Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W ręku trzymał ostatnie wydanie gazety, która na pierwszej stronie informowała o krwawych wydarzeniach przed Plaza.

– Ktoś, kogo znasz? – zapytał udając obojętność.

– Eddy Coster – to ktoś, kogo znam. Przychodził tu trenować, tak jak ty. I Franka Latellę znam. Jednak jemu się udało. Portiera, biednego wopa tak jak ja, nie znałem. Ale i tak jest mi przykro – powiedział pokazując zdjęcia w gazecie.

Antonio Corallo mówił przeciągając słowa. Niedawno skończył czterdzieści lat, ale wyglądał staro. Chyba nigdy nie był młody. Miał groźny, a jednocześnie zrezygnowany wygląd.

W najlepszym momencie swojej kariery zakochał się w pewnej tancerce. Ożenił się z nią, marząc o sławie, ale w trakcie jednego z ważnych spotkań leworęczny bokser serią strasznych ciosów wybił mu z głowy mrzonki o karierze. Była to forma łagodnej perswazji. Jego Lili, po wydaniu na świat zdrowego chłopczyka, zniknęła z jego życia, zabierając skromne oszczędności, ale zostawiając syna i w sumie dobre wspomnienia po sobie. Żył ze swoim Johnem, który rósł wśród bandy rówieśników z dzielnicy, powierzony opiece płodnej rodaczki. Było to jednak życie pod znakiem tymczasowości aż do chwili, gdy José Vicente Dominici zaprosił go na swoją śmierdzącą, ale solidną łódź, na której zresztą czuł się bardzo dobrze.

– Przykro mi z powodu twoich przyjaciół – powiedział Sean. Zaczął śledzić karalucha mknącego po białej ścianie obok szafek.

– Co z tobą, Irlandczyku? Nie trenujesz dzisiaj? – zapytał Antonio.

Sean czuł się oszołomiony.

Do diabła, jak mógł przewidzieć, że między jego bronią a wyznaczonym celem znajdą się dwie niewinne osoby? Nagle poczuł się zmęczony i pusty.

– Do zobaczenia – powiedział. – Dzisiaj odpoczywam.

Skierował się do drzwi.

– Do zobaczenia – pożegnał go Corallo.

Sean przypomniał sobie zieloną łąkę i pogodne, majowe niebo. Tamten ranek należał do nielicznych szczęśliwych momentów w jego życiu. Chciałby wrócić do tamtego świata, aby wszystko rozpocząć od nowa. Wróciły w pamięci słowa ojca – „Musisz być ostrożny w życiu. Nie popełniaj błędów, których nie można naprawić. Mógłby nadejść dzień, kiedy twoje dobre chęci rozpoczęcia życia od nowa, utrudnią ci tylko przyjęcie ostatecznego wyroku.”

Kiedy otworzył drzwi swojego małego mieszkania, matka podała mu słuchawkę telefonu wiszącego w przedpokoju.

– Jakiś mężczyzna pyta się o ciebie – ściszyła głos, aby rozmówca z drugiej strony nie usłyszał.

– To ja – powiedział Sean i nie dodał już do tego ani słowa. Słuchał przez kilka sekund i odwiesił słuchawkę.

– Kto to był? – zapytała uśmiechając się matka. Maureen McLeary była pogodna i wyrozumiała. Świata nie widziała poza tym swoim jedynakiem, którego wychowała w silnej wierze katolickiej. Jej wrażliwe dziecko należało do świata pełnego tajemnic, potrafiło wzruszyć się muzyką, rozczulić się nad dolą kotka, stawało po stronie słabszych i pomagało potrzebującym.

– Moje dziecko – mówiła o nim rozmawiając ze znajomymi, chociaż Sean miał dwadzieścia sześć lat i był na wojnie. Był dobrym synem i Madonna miała go w swojej opiece. Grał na organach w kościele w każdą niedzielę i dawał jej dość pieniędzy, aby żyło im się dobrze i aby mogła dziękować Panu za jego nieskończoną dobroć.

– Kto to był? – powtórzyła cierpliwie widząc, że syn kieruje się do swojego pokoju nie odpowiedziawszy, jakby nie usłyszał jej pytania. Zatrzymał się, powoli odwrócił do niej, obdarzając ją wspaniałym uśmiechem.

– Taki jeden, który potrzebuje przysługi.

– Jakiej przysługi? – naciskała, wykazując swoją dobrą wolę.

– Nic, co byś mogła zrobić – rozczarował ją Sean, wzbudzając jej sprzeciw. – Chodzi o zabicie człowieka – zmroził ją. – Dla pieniędzy.

Maureen McLeary spojrzała na niego wstrząśnięta. Po chwili uspokoiła się.

– Ciągle żartuje ten mój chłopiec – upomniała go pieszczotliwie.

5

Księżyc rozświetlał pogodną noc, wiatr przepędził ciemne chmury i nieprzyjemny, burzliwy, prawie zimowy dzień zamienił się w spokojną, wiosenną noc. Nancy zrobiło się duszno. Otworzyła okno i przebrała się. Teraz miała na sobie plisowaną spódnicę i czerwony sweterek zrobiony przez babcię.

– Gdzie twoja sukienka od pierwszej komunii? – zapytała Addolorata.

– Schowałam – odpowiedziała Nancy.

– Upiorę. Będzie jak nowa.

Dziewczynka energicznie pokręciła głową.

– Nikt nie spierze tej krwi.

– Welon też tak ma zostać? – zapytała matka, wyjmując go z torby przyniesionej z kostnicy i zawierającej rzeczy Calogero.

– Welon też – potwierdziła Nancy, wyjmując go jej delikatnie z rąk. Trzymała go nabożnie w palcach. W taki sam sposób dziś rano w kościele ojciec Richard trzymał w ręku hostię. – Zostanie taki na zawsze, mamy obowiązek pamiętać – mówiła poważnie, z pełną świadomością, odkładając welon do szuflady szafy.

Kobieta przesunęła rękę po twarzy, jakby chciała odgonić ból i łzy i przestraszona utkwiła spojrzenie w nieruchomych oczach córki.

– Co chcesz przez to powiedzieć, Annina? – zaniepokoiła się, przechodząc z amerykańskiego na sycylijski.

– Że w tym welonie jest ostatnie tchnienie taty – sprecyzowała Nancy. – Umarł w moich ramionach – wyjaśniła dumnie – a welon przykrywał mu twarz.

Addolorata łkając przytuliła mocno córkę. Chciałaby z nią porozmawiać, zwierzyć się, ale jej zdrada nie zasługiwała na przebaczenie ani na odkupienie. Oddała się innemu i znalazła w tym przyjemność, gdy jej mąż umierał. Nawet spowiednik nie udzieliłby jej rozgrzeszenia.

– Może nie kochałam go tak, jak na to zasługiwał – tą półprawdą podkreślała swój żal.

Nancy patrzyła na nią, bo stała naprzeciwko, bo były tylko we dwie w tym biednym pokoju, ale nie słyszała matki

Mieszkanie było pełne ludzi, zwłaszcza kobiet, które rozmawiały o zmarłym i odmawiały różaniec. Nancy i Sal schronili się w pokoju rodziców. Udało im się załatwić gazetę i teraz chciwie czytali informacje o masakrze przez Plaza. Ich nazwisko zostało przekręcone na Perteinache, były pewne niedokładności dotyczące pochodzenia ojca, ale był klucz pozwalający zrozumieć, jak to nazywali dziennikarze, dynamikę faktów.

Nancy z uporem, do którego tylko ona była zdolna, czytała wielokrotnie tekst artykułu, aż do chwili, gdy była w stanie odtworzyć fakty w ich wersji oficjalnej, podanej do wiadomości publicznej.

Świat przestępczy Nowego Jorku od wielu miesięcy miał się na baczności ze względu na komisję śledczą, która badała wszystkie fakty związane z mafią.

W domu Pertinace nigdy nie mówiło się o mafii, a jeśli przypadkiem ktoś wkraczał na ten teren, Calogero od razu ucinał rozmowę.

– Zajmijmy się lepiej własnymi sprawami – napominał.

Wujek Tony natomiast reagował gwałtownie.

– Mafia to wymysł, chcą oczernić szanowane powszechnie osoby.

Artykuł i rodzinne powiązania dzieci nie pozwoliły im w pełni poznać fenomenu mafii, ale gazety ustaliły, że Calogero Pertinace został zabity przez pomyłkę zamiast Franka Latelli, uważanego za głowę potężnej rodziny z Brooklynu.

Było również jego zdjęcie, zrobione kilka dni wcześniej w auli Gmachu Sądu w czasie, gdy zeznawał przed przewodniczącym komisji śledczej.

– To właśnie on – podskoczyła Nancy, rozpoznając na fotografii mężczyznę, którego widziała wysiadającego z limuzyny.

– To dokładnie on – potwierdził Sal. – Czy wydaje ci się możliwe – dodał – żeby nasz ojciec zmarł przez głupią pomyłkę?

– Nie głupią – poprawiła go. – Tragiczną pomyłkę.

– Dlaczego chcieli zabić tego człowieka? – zapytał ją chłopiec, tak jakby ona znała prawdę.

– Może zemsta. Walka o władzę, tak piszą gazety. Ogólnie, to są rzeczy, których nie rozumiem. Nie wiem, co to jest racket, ani w jaki sposób może dać komuś władzę. Nie wiem nawet, co to jest rodzina. W tym znaczeniu, jakiego używają dziennikarze.

– Tutaj – powiedziała pokazując palcem gęsto zapisane linijki tekstu – twierdzą, że Nowy Jork jest podzielony między pięć rodzin, które zarządzają ciemnymi interesami tego miasta przy współudziale możnych i szanowanych ludzi. Frank Latella jest właścicielem dużego kawałka tego tortu – wyjaśniła cierpliwie Salowi.

– Nienawidzę tego Latelli – powiedział chłopiec wybuchając płaczem.

Nancy udała, że szuka czegoś wśród książek, chciała ukryć łzy i rozpaczliwą tęsknotę za ojcem.

6

Frank Latella znęcał się, jak zawsze kiedy był niespokojny, nad złotym łańcuszkiem swojego kieszonkowego zegarka, podzwaniając zawieszonymi na nim talizmanami – małym rogiem z czerwonego koralu, oraz krzyżykiem. Zastanawiał się, któremu z nich zawdzięczał fakt, że kule go nie dosięgły. Doszedł do wniosku, że życie zawdzięczał jedynie zwierzęcemu wyczuciu niebezpieczeństwa i intrygi, które ostrzegło go przed pułapką. Dlatego jeszcze żył. Podczas ostatniego potajemnego spotkania szefów Cosa Nostra powierzono mu jednogłośnie delikatne zadanie zneutralizowania ważnego capofamiglia – szefa rodziny – Alberta Chinnici, zwanego Diamond Al. Frank zgodził się na to niechętnie, było mu przykro, ponieważ chodziło o wyeliminowanie wartościowego szefa, który był jego ojcem chrzestnym. W obecnej sytuacji w grę wchodziła usprawiedliwiona samoobrona. Albert Chinnici przedstawiał poważne zagrożenie dla całej organizacji. Syfilis, który zaatakował jego mózg, spowodował, że mówił niedorzeczności podczas składania zeznań przed komisją antymafijną. Wszyscy zresztą obawiali się kłopotów, których mógłby przysporzyć, gdyby komisja wezwała go ponownie. Frank miał pięćdziesiąt lat i na tyle wyglądał. Silny, masywny, przypominał bardziej robotnika niż człowieka interesów, za jakiego się uważał. Ubrania, szyte na miarę w Londynie u Fortnum na Jermyn Street, podkreślały jego bogactwo, ale nie były eleganckie. Miał silne szczęki, szeroki kwadratowy podbródek. Mięsiste i surowe usta nadawały mu wygląd człowieka zmysłowego i chętnie używającego życia. Ciemne, bystre oczy zdobiły krzaczaste brwi.

16
{"b":"95078","o":1}