Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nazywam się José. – przedstawił się, uśmiechając do niej i zobaczyła wesołe iskierki w ciemnych oczach olbrzyma.

– Tata nie żyje – zakomunikowała. Nie wiadomo skąd i dlaczego przyszedł jej do głowy pomysł, że mógł to być przyjaciel Calogero.

– Wiem – powiedział olbrzym głaszcząc ją po włosach swoją dużą dłonią.

Miał dobrze skrojoną, w miarę elegancką dwurzędówkę i okropny, srebrny krawat.

– Znał go pan? – zapytała z zainteresowaniem.

– W pewnym sensie – przyznał mężczyzna, rzucając okiem na meble i sprzęty znajdujące się w pokoju, aby wyrobić sobie pogląd na sytuację finansową rodziny.

– Kto to? – spytała Addolorata z kuchni.

– Proszę, niech pan wejdzie – zaprosiła Nancy usuwając się na bok, aby go przepuścić.

José zanim zdecydował się wejść, przez chwilę postał w progu. Było coś nieokreślonego w dużych oczach dziewczynki, niespotykana powaga wzbudzająca szacunek.

– Przyjaciel taty – krzyknęła do matki w odpowiedzi.

Addolorata pojawiła się w drzwiach kuchni, wycierając ręce w fartuch w czerwone i żółte paski. Sal stał za jej plecami.

Obydwoje patrzyli na José z ufnym zdziwieniem.

– Proszę – wtrąciła się Nancy wskazując na kanapę, która była miejscem spania Sala, podczas gdy fotel stojący naprzeciw należał do niej.

– Nie powiedziałbym, że przyjaciel – wyjaśnił José siadając ostrożnie na kanapie, która nagle wydała mu się bardzo mała.

Nancy zapałała instynktowną sympatią do tego mężczyzny.

– Więc? – indagowała Addolorata patrząc na córkę i gościa.

– Don Francesco Latella przekazuje wam swoje ubolewania z powodu śmierci waszego męża – wyjaśnił José. – Przesyła kondolencje.

Spojrzał na ubraną na czarno kobietę i odkrył jej niespotykaną urodę, smutek i słodycz spojrzenia, udrękę w twarzy, której bladość podkreślały czarne, błyszczące włosy, zebrane na karku w kok.

Nie mógł uwierzyć w to, co mu doniesiono. Ta kobieta, dotknięta bólem, krucha i przestraszona istota, miałaby być kochanką Toniego Croce?

Nie nauczył się jeszcze José Vicente Dominici przyjmować rzeczywistości taką, jaka jest.

Addolorata i dzieci spoglądały na niego pytająco. Powód jego wizyty nie został jeszcze wyjaśniony.

– Przypadkowo wasz mąż uratował życie don Francesco Latelli – powiedział José.

– I poświęcił swoje – dorzuciła z bólem Nancy.

– Fatum – powiedział mężczyzna.

Addolorata usiadła na brzegu fotela naprzeciw mężczyzny. Sal stanął za plecami matki, a Nancy pomyślała, że należałoby zaproponować coś do picia niezwykłemu gościowi.

Matka naprawdę musiała być wstrząśnięta, jeśli nie pamiętała o elementarnych zasadach dobrego wychowania. Dlatego odezwała się.

– Może zrobię panu kawy?

José ponownie uśmiechnął się do niej i podziękował skinieniem głowy. Podczas gdy Nancy zajęta była ekspresem do kawy, tacą i filiżankami, mężczyzna zwrócił się do matki.

– Don Francesco czuje się waszym dłużnikiem. A długi trzeba płacić – stwierdził.

– Jest ból, którego nie można ukoić, są długi, których nie można spłacić. Nikt nie zwróci ojca moim dzieciom.

Oczy kobiety zabłysły gniewem i powstrzymywanymi łzami.

José pochylił się do niej, starając się okazać lepiej swoje zrozumienie.

– Kiedy zdarzy się już rzecz nie do odwrócenia, należy myśleć o tych, co pozostali – poradził. Nie był przyzwyczajony do długich przemówień i wydawało mu się, że mówi za dużo.

Nancy podała gościowi filiżankę pachnącej kawy na drewnianej tacy, ozdobionej rysunkami w kolorach błękitu i purpury.

– Krótko mówiąc – podjął, mieszając kawę w filiżance – don Francesco chciałby zająć się waszymi dziećmi – napił się i spojrzał z wdzięcznością na Nancy. – Dziękuję. Właśnie taką lubię. Słodką, mocną i gorącą.

– W jaki sposób? – zapytała Addolorata, która jeszcze nie rozumiała, jak ten bogaty nieznajomy mógłby zająć się Nancy i Salem.

– Na razie przesyła wam to – mężczyzna położył na stoliku wypchaną dolarami kopertę, którą wyciągnął z kieszeni marynarki.

Koperta jaśniała na stoliku budząc nadzieję na lepsze jutro niczym wyspa dla rozbitków z zatopionego statku i Addolorata świadoma tego, jak trudne jest życie, gdy zabraknie ojca, chciała skorzystać z tego pierwszego dowodu solidarności, nawet jeśli pochodził on od osoby budzącej zastrzeżenia.

Ale Nancy uprzedziła ją, wyciągnęła rękę i położyła małą dłoń na kopercie. Podała ją José mówiąc:

– Niczego nie potrzebujemy. Dziękuję.

Mężczyzna szukał w oczach Addoloraty potwierdzenia decyzji podjętej przez dziewczynkę.

– Niczego nie potrzebujemy – powtórzyła kobieta podnosząc się i tym samym zapraszając gościa do zakończenia wizyty.

José potrząsnął głową z dezaprobatą, ale uśmiechnął się na znak szacunku dla decyzji dziewczynki, która według wszelkich oznak decydowała za wszystkich i wzięła na siebie ciężar odpowiedzialności za rodzinę.

– Nazywasz się Nancy, prawda? – zapytał mężczyzna.

– Nancy – odpowiedziała.

– Nancy – podsumował José – jeśli w przyszłości będziesz miała problemy, jakiekolwiek problemy, zadzwoń. Znajdziesz mnie w klubie. – Podał jej wizytówkę. – Klub Dominici. Pamiętaj. Znają go wszyscy tutaj, w Brooklynie.

Olbrzym zabrał kopertę, schował do wewnętrznej kieszeni marynarki, podniósł się, pożegnał i skierował się do wyjścia. Wychodząc dorzucił:

– Zawsze przychodzi taki moment w życiu, kiedy potrzebujemy przyjaciela. Kiedy ten moment nadejdzie, możesz na mnie liczyć.

Addolorata zamknęła drzwi za szeroko uśmiechniętym mężczyzną i natychmiast zwróciła się do córki ze wzrastającą złością.

– Co ci przyszło do głowy? – zganiła ją. – Łez nam brakuje do opłakiwania, a ty odmawiasz pomocy, która zresztą nam się należy.

Sal stanął obok siostry, okazując jej tym swoją solidarność, Nancy poczuła się upokorzona i zmieszana. Sądziła, że dobrze zrozumiała intencję matki, ale widocznie pomyliła się.

– Tata nigdy by nie chciał, żebyśmy zadawali się z pewnymi ludźmi – zaprotestowała, usprawiedliwiając swoje postępowanie.

– Co ty wiesz o ludziach! Jesteś dzieckiem. Nic nie wiesz! – Addolorata westchnęła, ale zabrzmiało to jak łkanie. – Zdajesz sobie sprawę, że poza pensją twojego ojca nic nie mamy?

– Jest jeszcze wujek Tony – zaprzeczyła Nancy. – Jest naszym chrzestnym. Pomoże nam.

Ręka matki sucho trzasnęła, jakby kamień uderzył dziewczynkę w twarz.

Spojrzenie i wyraz twarzy Nancy nie zmieniły się. Tylko na różowej skórze policzka wykwitł czerwony placek. Kobieta spodziewała się reakcji, która nie nadeszła. Spodziewała się protestu, płaczu, tymczasem wobec niewzruszonej postawy córki to ona wybuchnęła płaczem. Osunęła się na fotel zasłaniając twarz rękami, a ciężkie, ciepłe łzy spływały jej między palcami.

Sal podszedł do matki i przytulił się do niej. Nancy poszła w jego ślady. Obydwoje zdawali sobie sprawę, że kobieta przepełniona bólem w ten sposób prosiła o wybaczenie. Addolorata nigdy nie podnosiła ręki na dzieci.

– Wszystko dobrze, mamo – zapewniła Nancy obejmując ją.

– Spróbuj trochę odpocząć – podsunął Sal.

Kobieta podniosła piękną, zalaną łzami twarz.

– Będziemy się trzymać razem w przyszłości – zapewniała ich przytulając. – Ale pamiętajcie obydwoje to, co wam powiem. Imię waszego chrzestnego nigdy więcej nie będzie wymawiane. Nie ma Toniego Croce. Nigdy go nie było. Sami zajmiemy się naszą przyszłością.

Decyzja matki brzmiała jak przysięga i jako taką dzieci ją zaakceptowały.

Nancy i Sal szanowali prawo matki do decydowania w imieniu wszystkich i zdali sobie sprawę, że nie powinni zadawać pytań.

10

Srebrzysty chevrolet podpłynął do chodnika i przystanął przed świetlną reklamą Vicky’s Club. Powitalny uśmiech, który portier przeznaczył dla pasażera tego wspaniałego, nieseryjnego wozu, zawisł w powietrzu niczym chorągiew ściągnięta do połowy masztu na znak żałoby. Otwierając drzwiczki rozpoznał Alberta Chinnici i jego obstawę. Po tym, co wydarzyło się przed Plaza, nikt nie spodziewał się ujrzeć w miejscu publicznym kogokolwiek z rodziny Chinnici. A tym bardziej Diamond Ala. Respektując reguły gry członkowie rodzin, z wyjątkiem dzieci, powinni siedzieć zabarykadowani w swoich kryjówkach. Rzeź przed Plaza oznaczała wypowiedzenie wojny.

Minęła właśnie północ i niespodziewanie rozszalała się burza.

Albert Chinnici schronił się pod parasolem w porę otwartym przez portiera, któremu ciarki przeszły po plecach, bo właśnie przypomniał sobie smutny koniec swojego kolegi sprzed Plaza. Jemu też mogło się to przytrafić.

– Pogoda do dupy! – zaklął boss oddając płaszcz wpadającej w oko, przystojnej szatniarce i kichnął potężnie.

Obstawa, dwóch goryli, którzy nieumiejętnie maskowali pod marynarkami broń oraz zięć, Joe La Manna, prawa ręka i następca, otaczali bossa tworząc rodzajową scenkę. Ich atletyczne ciała dziwnie kontrastowały z wątłą postacią szefa. Chinnici był chudy, niski, o drobnych, ostrych rysach twarzy, zapadniętych policzkach, ciemnych, wodnistych oczach z pomarszczonymi workami pod nimi. Skóra o żółtawym odcieniu była poorana głębokimi zmarszczkami. Niski, matowy głos palacza wstrząsany był gwałtownymi, bulgoczącymi atakami kaszlu.

Szatniarka zauważyła jedynie zegarek na ciężkim pasku z masywnego złota i diament wielkości orzecha na małym palcu. To wystarczyło, aby zyskał w jej oczach zainteresowanie. A potem, kiedy wsunął jej do ręki pięćdziesiąt dolarów w zamian za czerwony goździk, który włożyła mu do butonierki, poczuła, że jest to najbardziej fascynujący mężczyzna, jakiego w życiu spotkała. Do tej pory miała do czynienia z wulgarnymi i gwałtownymi głodomorami, którzy kochali się z nią szybko, bez jednego miłego słowa, bez zalotów, za stosem desek w magazynie tartaku w Vermont, w którym pracowała. Ci bardziej uprzejmi nazywali ją słodką Lilian, ale oni także brali ją na stojąco, dysząc i dygocząc, a na pożegnanie klepali ją w tyłek chwaląc, że jest najlepszą dupą w okolicy.

Te prymitywne rozgrzewki pobudziły jej apetyt seksualny, ale tak bardzo pragnęła, żeby chociaż raz ktoś zaprosił ją na lody, nic nie chcąc w zamian. Dlatego właśnie uznała Diamonda Ala za najbardziej czarującego mężczyznę.

20
{"b":"95078","o":1}