Wreszcie stanęła przed płomieniem, który niespodziewanie rozgorzał aż do białości. Magda przymknęła oczy, odruchowo zasłoniła ramieniem twarz, a gdy tylko opuściła rękę, w miejscu, w którym przed chwilą znajdował się ognik, ujrzała spaleńca.
Stwór był obrzydliwy, a jego niegdyś człowiecze ciało powyginane i poskręcane w niemal komiczny sposób, zwęglona skóra miejscami zaczęła odchodzić od kości. Na głowie sterczały mu kępki spalonych, poczerniałych włosów. Nie miał oczu ani ust i patrzył na nią czarnymi, wypalonymi oczodołami, szczerząc odsłonięte zęby w groteskowym uśmiechu.
Magda stanęła jak wryta. Strach sparaliżował ją tak, że nie była w stanie drgnąć. Nie mogła oderwać oczu od spalonego, wychudzonego ciała, któremu brakowało nawet uszu. Smród spalenizny drażnił jej nozdrza i przyprawiał o mdłości.
Patrzyła na obrzydliwe ciało, które zaczęło skwierczeć i rozjaśniło się nieco, a gdzieniegdzie buchnęły z niego malutkie płomyki.
Dziewczyna zapomniała, po co tu przyszła i co chciała zrobić. Mogłaby zatonąć w czarnych oczodołach, na dnie których jarzyło się blade światło.
Spaleniec przez chwilę stał, wpatrując się w nią, jakby zastanawiał się, czy stanowi dla niego zagrożenie, po czym nad jego dłonią rozgorzał jasny płomień.
Magda przypatrywała się temu jak zauroczona, dopóki nie zdała sobie sprawy, że spaleniec machnął ręką, a płomień – niczym ognista kula – poleciał prosto na nią.
Rzuciła się w bok. Za późno – ogień ugodził ją w lewe ramię, dotkliwie parząc. Krzyknęła, upadając na miękkie poszycie, ale ból ją otrzeźwił. Prawą dłonią poklepała się po ramieniu, gasząc płomyki, które rozlazły się po rękawie kurtki.
– Niech cię piekło pochłonie – mruknęła, podnosząc się na klęczki.
Miotnęła w spaleńca resztką bagna, które pozostało jej w garści. Stwór natychmiast zaczął skwierczeć, a jego ciało trzaskało niczym wilgotne gałęzie w ognisku.
– Exorcizámos te, ómnis immúnde spíritus, ómnis satánic potéstas! – wykrzyczała Magda.
Spaleniec cisnął w jej stronę kolejną kulę ognia, ale uchyliła się przed nią, choć poczuła lekki swąd palonych włosów.
Im bliżej była końca egzorcyzmu, tym słabszy wydawał się być spaleniec. Wyglądał, jakby zapadł się w sobie, jego skóra jeszcze bardziej pociemniała, na dodatek zaczął nieludzko skrzeczeć. Magda ledwie stała na drżących nogach, ale jej głos pewnie niósł się po lesie:
– Recéde ergo in nómine Patris, et Fílii, et Spíritus Sancti! – zakończyła, rzucając się na ziemię, aby uniknąć ostatniego płomienia lecącego w jej stronę.
Spaleniec zaskowyczał dziko. Jego czaszka i klatka piersiowa zapadły się do środka, a kończyny zaczęły łamać się z trzaskiem. Nawi nie przypominał już istoty ludzkiej, stał się bezkształtną masą spalonego ciała i kości, która zajaśniała gorącym płomieniem, aż w końcu wybuchła. Fala uderzeniowa rozniosła się po lesie, rozrzucając wokół zwęglone resztki ciała spaleńca, przyginając do ziemi chwasty i krzewy. Nieco ogłuszona Magda przez chwilę leżała na ziemi, dochodząc do siebie. Spojrzała w górę na korony wysokich sosen i ciemne niebo między nimi, a potem bez słowa pozbierała się z ziemi, strzepnęła z kurtki kawałek zwęglonego mięsa i ruszyła w kierunku samochodu. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Oparzenie na ramieniu bolało jak oszalałe. Żałowała, że nie wzięła na nie żadnej maści oraz że nie ubrała gorszej kurtki, bo ta, którą miała na sobie, nadawała się już tylko do wyrzucenia. Delikatnie przyłożyła prawą dłoń do oparzenia, ale każdy, nawet najmniejszy dotyk, powodował ból.
– Jeszcze tego brakowało, żebym się zgubiła – mruknęła do siebie, idąc przez pogrążający się w ciemności las.
Wujek pewnie by się wściekł, gdyby usłyszał, że sama uganiała się za spaleńcem, ale ktoś przecież musiał go wypędzić. Gdyby nie ona, byłyby kolejne pożary, w końcu zginęliby ludzie.
Magda wyjęła z kieszeni telefon. Jeszcze chwila, a będzie dwudziesta druga. Dobrze, że nie mieszkała już z rodzicami i nikt nie pilnował, o której godzinie wraca do domu. Ale znaczyło to również, że nikt nie zauważy jej zniknięcia co najmniej do jutrzejszego południa, co nie było zbyt pocieszającą myślą, gdy poparzona i obolała szła przez las, mając nadzieję, że odnajdzie swój samochód.
Nagle Magda zobaczyła jakiś cień przemykający między drzewami. Zatrzymała się gwałtownie i nie patrząc w tamtą stronę, usiłowała dostrzec kątem oka, kto jej towarzyszył. Skupiła wszystkie zmysły i dopiero po kilku sekundach ujrzała czarną sylwetkę utkaną z dymu. Tylko jej oczy jarzyły się krwistoczerwono.
– Czego chcesz?! – Dziewczyna gwałtownie odwróciła się do cienistego. – Dlaczego za mną łazisz?!
Nie odpowiedział, a tylko rozpłynął się między pniami drzew.
– Czego chcesz? – szepnęła zmęczonym głosem.
Cień zmaterializował się przed nią. Wyciągnął do niej rękę i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem zaczął pędzić w jej stronę. W głębi ducha przeczuwała, co się zaraz stanie, ale i tak poleciała na plecy, kiedy tylko cienisty na nią wpadł. Poczuła charakterystyczny zapach i nawet zdało jej się, że coś słyszy, kiedy cień rozpłynął się na wietrze.
– Dlaczego mnie prześladujesz? – zapytała Magda.
Odpowiedziała jej cisza.
– Niech cię diabli! – krzyknęła, wstając z ziemi.
Las zagęścił się – musiała przedrzeć się przez rozrośnięte krzaki, z których większość miała ostre kolce zahaczające o jej spodnie i kurtkę.
W końcu dotarła do drogi. Opadła na kolana i zaśmiała się radośnie, dotykając dłonią twardej, czarnej powierzchni.
– Tylko w którą stronę teraz? – zawahała się, patrząc to w jedną, to w drugą stronę.
Przedzierając się przez las, zupełnie straciła orientację i nie miała pojęcia, gdzie był samochód, a wcale nie uśmiechał się jej pięciokilometrowy spacer do Wiatrołomu.
– Głupia! – wyrzucała sobie, wciąż siedząc na asfalcie.
Jak mogła myśleć, że da sobie radę bez Feliksa? Mało co nie zginęła! A przecież był to zaledwie spaleniec! W życiu nie poradzi sobie z groźniejszymi nawimi. Nie bez wujka. Ukryła twarz w dłoniach. Nagle usłyszała cichy warkot, ale była przekonana, że to dźwięk w jej głowie. Uniosła wzrok dopiero wtedy, gdy dotarł do niej pisk opon.
Samochód gwałtownie skręcił tuż przed nią i zahaczył jednym kołem o pobocze. Obróciło nim wokół własnej osi. Zatrzymał się na bocznej drodze, oświetlając reflektorami siedzącą na środku drogi Magdę.
Ze środka ktoś wysiadł, ale oślepiona dziewczyna widziała tylko ciemną, barczystą postać. Pożałowała, że nie zapakowała do torby gazu pieprzowego, ale przecież nic by jej nie dał w starciu ze spaleńcem.
– Nic ci nie jest?! – usłyszała.
I co ja mam mu powiedzieć? – zastanowiła się nieprzytomnie.
– Prawie cię rozjechałem!
Młody chłopak przyklęknął przed nią, ale jego twarz wciąż pozostała skryta w cieniu.
– Miałaś wypadek? – drążył. – Wszystko w porządku?
– Co? T-tak. – W końcu odzyskała głos. – Zatrzymałam się… – Przez chwilę gorączkowo szukała w głowie jakiegokolwiek powodu, dlaczego tkwi samotnie na drodze w środku lasu w nocy. – Zatrzymałam się na… kurki. Tak, mówią, że w tym lesie rosną piękne kurki. – Machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. – I poszłam ich poszukać. Ale się zgubiłam. Gdzieś niedaleko powinien być mój samochód…
Chłopak spojrzał najpierw w jedną, potem w drugą stronę.
– Nie widzę żadnego samochodu – powiedział.
– Ja też nie – mruknęła Magda. – I stąd mój problem.
Chłopak wyprostował się i podał Magdzie dłoń.
– Dzięki – sapnęła, wstając.
– Wiesz choć mniej więcej, gdzie jest ten samochód? – zapytał.
– Jakieś pół kilometra przed Pasieką.
– No to daleko się zapędziłaś. Pasiekę minąłem trzy kilometry temu.
– Och – jęknęła Magda. Ramię pulsowało tępym bólem.
– Mogę cię podwieźć, jak chcesz – zaproponował po chwili namysłu chłopak.
Magda rozważyła opcje, jakie miała i uznała, że nowy znajomy jest jej jedyną szansą na to, żeby tej nocy położyła się spać we własnym łóżku.