– Skoro tak, to czy nie możemy iść od razu tam, gdzie przebywa Ptak? – spytałam.
– Nie wiesz, że nigdy nie wiadomo, gdzie lecą ptaki, a co dopiero ten? Ptak Złocisty? W każdej chwili znajduje się w innym miejscu, a czasem nawet w kilku naraz, i gdy się na Niego natkniemy, to tylko wówczas, gdy On sam tego zechce. Niewielu miało zaszczyt Go ujrzeć. Niektórzy mieli szczęście dostrzec Jego cień lub zarys, są tacy, którzy twierdzą, że słyszeli muzykę jego skrzydeł, ale większość tylko wzywa Jego imię w nieszczęściu – odparł Kot i zamilkł.
Szliśmy pośpiesznie i wkrótce minęliśmy rogatki miasta. Nikt nas nie ścigał i miałam uczucie, że nikt nas nie będzie ścigać. Cesarzowa pragnęła śmierci Kota, to było widać, ale ja i Dziecko wydaliśmy się jej mało znaczącymi figurami. Zaraz za miastem zeszliśmy z głównego traktu, pogrążając się w mroku leśnych ścieżek.
– Jak mówiłeś? Królestwo Buław, Denarów, Kielichów i Mieczy? Dziwne nazwy. Buławy… hm… Buławy kojarzą mi się z władzą. Władzy mam dość po spotkaniu z Cesarzową – zaczęłam głośno myśleć.
– Denary to bogactwo. Czy szukamy bogactwa? – spytało Dziecko.
– Miecze to walka – dorzucił Kotyk. – Do walki wręcz się nie nadajemy. Rzadko używam zębów i pazurów, częściej sposobów. Zresztą dla istoty, która porwała Księcia Theta, żadne miecze nie są groźne. Chodźmy zatem najpierw do Królestwa Kielichów. Jest przyjazne, pełne radości i przygotuje nas na dalsze trudy, byleśmy tylko dotarli do niego bez przeszkód. Idziemy więc na południe…
Kotyk skręcił w lewo, porzucając główną ścieżkę. Szłam za nim z trudem, potykając się o wystające korzenie, za to Jonyk z wdziękiem motyla pokonywał każdą przeszkodę, to frunąc, to tańcząc wokół nas. Naszą ucieczkę na szczęście kryła ciemna noc. Wedle słów Kotyka, czekało nas wiele dni solidnego marszu, zanim wejdziemy na wygodny trakt, który doprowadzi nas do Królestwa Kielichów. Tymczasem ja już po kilkudziesięciu metrach marszu zrobiłam się zmęczona i senna.
– Prześpij się – powiedział Kot, nie zwalniając tempa marszu.
– Mam spać, idąc? – zdziwiłam się.
– Tak – odparło Kocisko, więc zamknęłam oczy.
…pierwszy obudził się Jonyk i głośnym wrzaskiem obwieścił, że jest głodny. Kotyk też oblizywał nerwowo wąsy, dając do zrozumienia, że pora na jego wątróbkę.
– Co mi się stało? Nigdy nie spałam w biały dzień! Jednak ciąża i poród odmieniają człowieka – westchnęłam.
Zmieniłam pampersa Jonykowi, zaniosłam go do kuchni, za nami od razu polazł Kot – i zajęłam się przygotowaniem kolacji.
Zachodzące słońce rzucało przez szyby długi, ciepły promień, sięgający przeciwnej ściany, więc uchyliłam drzwi prowadzące do ogrodu – i zaczęłam podgrzewać mieszankę mleczną dla Jonyka. Kotyk pożerał kawałek wątroby, który rzuciłam mu do miseczki.
…i nagle tymi szeroko otwartymi drzwiami wleciały do kuchni ptaki! Cztery lub pięć; w zamieszaniu, jakie czyniły, nawet nie mogłam ich policzyć. Obijały się o ściany i meble, donośnie świergocąc.
„Kotyk! Zaraz się na nie rzuci!” – przemknęło mi przez głowę i skoczyłam, aby złapać Kota. Ale ku memu zdumieniu Kotyk nie zdradzał typowo kociej chęci atakowania ich. Siedział spokojnie i tylko przekrzywiał duży łeb. Ptaki, widząc swego odwiecznego wroga, też nie zdradzały paniki. Przeciwnie: wydało mi się, że kołują coraz niżej nad jego głową. Już nie obijały się chaotycznie o ściany i meble, lecz skoncentrowały się na Kocie. A Kot powiedział:
– Nie znam ptasiej mowy. Od tego jest on. Niemowlęta rozumieją wszystko, każdą mowę, każdy znak – i ruchem łba wskazał leżącego w nosidełku Jonyka.
Mleczna zupka przypalała się na kuchence, a ja patrzyłam, jak ptaki kołują teraz nad Jonykiem, świergocąc coraz głośniej.
– TAK – powiedział po chwili Jonyk.
…i ptaki wyleciały szeroko rozwartymi drzwiami do ogrodu, a stamtąd jeszcze dalej, i przez chwilę widziałam, jak lecą wysoko po niebie zwartym kluczem.
– Znowu spaliła mi się zupka – powiedziałam z wyrzutem nie wiadomo do kogo. Głupie ptaki… Wiosna zawróciła im w głowach i nie wiedzą, co czynią. Co za pomysł, żeby wlatywać komuś do kuchni! Mogły mi rozbić naczynia, zniszczyć meble, stłuc lampę, a wreszcie mógł je pożreć Kotyk! Ale Kotyk spokojnie kończył wątróbkę. A ja zabrałam się za gotowanie nowej zupki dla Jonyka. Gdy już nakarmiłam Dziecko, Kota i siebie, zatelefonowałam do Adama na dyżur.
– Wyobraź sobie, że otwarłam drzwi i ptaki z ogrodu wpadły do kuchni. Czy to normalne? – spytałam.
– W każdym razie zdarza się. I co? Zniszczyły coś? Nie zrobiły sobie krzywdy? Mogły złamać skrzydła, rozbić głowy… – zaniepokoił się Adam, który podobnie jak ja lubi wszystkie żywe stworzenia.
– Nie. Wleciały i wyleciały. Zrobiły to tak szybko, że Kotyk, zajęty wątróbką, ledwo je dostrzegł.
– Miały więc szczęście. Na pewno zdążyłby capnąć któregoś. A Jonyk? Nie wystraszył się?
– Och, sądzę, że nawet nie zdążył ich zauważyć – stwierdziłam z przekonaniem.
– No tak – potwierdził mąż. – Wzrok dwumiesięcznego niemowlęcia rejestruje tylko niektóre przedmioty i kolory. Ptak jest za mały.
„Zabawna i miła przygoda” – podsumowałam w myśli. „Ptaki wiosną w kuchni…”
Kąpałam Jonyka w jego różowej wanience, patrząc z zadowoleniem, jak urósł. Za dwa, trzy miesiące będzie kąpany w dużej wannie. Bo wtedy będzie już umiał siedzieć. A na razie tylko tańczy…
„…tańczy?” – zdziwiłam się. „Co za głupoty przychodzą mi do głowy! Dwuipółmiesięczne niemowlę, które nie umie ani siedzieć, ani tym bardziej stać, nie może przecież tańczyć!” Zaśmiałam się i otuliłam Jonyka włochatym ręcznikiem. Kotyk siedział obok i też starannie mył się grubą łapką.
– Ptaki mówią, że mamy zaufać Alefowi, gdy się pojawi – powiedział Jonyk do Kota.
– Aha – stwierdził Kotyk, myjąc sobie pyszczek. – Wszystkie ptaki, z wyjątkiem sępów, są posłańcami Złocistego Ptaka. Chyba wiem, kim jest Alef. To Włóczęga, sławny w całym Cesarstwie. Jeszcze nigdy go nie spotkałem. Niewielu go spotyka. Tylko ci, których on chce spotkać. Niektórzy mówią o nim „Głupiec”, a mnie się wydaje, że on wcale nie jest taki głupi, jakiego udaje…
– Tralalala! – zanuciłam lekceważąco i zaczęłam ubierać Jonyka w czystą koszulkę. Lepiej niech ten Kot porządnie się umyje, skoro ma wleźć do łóżeczka mego synka i niech nie udaje, że umie mówić! A Jonyk też niech się nie wygłupia. Akurat uwierzy ktoś, że on też mówi! Wszystkie niemowlaki gaworzą; niektóre czynią to wcześniej niż inne. Mnie jednak nie nabiorą. Adam, który się na tym zna, powiedział, że pierwsze wydawane przez niemowlęta dźwięki są czysto przypadkowe. O mowie kotów zaś w ogóle się nie wypowiadał, gdyż coś takiego po prostu nie istnieje. I tyle. – Więc gaworz sobie, Jonyku, składaj te pierwsze, przypadkowe sylaby, a może pewnego dnia rzeczywiście powiesz coś do rzeczy – oświadczyłam głośno synkowi i wpakowałam go do czystego łóżeczka. Rzecz jasna, Kotyk natychmiast wlazł za nim i natychmiast obaj zasnęli zdrowym snem.