową. Alfredo usiadł na brzeżku stołka, zamyślony i poważny. Właśnie przed chwilą opowiedział jej o zdarzeniu, które miało miejsce ubiegłej nocy w magazynie oliwek don Antonina Persico.
Chłopak pracował w tym magazynie od prawie roku i przez przypadek był świadkiem niepokojącego zdarzenia, które wymagało interwencji Nancy.
W drodze do domu, po dniu spędzonym na napełnianiu pojemników oliwkami na eksport, spostrzegł, że zostawił w magazynie klucz od domu. Kiedy wrócił po niego, zauważył, że magazyn jest otwarty. Dostrzegł również przemykające się wewnątrz postacie. Alfredo obszedł ostrożnie halę i stanął na skrzyni. Zajrzał przez okno do środka. Rozpoznał Vito Vitanzę, mającego dozór nad magazynem chrześniaka don Antonino, który wraz z kilkoma mężczyznami kręcił się przy pojemnikach z oliwkami. Alfredo przyjrzał się dokładniej. Zauważył, że do cynkowych korków, które zamykały pojemniki, wkładają paczuszki zawinięte w ceratę.
Korki z paczuszkami miały podwójne dno. Serce zaczęło bić mu szybciej, gdy rozpoznał jeszcze jednego mężczyznę. Był to Michele Sansa, zaufany człowiek don Mimì Scalii.
Nancy wysłuchała opowiadania z największą uwagą; teraz przelatywały przez jej głowę różne myśli i refleksje.
– Lepiej zapomnieć – poradziła.
Alfredo skinął głową na znak, że zrozumiał. I że będzie milczał. I że zapomni.
– Lekcja angielskiego? – zapytał don Mimì Scalia spotykając Nancy w parę godzin później, gdy wchodziła do jego domu.
– Również – uśmiechnęła się patrząc teraz, po zwierzeniach Alfreda, na tego mężczyznę innymi oczami.
– Dobrze wykorzystujcie czas – upomniał moralizatorskim tonem. – Czas stracony, pieniądz wyrzucony.
– Zapamiętam to sobie – odparła Nancy, która wciąż myślała o tym, co opowiedział jej Alfredo i próbowała dostrzec w tej wulgarnej, prostackiej twarzy coś, co łączyłoby tego mężczyznę ze sprawami, które rozgrywały się w magazynach oliwek, za plecami don Antonina Persico.
Mężczyzna przeciągnął końcem języka po zmysłowych ustach, nadając twarzy dwuznaczny i odrażający wyraz.
Grazia uwolniła ją z tej nieprzyjemnej sytuacji, zapraszając do swojego pokoju. Urządzony był ciężkimi, ponurymi meblami, tak jak pozostała część domu, ale powietrze nie było tu zatrute śmierdzącym dymem z cygara.
– Nic mi nie powiedziałaś o Amerykaninie, który cię odwiedził – zganiła ją odrobinę rozłoszczona. Ciekawość jednak zwyciężyła i zaczęła wypytywać przyjaciółkę o podniecającą nowinę, która obiegła już całe miasteczko.
– To tylko przyjaciel z Nowego Jorku. Grzecznościowa wizyta – zbagatelizowała Nancy, która nie miała ochoty dzielić się z Grazją swoimi tajemnicami, uczuciami, niepokojami, emocjami.
– Ależ to bombowy facet! Jak możesz o nim mówić z taką obojętnością?
– Wcale o nim nie mówię. To ty o nim gadasz.
Grazia usiadła na łóżku, podniosła się, przesunęła książkę na stoliku, przy którym odrabiała lekcje, przejrzała się w lustrze i uznała, że jest ładna. Chwyciła przyjaciółkę za ramiona i spojrzała jej prosto w oczy, chcąc wydrzeć jej obietnicę.
– Obiecaj, że przedstawisz mi go – błagała. – Boże, jakbym chciała być na twoim miejscu. To taki mężczyzna, – zaczerwieniła się gwałtownie – pod którego spojrzeniem topniejesz.
– Czytasz za dużo romansów, Grazia – broniła się uwalniając się z uścisku i podchodząc do okna wychodzącego na wspaniały ogród. Kłamała w obronie własnej, ale czuła się straszną hipokrytką.
– Wszyscy mówią o Amerykaninie – zauważyła przesuwając ręką po czarnych, kręconych włosach.
– To znaczy, że niewiele przyjemnych rzeczy zdarza się w tej naszej zapomnianej przez Boga mieścinie.
– Wyobraź sobie, że nawet tata mówił dzisiaj o nim.
Nancy wytężyła uwagę.
– Z tobą? – zapytała udając obojętność.
– Nie. Z Michelem Sansa.
– To może i on uważa go za szałowego faceta! – przyjmując ironiczny i obojętny ton próbowała skłonić ją do mówienia.
– Przeciwnie! – zachichotała. – Sądzę, że uważają go za odrażającego czy coś w tym rodzaju.
– Obydwaj?
– Szczególnie tata. Odniosłam wrażenie, że nie spodobał mu się.
– Ale nie martwi cię to? – zażartowała Nancy.
– Przeciwnie. Jeszcze jeden powód, aby mi się podobał. Nie sądzisz? – spytała, płocha i płytka jak zawsze.
– Myślę, że twój ojciec nie miał na względzie wyglądu zewnętrznego Amerykanina – nalegała posługując się ironią, która miała skłonić przyjaciółkę do zwierzeń.
– Męskie sprawy. Interesy. Wysyłka towaru do Nowego Jorku.
– Nic ciekawego – skłamała Nancy, rejestrując nowy element, który mógł okazać się kluczem do wyjaśnienia ostatnich wydarzeń: opowiadania Alfreda i przyjazdu Seana.
Tej nocy, kiedy wszyscy już spali, zadzwoniła do José Vicente.
W Nowym Jorku był dzień.
– Dziękuję za płyty i pozdrowienia – powiedziała.
– Spodobały ci się?
– Bardzo.
– Przepraszam, że nie uprzedziłem cię o wizycie naszego przyjaciela.
– Nie szkodzi – wybaczyła. – Ale teraz, kiedy ten przyjaciel jest tutaj, chcę z nim porozmawiać. Sądzę, że mam mu coś ważnego do przekazania. Coś, co jak sądzę, łączy się z jego podróżą.
Nastąpiła chwila ciszy. José próbował rozszyfrować sygnały przesyłane mu przez dziewczynę.
– Dobrze – powiedział wreszcie. – Zawiadomię go. Ucałowania dla ciebie i rodziny.
– Kiedy cię zobaczę? – zapytała szybko, jakby rozmowa mogła zostać nagle przerwana. Była zmęczona wygnaniem.
– Wkrótce – zapewnił José. – Niedługo przyjadę po was.