Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Frank Latella odsunął ciemną zasłonę z ciężkiego lnu, która filtrowała zbyt silne światło. W ogrodzie cztery złe alzackie owczarki leżały wśród krzewów forsycji. Były zawsze gotowe zaatakować i zabić. Tak zostały wyszkolone. W tej willi, na pustej plaży Coney Island, nad oceanem, Frank czuł się bezpieczny. Ktokolwiek chciałby jego śmierci, tutaj by go nie odnalazł, ponieważ tylko dwie osoby znały adres tego ufortyfikowanego schronienia – on i José Vicente Dominici.

Nawet Sandra, jego żona, nie wiedziała, gdzie się teraz podziewał. Natychmiast po zamachu zadzwonił do niej, aby ją uspokoić. Później składał zeznania w komisariacie i wreszcie zniknął, gubiąc po drodze żądnych sensacji dziennikarzy.

Prosił Sandrę, aby uspokoiła Nearco. Był w stanie wyobrazić sobie jego nerwową reakcję. Ten trzydziestoletni już jedynak studiował prawo z mizernymi efektami. Nie zrobił nawet dyplomu. Nearco stanowił dla niego zawsze duży problem. Na Uniwersytecie wyrzucili go z drużyny koszykówki ze względu na gwałtowny charakter. Rzucał się na wszystkie napotkane dziewczyny z arogancją osoby mającej kieszenie pełne pieniędzy i przez to posiadającej nieodparty urok. Niejeden raz Frank musiał wyciągać go z kłopotów. Teraz, kiedy się ożenił, uważał, że ma prawo do całego haremu kochanek.

Frank wciągnął go w niektóre swoje sprawy i stwierdził, że syn nie miał zdolności organizacyjnych i nie widział dalej niż czubek własnego nosa. Nearco był zadrą w jego sercu. Liczył na pomoc Sandry, umiała postępować z synem. I to było ważne, ponieważ teraz, bardziej niż kiedykolwiek, nie można było zrobić żadnego fałszywego kroku.

Po raz kolejny zadał sobie pytanie, kto i dlaczego zorganizował zamach na jego życie.

Zastanowił się nad zebraniem, trzymanym w dużej tajemnicy. Odbyło się tydzień wcześniej. Spotkania te były barometrem wskazującym na stopień zgody między rodzinami. Jedność wzrastała kiedy rodziny czuły się zagrożone przez wspólnego wroga i potrzebowały wszystkich sił, aby mu się przeciwstawić. Rzadko zabijało się dla samego zabijania, prawie zawsze powodem były interesy i władza.

Ponieważ jedynym nie zaproszonym na naradę był Albert Chinnici, zamach mógł być jego dziełem. W jakiś sposób stary Diamond Al dowiedział się o wydanym na niego wyroku. Kto mógł donieść bossowi z New Jersey, że to Latelli powierzono zadanie wyeliminowania go? Frank był coraz bardziej przekonany, że w jego rodzinie był zdrajca. Teraz chciałby jak najszybciej porozmawiać z Tonim Croce, człowiekiem, który miał usunąć z powierzchni ziemi Alberta Chinnici. I jeszcze tego nie zrobił. Dlaczego? Latella uznał, że należy ponownie zastanowić się nad osobą Toniego Croce, zaufanego człowieka, jednego z najlepszych jego ludzi.

Kiedy czternaście lat temu Tony wylądował w Nowym Jorku, Latella właśnie odłączył się od rodziny Chinnici. Odziedziczył po ojcu Sandry, Antonio Ventre, strefę Brooklynu z racketem gier hazardowych, nielegalnego totalizatora i budownictwa. Frank powierzył Toniemu ściąganie należności kredytowych. Chłopak sprawił się bardzo dobrze. Praktyczny, precyzyjny, zasadniczy, gdy trzeba było bezlitosny, umiał przekonać najtrudniejszych klientów. Wynagrodził go odpowiednio, a on umiał mądrze zainwestować swoje pieniądze. Był porządnym i konkretnym wykonawcą, zasługiwał na awans. Umiał sprzątnąć niewygodnych ludzi bez pozostawiania po sobie śladów, działał zawsze w pojedynkę lub zlecał pracę poważnym zawodowcom, za których odpowiadał jak za siebie samego.

Wraz z zaufaniem, Tony Croce zyskał pewną autonomię, która nie przekreślała jednak ścisłej współpracy z Latella, podporządkowania się jego władzy.

Frank powierzył mu zadanie wyeliminowania Alberta Chinnici. Tony poprosił o tydzień na wykonanie roboty. Przed upływem tego terminu ktoś zorganizował zamach na jego życie. Podejrzenie jak robak drążyło go nieprzerwanie, dzięki czemu przeszedł nietknięty przez życie, które stawiało na jego drodze tysiące niespodzianek. Tym razem podpowiadało mu imię człowieka poza wszelkimi podejrzeniami, mimo że nie miał żadnych dowodów ani zwykłych poszlak, które by go obciążały. Odczuwał wewnętrzny niepokój, a przecież potrzebował spokoju. Rozejrzał się wokół. Ten salon, urządzony absurdalnymi bambusowymi meblami, był smutny, brzydki jak wszystkie niezamieszkane domy. Brakowało książek, kwiatów, obrazów, brakowało śladów kobiecej obecności.

Wrócił do zasłony, odsunął ją i tym razem otworzył okno. Wiatr poruszył zasłonami. Poczuł na twarzy świeży powiew wiatru i zapach morza. Falujący ocean tkał na brzegu pienisty dywan. Frank dojrzał nadjeżdżający od strony Nortons Point samochód. Psy podniosły się, zastrzygły uszami przyjmując wyczekującą pozycję. Zwierzęta podbiegły do bramy merdając ogonami. Rozpoznały czarnego buicka José Vicente Dominici. Frank nacisnął guzik otwierający zdalnie bramę. Z auta wysiadł mężczyzna jeszcze młody, olbrzymi, mający około metra osiemdziesiąt pięć, o dużych dłoniach i mocnej budowie ciała. Ramiona szerokie, kwadratowe, były lekko pochylone do przodu w typowej dla boksera pozycji. Miał prostokątną twarz o szerokim, złamanym nosie, oczy ciemne i ruchliwe, usta wąskie, świadczące o sile i stanowczości. Było coś tajemniczego w tej postaci, coś co przypominało afrykańskiego bożka.

Psy otoczyły go łasząc się, potem na jego rozkaz oddaliły się, a on wszedł do domu z dwiema torbami i z plikiem gazet. Światło zakurzonej lampy podkreślało smutek pokoju, w którym Frank czekał na José Vicente. Mężczyźni uścisnęli się. José Vicente Dominici, syn sycylijskiego marynarza i Hiszpanki z Alicante, był urodzonym zabijaką z wrodzonym talentem do boksu. W świecie boksu uznano go za obiecujący młody talent. Mógł ubiegać się o mistrzostwo świata w wadze superciężkiej, ale wpadł w ręce durnia manipulowanego przez racket, który bez skrupułów eksploatował zawodników i fałszował spotkania. Nie mógł nic zrobić, nie mógł zerwać więzów, był marionetką w rękach organizacji. Związany złodziejskim kontraktem, był skazany na przechodzenie z rąk jednego opiekuna w ręce drugiego za psie pieniądze. Pewnego dnia zorientował się, że siedzi w długach po uszy, i zaczął wstydzić się tych fałszowanych spotkań, podczas których musiał przegrywać z niezdarami, które mógł rozłożyć jedną ręką. Zanim sięgnął dna i całkowicie się zagubił, spotkał Franka, który wyciągnął go na brzeg, ratując przed utonięciem. Zmusił jego prześladowców do pozostawienia go w spokoju i pomógł mu otworzyć klub sportowy, gdzie mógł zająć się pracą, do której był stworzony, i odzyskać godność, której utraty był niebezpiecznie bliski. Od tej chwili José był wiernym psem Franka Latelli. I Latella, boss rodziny z Brooklynu, powierzyłby José Vicente życie swoje, żony, syna oraz wszystkie tajemnice.

– Przykro mi – powiedział José, który nie mógł znaleźć odpowiednich słów, aby wyrazić swój żal.

– Wiem – powiedział Frank dając znak, że zrozumiał. – Masz pomysł? – zapytał.

José zaopatrzył się w potrzebne składniki i przygotowywał kawę.

– Wiele pomysłów i żadnego – przyznał bezradny wobec wydarzeń, które go zaskoczyły.

José przyniósł ekspres z wrzącą kawą i dwie duże filiżanki. Usiadł na stołku i nawet teraz jego potężna postać górowała nad Frankiem. Boss złożył gazetę i dorzucił do leżącego na ziemi stosu już przeczytanych.

– Zwykła orgia słów – zaklął nalewając kawę do filiżanek. – Chcę Toniego. Tutaj – rozkazał.

Olbrzym nie zaoponował, ograniczył się do słuchania. Nie był przyzwyczajony do kwestionowania rozkazów Franka.

– Okay – powiedział, myśląc że jeśli Frank chciał zdradzić Toniemu swoje sekretne schronienie, musiał mieć ku temu powody.

– Sądzisz, że to nieostrożność? – zapytał.

José machnął ręką, co mogło oznaczać wszystko i nic.

– Jeśli musisz z nim porozmawiać – zareplikował – to jest to dobre miejsce.

– Lepiej nie posługiwać się telefonem – podsunął Frank. – Od kiedy ten łajdak Kefauver wbił sobie do głowy, że nas złapie, nie mam zaufania do telefonów.

Kefauver prowadził na polecenie senatu pedantyczne śledztwo w sprawie fałszywych spółek. Działający energicznie i uczciwie senator wpędził w kłopoty największe rodziny. Pomocy udzielił mu Albert Chinnici, Diamond Al. Jego sława kobieciarza przyczyniła się do nadania mu przezwiska Kogut. Popisując się swoją męskością bez zahamowań i bez środków zabezpieczających, zaraził się syfilisem. Choroba po okresie utajonym znajdowała się w fazie, z której nie ma już odwrotu. Pomoc najlepszych specjalistów w tej dziedzinie okazała się spóźniona. Stary Kogut okresy jasności umysłu przeplatał z okresami gorączkowego szaleństwa. Wezwany przed komisję śledczą, która prowadziła dochodzenie w sprawie Cosa Nostra do złożenia wyjaśnień, Albert Chinnici złożył kompromitujące deklaracje dając do zrozumienia, że ma bardzo wiele do opowiedzenia. Adwokatom organizacji udało się udowodnić, że niektóre jego opowieści były wytworami chorego umysłu, lecz senator Kefauver był zdecydowany sprawdzić, co się kryje za tymi wszystkimi usprawiedliwieniami. Zaświadczenia lekarskie przekonały go o tym, iż choroba jest prawdziwa, ale nie przekreśliły wagi złożonych wyjaśnień. Argumentacje adwokatów nie robiły żadnego wrażenia na tym błyskotliwym prawniku. Dlatego też udało mu się ponownie sprowadzić Alberta Chinnici przed oblicze komisji. Wobec tego bossowie pozostałych rodzin zebrali się, aby dokonać dokładniejszej analizy sytuacji. Jednogłośnie postanowiono uciszyć Koguta na zawsze.

– Co cię tak niepokoi, José? – zapytał Frank z uśmiechem.

– Zdrajcy – odpowiedział olbrzym.

– Masz na myśli konkretną osobę? – nalegał Frank, który chciał uzyskać potwierdzenie własnych wątpliwości.

José pokręcił głową.

– Myślę o kimś, ale za wcześnie na podawanie nazwisk.

7

Art Buchman znęcał się nad resztkami ostatniego Davidoffa jakby to było serce najgorszego wroga. Cenny relikt przesuwał z jednej strony mięsistych, dużych warg na drugą, nie wypuszczając, nie połykając, nie rozgryzając. Ten był ostatnim z szeregu podarowanych mu przez Franka Latellę po jego powrocie z Londynu. Art Buchman był wreszcie sam w biurze komendy policji. Dzień był wspaniały, wiatr przegnał na wschód ciężkie, ciemne chmury, niebo było niebieskie, powietrze czyste, a słońce ostre. Tymczasem w nim szalała burza, którą próbował wyładować serią przekleństw ze swojego bogatego repertuaru. Bez spodziewanego rezultatu. Ta cholerna rzeź przed Plaza, która w rzeczywistości znaczyła mniej niż strącenie kilku kręgli w kręgielni znajdującej się pod jego mieszkaniem, komplikowała mu życie. Nazajutrz miał się udać na wakacje do Europy. Już od trzech lat obiecywał Sophie tę podróż, z pobytem w Ravensburg, niemieckim mieście, z którego wyruszyli wiele lat temu na podbój świata ich rodzice.

17
{"b":"95078","o":1}