Wróciła do klasy i poprosiła o pozwolenie pójścia do domu.
– Mogę ci w czymś pomóc? – zaniepokoiła się nauczycielka.
– Tak. Proszę puścić mnie do domu – powiedziała Nancy.
– Źle się czujesz?
– Nie czuję się dobrze.
– Chcesz pójść do pielęgniarki?
– Chcę iść do domu – nalegała dziewczynka spoglądając na nią niewzruszenie.
– Dobrze. Idź do domu – zezwoliła nauczycielka, podczas gdy uczniowie komentowali półgłosem to wydarzenie.
Nancy zebrała swoje rzeczy i nie słuchając zaleceń pani Estearne wyszła. Czuła się już lepiej. W domu będzie mogła zwierzyć się matce, która jej pomoże. Były teraz same. Babcia i Sal przyjęli zaproszenie pewnej rodziny współziomków z High Point w New Jersey, przyjaciół, którzy po tragedii w ten konkretny sposób chcieli wyrazić swoją sympatię i solidarność. Przede wszystkim chcieli pomóc Annie Pertinace wyjść z odrętwienia, w jakie wpadła po śmierci syna.
Addolorata i Nancy po raz pierwszy pozostały same i dzięki częstym rozmowom nawiązała się między nimi piękna więź przyjaźni. Opowieści Addoloraty nadawały określony kształt wspomnieniom, z których wyłaniała się odtwarzana tkliwie postać Calogero Pertinace, dobrego, mądrego, atrakcyjnego męża, którego nie umiała docenić za życia. Teraz przekładała na słowa swoją miłość do niego i do rodziny, te wszystkie drobne gesty świadczące o zainteresowaniu nimi. Czasami pozwalała sobie na nieukojony, dziecięcy płacz w ramionach dziewczynki, która była jej córką.
Do serca i umysłu Nancy zakradało się w tych momentach zimne i palące pragnienie zemsty. Nie zastanawiała się gdzie, kiedy, jak, ale wiedziała, że pomści swego ojca.
Ze wzburzonym sercem, zajęta nowymi myślami, Nancy pośpiesznie szła do domu. Na ulicy było niewiele osób, dzieci były w szkole, mężczyźni w pracy, kobiety na zakupach.
Miała nadzieję, że matka jeszcze nie wyszła lub też że już wróciła. Bardzo chciała z nią porozmawiać. Szybko wbiegła po schodach i zasapana stanęła przed drzwiami mieszkania. Chciała zadzwonić, gdy zauważyła, że drzwi są uchylone. Wystarczyło pchnąć je, aby się otworzyły szeroko. Z ciemnego przedpokoju widziała pustą kuchnię. W salonie panował trudny do opisania nieporządek. Czarne buty Addoloraty leżały porzucone pod drzwiami sypialni, z której dochodziły do Nancy przytłumione jęki. Przestraszyła się. Na plecach poczuła mrowienie, nieprzyjemne dreszcze. Odwróciła się i spojrzała na drzwi wejściowe, jakby zastanawiając się nad możliwością ucieczki. Ale ciekawość i odwaga zwyciężyły, nacisnęła klamkę, powoli otworzyła drzwi sypialni.
To, co zobaczyła, sparaliżowało ją. Potworność gwałtu podziałała na nią jak trucizna. Na małżeńskim łóżku, do którego czasami chroniła się i w którym była przyzwyczajona widzieć rodziców w spokojnej, bezpiecznej bliskości, jej matka w podartym ubraniu była gwałcona przez brutala, który zatykał jej usta ręką, aby zdusić krzyki.
Jęki kobiety mieszały się z urywanymi słowami gwałciciela, który narzucał jej swoją zwierzęcą żądzę. Nancy musiała powstrzymać to nagie, ohydne ciało, które napadło na jej matkę. Przed łóżkiem leżało rozrzucone ubranie mężczyzny, na oparciu krzesła wisiała kabura z jasnej skóry, z której wystawała kolba pistoletu. Nancy chwyciła ją. Broń zaciążyła w jej małej rączce, pomogła sobie drugą, wyciągnęła ręce i wycelowała w kark mężczyzny. Była teraz chłodna, zdecydowana, świadoma dokonania tego jedynego gestu, który mógł uratować jej matkę. Strzeliła z bezlitosną determinacją kata, bez wątpliwości, bez wahania. Ręka mężczyzny rozluźniła chwyt i Addoloracie, skamieniałej z przerażenia, udało się podnieść z łóżka. Podczas gdy trup mężczyzny osuwał się na ziemię, Nancy rozpoznała w nim Toniego Croce.
Nancy spojrzała na matkę pobrudzoną krwią mężczyzny i napotkała jej przerażony, pełen niedowierzania wzrok. Jedną ręką próbowała zebrać resztki podartej halki, aby okryć swą nagość, która napełniała ją wstydem.
– Niech Bóg nam wybaczy – wyszeptała Addolorata wstając ostrożnie z łóżka, jak winowajczyni, z rękami ubrudzonymi jeszcze ciepłą i lepką krwią.
Nancy poczuła silne bóle w dole brzucha, zrobiło jej się niedobrze i zwymiotowała. Addolorata zarzuciła szlafrok i próbowała jej pomóc, ale dziewczynka odzyskała swą zimną krew. Przypomniała sobie twarz afrykańskiego bożka, niski głos, wielką niczym góra postać, od której biła siła i spokój. Pomyślała o José Vicente Dominici, przypomniała sobie jego słowa: „Przychodzi taka chwila w życiu każdego z nas, kiedy potrzebujemy przyjaciela. Gdy nadejdzie ten moment, możesz na mnie liczyć”.
Nie zwlekając Nancy sprawdziła w książce telefonicznej, nakręciła numer i kiedy upewniła się, że jej rozmówcą jest właśnie José Vicente Dominici, powiedziała zdecydowanym głosem.
– Jestem Nancy Pertinace. Potrzebuję przyjaciela. Natychmiast.
José Vicente siedział na kanapie w salonie, na tym samym miejscu, które zajmował, gdy przybył do domu Pertinace po raz pierwszy. Nancy stała przy oknie, patrzyła na dzieci bawiące się na ulicy. Samochód, do którego dwaj mężczyźni załadowali ciało Toniego Croce, zniknął za rogiem bloku. Miejsce zostało oczyszczone szybko i sprawnie, bez zbędnych słów. Addolorata siedziała na brzegu fotela niczym onieśmielony gość. Pomogła zaprowadzić porządek w tym rozgardiaszu, potem usiadła w salonie. Była czystą esencją bólu, bez jęków, bez łez. Myślała o mężu i o kochanku. Pierwszy zabity pomyłkowo przez killera, drugi stracony z rozmysłem przez córkę w momencie, gdy gwałcił Addoloratę. Okrutny, dotkliwy los ją prześladował.
– Wszystko skończone – próbował pomóc jej José. – Zapomnijcie.
Addolorata pozostała nieporuszona, Nancy zadrżała. Znów ujrzała nagie ciało ojca chrzestnego dziko rzucające się na matkę, znów usłyszała odgłos strzału, odtworzyła moment śmierci, kiedy pocisk wszedł w głowę mężczyzny i uszło z niego życie. Położyła rękę na piersi. Pod wełnianą bluzeczką w biało-niebieską kratkę miała złoty medalik z Najświętszą Panienką, który Tony Croce podarował jej w dniu pierwszej komunii. Nancy pogładziła go, wsuwając dwa palce w zapięcie bluzeczki.
José podniósł się, jego potężna postać wypełniła cały pokój. Podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach. Czuł, jak drży, i owładnęło nim dziwne uczucie czułości i obawy o to stworzenie, tak kruche i jednocześnie tak zdecydowane. To było jeszcze dziecko, ale o niespotykanej sile charakteru.
– Ja go zabiłam – powiedziała Nancy. – Pomodlę się za niego – obiecała.
– Sądzę, że to dobry pomysł – zauważył José z leciutkim uśmiechem. – Modlitwa może ci tylko pomóc. Ale zapomnij – poradził. – Śmierć jest zapisana w wielkiej księdze przeznaczenia, nie zależy od nas.
Frank Latella siedział zagłębiony w wielkim obrotowym fotelu z czarnej skóry, zabarykadowany za wielkim mahoniowym biurkiem, na którym stały zdjęcia w srebrnych ramkach, dwa zegary, z których jeden wskazywał czas włoski, drugi czas amerykański, stojąca lampa z zielonym abażurem, złota kopia Madonny z Capo San Vito i papiery, księgi, katalogi reklamowe, kilka pudełek z cygarami Davidoff. Ściany w ciemnym drewnie ożywiały reprodukcje przedstawiające krużganek starego klasztoru Benedyktynów w Monreale, świątyni z Selinunte i widok z Castellammare del Golfo z jej prostopadłym układem ulic. Za jego plecami królował portret Red Devila, najlepszego araba czystej krwi z jego hodowli, zwycięzcy pamiętnych zawodów.
Naprzeciw Latelli siedział młody, przystojny, uśmiechnięty mężczyzna o ironicznym spojrzeniu. José poznał go natychmiast, choć nie spodziewał się go spotkać tego dnia w kwaterze głównej. Był to Sean McLeary, o muskularnym ciele i niezwykłym umyśle. Tak go oceniał José. Sean podniósł się i wyciągnął rękę do Dominici, który ją uścisnął. José był wyższy od niego o dłoń i z pewnością silniejszy, ale tego eleganckiego reprezentanta wagi średniej lepiej było mieć za sprzymierzeńca niż nieprzyjaciela, niezależnie od siły fizycznej.
– Irlandczyk od dzisiaj pracuje dla nas – ogłosił Latella.
Sean opowiedział mu wszystko o sobie, włącznie z zamachem przed Plaza, który kosztował życie jego kierowcy i Calogera Pertinace. Latella zrozumiał i docenił szczerość tego wyznania.
– Witamy na pokładzie – powiedział José. – Szczerze.
Był ważnym składnikiem, który w tych okolicznościach stał się szczególnie cennym. Potrzebni byli ludzie zdecydowani na odparowanie ciosów rodziny Chinnici, zwłaszcza teraz, po śmierci Alberta.
– Wszystko w porządku? – poinformował się Frank, kiedy zostali sami.
– Nie wszystko – powiedział José.
Obydwaj mężczyźni wiedzieli, że po Tonim nie pozostanie śladu. I nikt nie zada sobie trudu, aby rozwiązać zagadkę jego nagłego zniknięcia.
Na liście płac poszczególnych rodzin znajdowały się setki policjantów i urzędników państwowych. Rozbudowana sieć powiązań pozwalała organizacji dobrze prosperować nawet przy pewnych przeoczeniach czy pomyłkach. W końcu śmierć Alberta Chinnici przypisano wylewowi krwi do mózgu. Zasadniczo było to prawdą, choć nie spowodowały tego czynniki naturalne. Teraz zwłoki bossa, pieczołowicie zrekonstruowane przez specjalistę, robiły duże wrażenie w wyłożonej jedwabiem, luksusowej trumnie ze srebrnymi uchwytami. Tylko najbliżsi znali prawdę o jego śmierci. Porucznik policji Art Buchman, naoczny świadek, złożył już sprawozdanie Frankowi Latelli i obecnie znajdował się wraz z żoną Sophie na pokładzie samolotu lecącego do Ravensburg, by tam rozkoszować się długimi wakacjami.
– W czym problem? – zapytał Frank gładząc kopię Madonny z Capo San Vito.
– Niepokoi mnie dziewczynka – zwierzył się José.
– Myślisz, że mogłaby mówić?
– Nie, nic nie powie – zagwarantował José. – Dlatego jestem niespokojny.
– Mówisz o niej, jakby była twoją córką – odrzekł Frank.
José zaczerwienił się. Wziął cygaro z pudełka, powąchał i odłożył na miejsce.
– Widziała śmierć ojca. Cztery dni później zabiła ojca chrzestnego, który gwałcił jej matkę. Wystarczy ci? – prawie go zganił. – Jeśli dane jej będzie dorosnąć, to jaką kobietą się stanie?