Ta myśl zmroziła ją od środka, pomimo duchoty panującej w księgarni. A jeśli oni znaleźli jego?!
– Nie – szepnęła ze strachem. – On nie może zginąć.
W końcu podjęła decyzję i ponownie wzięła do ręki telefon, wybierając jedyny numer, który przyszedł jej do głowy.
– Cześć. Co jest? – zapytał beztrosko Mateusz.
– Gdzie jesteś?
– Ja? W tym… eee… w starym hotelu.
– W hotelu? A co ty tam robisz?
– Wcześniej skończyłem pracę, chciałem pomyśleć…
– Dobra, nieważne. Przyjedź do mnie. Proszę.
– Ale przyjechałem tu rowerem, więc powrót trochę mi zajmie.
Magda zaklęła głośno.
– Wszystko w porządku? – zapytał ostrożnie Mateusz.
– Nie, nic nie jest w porządku. Myślę, że Feliks jest w niebezpieczeństwie.
– Jak to?
– I nie wiem, co robić. – Nagle poczuła, że jeszcze chwila, a rozpłacze się z bezsilności.
– Przyjedź po mnie, to wymyślimy coś razem, dobrze? Tylko błagam, nie rób sama niczego głupiego.
Magda milczała przez chwilę.
– Dziękuję – szepnęła.
– Po to jestem. Czekam w hotelu.
– Wyjdź mi – zaczęła, ale się rozłączył – naprzeciw. No dobrze, to do hotelu. Tylko po co on tam poszedł?
Zerknęła na zegarek. Do zamknięcia księgarni pozostały jeszcze dwie godziny. Ale co tam, i tak pewnie nikt by nie przyszedł. Chwyciła więc torebkę, kluczyki od samochodu i wyszła na zewnątrz. Od razu buchnął w nią żar, który, zamiast zelżeć, stał się jeszcze gorszy. Zamknęła księgarnię i pobiegła do samochodu. Obejrzało się za nią kilka osób, zdziwionych, że chce jej się biegać w taki skwar.
Kilkanaście minut później przemknęła przez Grzmiącą i zatrzymała samochód na rozwidleniu dróg kawałek za wsią. Odruchowo spojrzała w lewo, gdzie znajdował się stary cmentarz i popędziła w prawo do zrujnowanego hotelu.
I wtem, niczym grom z jasnego nieba, uderzyła w nią świadomość, że wie, o czym pisała Nadia. Przynajmniej ten fragment, którego do tej pory nie rozumiała. Gwałtownie zatrzymała się, a serce waliło jej niczym młot.
– Akeldama – szepnęła, znów oglądając się w stronę cmentarza ukrytego w lesie. – Pole krwi, inaczej zwane polem garncarza. Ale dlaczego? Co jest w nim takiego szczególnego?
Wymagało to od niej olbrzymiej siły woli, by nie pobiec na najbliższe pole garncarza, aby odkryć, co tam jest.
– Nie – powiedziała stanowczo, kierując się do hotelu. – Byłaś tam setki razy i nic nie widziałaś. W tym polu i cmentarzu nie ma nic wyjątkowego.
Ruszyła truchtem wąską, zarośniętą ścieżką. Słońce wciąż świeciło na błękitnym niebie, a srebrne refleksy odbijały się w wodach jeziora daleko w dole.
Nagle Magda stanęła jak wryta. Przed nią pojawiły się trzy ciemne sylwetki, zagradzając dalszą drogę. Po raz pierwszy w życiu widziała ich trzech naraz tak wyraźnie. Stali w słońcu, a cień, z którego były uformowane ich niematerialne ciała, wirował niczym dym. Środkowy cienisty postąpił krok w stronę Magdy, a wiatr, który wiał tylko w jego świecie, szarpał jego porwanym płaszczem.
– Czego chcecie?! – krzyknęła dziewczyna. – Nie mam czasu na wasze zabawy!
Cienisty wyciągnął w jej stronę rękę. Na wszelki wypadek obejrzała się za siebie, jakby coś jej wskazywał, ale nic tam nie było. Otworzył usta, a do uszu Magdy dotarł nie dźwięk, lecz wibracje wwiercające się w mózg.
Magda pokręciła głową.
– Nie rozumiem cię.
Wtem cienisty ruszył w jej stronę. Płynął w powietrzu nad ziemią z wciąż otwartymi ustami i wyciągniętą ręką.
– Nawet się nie waż! – krzyknęła Magda, zasłaniając twarz ramieniem.
Tym razem się nie ugięła, gdy cienisty na nią wpadł. Opuściła rękę, ale stwór rozwiał się. Spojrzała na pozostałych dwóch stojących na ścieżce, a potem sięgnęła po krótką gałąź leżącą na ziemi.
– Zejdźcie mi z drogi – warknęła, ale ani drgnęli. – Jak chcecie – powiedziała grobowym tonem.
Zerwała się do biegu, a gdy znalazła się tuż przed cienistymi, machnęła gałęzią. Zanim się obejrzała, znikli.
Później – pomyślała. Później dowiem się, czego chcą. Teraz muszę znaleźć Mateusza i Feliksa.
Zanim dotarła do hotelu, prawie straciła oddech, a pot lał jej się po plecach strużkami.
– No i gdzie on jest? – zdenerwowała się, gdy nie ujrzała przed wejściem przyjaciela. – Mateusz?!
Odpowiedziała jej cisza.
– Gdzie jesteś?! – Weszła do środka. – Mateusz! To bardzo ważne!
W olbrzymim budynku panowała temperatura jedynie odrobinę niższa niż na zewnątrz.
– Mateusz!
A jeśli podłoga się pod nim zarwała i leży teraz gdzieś nieprzytomny? – przestraszyła się nie na żarty.
Magda przebiegła przez cały parter, starając się nie myśleć o ostatniej swojej wizycie w tym budynku. Wpadła na piętro, wciąż nawołując chłopaka. Minęła salon, w którym siedziała przez długie godziny, opłakując śmierć cioci. Pomimo upału na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy przypomniała sobie moment, gdy usłyszała wtedy hałas na dole, a później ujrzała szaleńca z nożem…
– Wyglądał, jakby się rozkładał. – Zatrzymała się, nagle przywołując w pamięci ten okropny wieczór. – Czy on… czy to też był jeden z nich? Czy to był nija?
Czy gdyby go pokonała, zamiast uciekać, to również zamieniłby się w kupę gnijącego mięsa?
Wyjęła z kieszeni telefon, ale nie miała w tym miejscu zasięgu.
– Magda? – Usłyszała nagle ciche wołanie.
Zastygła w bezruchu nasłuchując.
– Magda?
– Mateusz?! – krzyknęła. – Gdzie jesteś?!
– Na drugim piętrze!
– Po cholerę tam właziłeś? Przecież tam wszystko ledwo się trzyma!
– Teraz mi to mówisz?! Nie wiem, jak wyjść…
– Cholera – mruknęła, biegnąc do schodów.
Jeszcze kilka lat temu Magda chodziła po drugim piętrze i nawet po strychu, ale teraz podłogi tam były w takim stanie, że mogły runąć nawet pod najmniejszym naciskiem.
– Co za okropny dzień – sapnęła, ostrożnie stawiając stopy na coraz wyższych stopniach. – I jeszcze się nie skończył.
Gdy stanęła pewnie na ostatnim piętrze, zawołała:
– Gdzie jesteś?!
– Tutaj!
Powoli ruszyła w stronę, skąd dochodził głos Mateusza, aż znalazła go w dużym pokoju mniej więcej w połowie korytarza. Pomieszczenie było w opłakanym stanie. Brakowało mu połowy sufitu, który prawdopodobnie zawalił się już dawno temu, zabierając ze sobą kawał podłogi po prawej stronie, w której ziała obecnie wielka dziura. Widać było przypalone miejscami deski stropowe, jakby kiedyś oparły się małemu pożarowi. Z większości ścian posypał się tynk, a w miejscu łukowatych okien ziały dwie wielkie dziury. Właśnie przy nich stał Mateusz.
– Nie podchodź! – krzyknął, kiedy tylko ją zobaczył.
– Czyś ty zwariował?! – wybuchła. – Co ty tam robisz?!
– Chciałem zobaczyć widok z okna. Nie pamiętam, którędy tu przyszedłem, ale teraz zdaje się, że każda ścieżka, którą wybiorę, trzeszczy i chce się pode mną zapaść. Tam – powiedział i wskazał palcem na punkt na podłodze – noga wpadła mi w dziurę do połowy uda.
– Zgłupiałeś! – oświadczyła Magda.
– Może przez okno? – Mateusz wyjrzał na zewnątrz i zbladł. – Trochę wysoko.
– Co ty nie powiesz? – zapytała ironicznie. – Nie ruszaj się, spróbuję znaleźć jakieś bezpieczne przejście.
– Nie! Bo się zawali pod tobą!
– Jestem lżejsza, dam radę.
Zrobiła krok w jego stronę, ostrożnie badając stopą podłogę przed sobą.
– Po co tu w ogóle przyszedłeś? – zapytała Mateusza, żeby odciągnąć jego myśli od grożącego im niebezpieczeństwa.
– Chciałem pomyśleć nad… nad twoimi urodzinami.
Podniosła wzrok i spojrzała prosto na niego, przez co zrobił nieco speszoną minę.
– Umówiliśmy się na wyprawę do lasu, ale chciałem dać ci coś jeszcze, coś o czym pamiętałabyś do końca życia.
– No i ci się udało – mruknęła z przekąsem, posuwając się do przodu w ślimaczym tempie.
– To może powiedz, co dziś odkryłaś i o co chodzi z Feliksem?
Zaczęła opowiadać o wszystkim, co zdarzyło się od ich ostatniej rozmowy, wciąż posuwając się naprzód.