Magda wypiła łyk chłodnej już herbaty. Gdyby Feliks tu był, na pewno potrafiłby powiedzieć, czy pożary wzniecała potępiona dusza, czy jakiś piroman. Wiedziałby też, jak go dorwać.
Po chwili zastanowienia dziewczyna sięgnęła po telefon i zadzwoniła do seniorki rodu Wojnów, osiemdziesięcioletniej ciotki Jadwigi. Kobieta była nieco zdziwaczała, ale stanowiła istną skarbnicę wiedzy.
– Halo? – usłyszała po dziesięciu sygnałach.
– Cześć ciociu, to ja.
– Jaka ja?
Magda westchnęła.
– Ja, Magda.
– Jaka Magda?
– A ile Magd nazywa cię „ciocią”?
– Ach, no tak. Tylko jedna. A więc, co chcesz dziecko? Tylko mów szybko, bo zaraz zaczyna się mój serial.
– Ciociu, ty wiesz wszystko, co się dzieje w okolicy – zaczęła Magda, chcąc połechtać jej ego.
– Oczywiście – odparła ciotka mniej zniecierpliwionym tonem.
– A słyszałaś o tych podpaleniach w naszej gminie?
– A kto o nich nie słyszał?
– To co o nich sądzisz?
– Hm… – Ciotka zamyśliła się. – A ty?
– Ja myślę, że to spaleniec, ale od ostatniego pożaru upłynęło już za dużo czasu, żeby się przekonać.
– Ano jo.
Magda usłyszała w słuchawce melodię z ulubionego serialu ciotki. Jak zwykle Jadwiga oglądała telewizję podkręcając głos tak, że w kuchennych szafkach drżały filiżanki. I jak zwykle nie do końca słuchała tego, co się do niej mówiło.
– I tak sobie myślałam, ciociu, że ty zawsze masz informacje z pierwszej ręki, więc gdyby coś jeszcze działo się w tej sprawie… Zadzwonisz do mnie?
W słuchawce zaległa cisza przerywana odgłosami kłótni głównych bohaterów serialu. Magda nie potrafiła nawet określić języka, którym się porozumiewali.
– Co? – odezwała się ciotka. – Tak, tak, oczywiście, moje dziecko. Muszę kończyć. Do zobaczenia.
Ciocia Jadwiga rozłączyła się.
– Super – westchnęła Magda, kończąc śniadanie. – Mam nadzieję, że chociaż zapamięta, o co prosiłam.
Po śniadaniu założyła skórzaną kurtkę, wokół szyi zawiązała kolorową apaszkę i – z jak zwykle wypchaną torbą – pojechała do pracy.
Tego dnia w księgarni był taki ruch, że nie usiadła nawet na chwilę, a po południu twarz zaczęła ją boleć od ciągłego uśmiechania się do klientów.
Za każdym razem, kiedy miała choć minutę wolnego czasu, odświeżała stronę internetową lokalnej gazety, na wszelki wypadek, gdyby miała przeczytać o nowych podpaleniach. Jednak prasa wciąż milczała.
Przed osiemnastą pościerała kurze z półek, zmiotła i umyła podłogę, aby zamknąć o pełnej godzinie.
Z przyzwyczajenia zerknęła na telefon, mając nadzieję, że jakimś cudem nagle zadzwoni do niej Feliks. Ale jedyne co zobaczyła, to godzina i data, gdy nagle uruchomiły się wibracje, a na ekranie pojawiło się zdjęcie ciotki Jadwigi z wytkniętym językiem.
– Cześć, ciociu!
– Chciałaś wiedzieć o tych podpaleniach – zaczęła Jadwiga.
– Tak?
– No to w tej chwili pali się stodoła Rowińskich w Pasiece.
– Naprawdę? Skąd wiesz?
– Nie wierzysz mi?! – oburzyła się ciotka.
– Oczywiście, że wierzę! – zapewniła. – Ale w tej chwili?
– Nie, jutro – mruknęła ironicznie Jadwiga.
– Bomba! – ucieszyła się Magda. – To znaczy bardzo źle – zaczęła się tłumaczyć. – Muszę to w takim razie sprawdzić. Na wszelki wypadek.
W słuchawce na chwilę zapadła cisza.
– Ciociu? Tylko nie mów rodzicom, dobrze?
– Nie powiem im, jeśli ty nie powiesz, że wiesz to ode mnie.
– Umowa stoi! – ucieszyła się dziewczyna. – To trzymaj się i do zobaczenia!
Magda rozłączyła się i zaczęła czym prędzej przeglądać zawartość swojej torebki, a kiedy tylko upewniła się, że ma przy sobie wszystko, czego potrzebuje, zamknęła księgarnię i wsiadła do samochodu. Nie miała zamiaru pytać mamy o radę, bo doskonale wiedziała, jaką usłyszałaby odpowiedź. Jednak ktoś musiał zająć się spaleńcem. Ktoś, kto potem będzie mógł wytknąć Feliksowi, że potrafi poradzić sobie w trudnej sytuacji… Oczywiście jeśli tylko wujek powróci.
Pasieka była niewielką wsią znajdującą się pięć kilometrów za Wiatrołomem. Magda już z daleka zobaczyła na niebie kłęby czarnego dymu. Nie musiała wiedzieć, kim są ci Rowińscy, żeby bezbłędnie trafić na miejsce.
Samochód zostawiła na leśnym dukcie w bezpiecznej odległości od płonącego gospodarstwa. Resztę drogi przebyła pieszo, a gdy dotarła na miejsce, ujrzała grupkę gapiów. Większość z nich nagrywała pożar na telefonach komórkowych. Nikomu nie przeszło przez myśl, że gospodarze mogą potrzebować pomocy.
Magda przecisnęła się przez niewielki tłumek i stanęła na jego czele. Ujrzała ogień, który pochłonąwszy stodołę, powoli zaczął zamierać, choć ze szkieletu budowli wciąż buchały płomienie.
Strażacy polewali wodą nie dogasający budynek, a dom znajdujący się obok stodoły oraz chlew z drugiej strony.
– Nikomu nic się nie stało? – zapytała Magda najbliżej stojącego mężczyznę.
– Nie, nikogo nie było w stodole – odparł ten, nie przerywając filmowania.
– A zwierzęta?
– Też żadnych. A świnie wyprowadzili z chlewa jak tylko stodoła zaczęła się palić.
Magda pokiwała głową, ciesząc się, że i tym razem nikt nie padł ofiarą pożaru.
Przez minutę jeszcze wpatrywała się w dogasające płomienie, ale potem oderwała od nich wzrok. W końcu nie była tu po to, żeby przypatrywać się pożarowi. Przyjechała, aby pozbyć się sprawcy podpalenia.
Odłączyła się od grupki gapiów i ruszyła wzdłuż stodoły, zachowując bezpieczną odległość. Zresztą od zgliszcz tak buchało gorącem, że nawet nie zamierzała się do nich zbliżać.
Wkrótce zobaczyła to, czego szukała – wąską ścieżkę wypaloną w trawie, wiodącą na pola znajdujące się poza wsią. Teraz już nabrała pewności, że sprawcą pożarów nie był człowiek, a mściwy duch.
Wciąż idąc wzdłuż czarnej ścieżki, wyciągnęła z torby metalowy pręt i garść suszonego bagna – rośliny rosnącej na podmokłych terenach i doskonale przydającej się podczas polowania na spaleńca.
Droga powiodła ją przez pole uprawne, z którego nieśmiało wystawały zielone kiełki żyta. Słońce wkrótce skryło się za pobliskim lasem, a temperatura gwałtownie obniżyła się, choć Magda wcale nie czuła chłodu. Zachód pokolorował niebo na najróżniejsze odcienie różu, które szybko zaczęły blednąć.
– Znajdę cię – obiecała sobie Magda, dotarłszy do granicy między polem a lasem. – Znajdę i wypędzę.
Powoli wkroczyła między drzewa, gdzie już od dłuższego czasu panował półmrok. Stąpała cicho po poszyciu, wciąż kierując się zwęgloną ścieżką. Im bardziej oddalała się od wsi, tym mocniej biło jej serce. Wiedziała to, czuła całą sobą, że nawi jest coraz bliżej.
Tylko raz w życiu widziała spaleńca. Zdarzyło się to kilka lat wcześniej, ale wtedy była pod opieką wujka, który nie pozwoliłby, żeby coś jej się stało. Sama w gęstym lesie o zmroku poczuła się słaba i bezbronna, ale nie potrafiła się cofnąć. Coś kazało jej iść naprzód i pozbyć się nawiego tak, aby już nie skrzywdził żadnego człowieka.
– Najgorsze u spaleńców jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy zaczną podpalać znowu – powiedział kiedyś Feliks. – Dawno temu pozbyłem się jednego niedaleko Przyjaźni, a potem znalazłem informację w lokalnych kronikach, że dwieście lat wcześniej przyłapano tam podpalacza na gorącym uczynku. Miejscowi szybko dokonali osądu i wrzucili w płomienie. Po śmierci skubany trzy razy atakował pobliskie gospodarstwa na przestrzeni tych dwustu lat, aż w końcu go dopadłem.
Nagle Magda ujrzała w oddali mały płomyk. Na chwilę zatrzymała się, a jej stopy zdawały się wrastać w ziemię. Płomyk krążył między pniami drzew, jakby niezdecydowany, w którą stronę iść dalej.
Dziewczyna sięgnęła lewą dłonią do kieszeni i nabrała całą garść suszonego bagna. Prawą mocniej ścisnęła żelazny pręt.
Powoli, niczym zahipnotyzowana, szła w kierunku płomyka. Do jej nosa dotarł okropny swąd palonej skóry i włosów.
Dasz radę – przekonywała się w myślach. Poradzisz sobie z nim.