Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co tam? – zagadnęła.

– Samochód będzie gotowy na jutro – odparł, siadając za stołem. – Myśleli, że woziłem w nim luzem półtuszę świni. Przez miesiąc.

– Nie byli dalecy od prawdy – stwierdziła Magda, nalewając zupę do talerzy.

Podała jeden z nich żniwiarzowi, gdy zauważyła, że Feliks jest wyjątkowo blady.

– Dobrze się czujesz? – zapytała z troską. – Po obiedzie pokażesz mi swoje plecy. Może musimy jechać do Waldemara?

– Nie, nie musimy. Jest w porządku.

– To o co chodzi?

Feliks westchnął ciężko i spojrzał jej prosto w oczy.

– Muszę cię prosić, żebyś się wyprowadziła.

Magda zastygła z uniesioną łyżką.

– Co? Jaja sobie ze mnie robisz?!

Żniwiarz pokręcił głową.

– Ale dlaczego? Zrobiłam coś złego?

– Nie, po prostu… Wczoraj sytuacja wymknęła się nam spod kontroli, tak samo jak tydzień temu ze zwidem… Tak nie może być. Masz jedno życie i nie możesz wciąż go narażać.

Magda parsknęła.

– I tylko o to ci chodzi? Daj spokój, nic mi nie będzie. Nie jestem już dzieckiem – powiedziała i znów zaczęła jeść.

– Magda, ja mówię poważnie. W nocy myślałem, że ten facet cię udusi! To wszystko jest zbyt niebezpieczne.

– Nie przesadzaj, nic mi nie jest. A poza tym… jak poradziłbyś sobie beze mnie? – Puściła do niego oko, ale wcale go to nie rozweseliło.

– Radziłem sobie kiedyś i teraz też dam radę.

– O matko, ale ty jesteś upierdliwy – westchnęła. – Za kilka dni i tak do mnie zadzwonisz, żebym czegoś ci poszukała w Internecie albo coś przywiozła.

Feliks powoli pokręcił głową.

– Masz tydzień, żeby się wyprowadzić.

Magda odłożyła łyżkę na talerz i wpatrzyła się w Feliksa. Minę miał zaciętą – tym razem nie żartował.

– I gdzie niby mam iść? Wyrzucisz mnie na bruk?

– Wróć do rodziców.

– Nie sądzisz chyba, że znów z nimi zamieszkam?! – wybuchła. – Bardzo ich kocham, ale nie wytrzymam z nimi ani chwili dłużej. A poza tym jestem już za stara.

– To coś wynajmij. Zajmij się normalnym życiem, pracą. Zarabiasz, powinno wystarczyć na małe mieszkanie.

– Ty chyba żartujesz! – zdenerwowała się. – Nie wyprowadzam się! To jest wielki dom, nie musimy się nawet widywać. Zresztą i tak najczęściej cię nie ma!

– Wyprowadzisz się z mojego domu. To moje ostatnie słowo.

– Tak naprawdę na papierze to jest teraz mój dom. – Magda uciekła się do ostatecznego argumentu.

Feliks spojrzał na nią z wyrzutem.

– Nie będę więcej cię na nic narażał – powiedział.

– Co ty wygadujesz?! – Wstała gwałtownie, potrącając nogą stół. – Na nic mnie nie narażasz! Sama mogę decydować o tym, co robię!

– Czy ty nic nie rozumiesz?! – Feliks podniósł głos. – Tamten facet śledził mnie! Chodził za mną przez dwa dni. A potem prawie skręcił ci kark! Sama widziałaś, w co się zamienił! A jeśli znów przybierze ludzką postać? To znaczy, że może być każdym!

Na samą myśl o tym Magda poczuła dreszcze, ale nie zamierzała tak łatwo ustąpić. Lubiła swoje życie, tym bardziej teraz, kiedy wszystko zaczęło tak dobrze się układać, i nie chciała niczego zmieniać.

– Ktoś zaatakował cię w starym hotelu – kontynuował Feliks. – Myślisz, że to przypadek?! Coś się dzieje i nie chcę, żebyś znalazła się w samym środku tego.

– Już jestem w środku!!! Najwyżej nie będę z tobą jeździć, wielkie mi rzeczy. Sam sobie poluj, ale nie wyrzucaj mnie!

– Od tej pory będziesz dla mnie jak reszta rodziny, nie musisz wiedzieć gdzie i co robię. Będziesz żyć własnym życiem.

Jego słowa zabolały. Nie chciała być jak pozostali – niby rodzina, ale obcy. Nie chciała, by przeszedł obojętnie nad jej grobem, tak jak było z ciocią Jadzią. Przymknęła oczy, wyrównała oddech, a potem podeszła do Feliksa i położyła dłoń na jego ręce.

– Feliks, cokolwiek się dzieje, dasz sobie z tym radę, a ja ci pomogę. Jak zawsze.

– Masz tydzień – powiedział twardo.

– Nie sądzisz, że trochę na to za późno? Nie jestem jak reszta rodziny i nigdy nie będę. Urodziłam się w Noc Kupały.

Feliks nie odpowiedział, tylko odwrócił wzrok i wpatrzył się w coś za oknem.

W Magdzie wszystko się zagotowało.

– Nie chcesz mnie? To dobrze! Zobaczymy, jak sobie poradzisz! Tylko nie dzwoń do mnie więcej, ani nie proś o wożenie Bóg jeden wie gdzie! I masz oddać mi mój samochód!

– Jest w myjni.

– To sama go sobie odbiorę! I więcej ci już nie pożyczę!

Odwróciła się na pięcie, szybkim krokiem wspięła na piętro i zamknęła w sypialni, trzaskając drzwiami tak, że ze ściany posypał się tynk.

– Co za kretyn! – denerwowała się, krążąc po pokoju. – Chce mnie wyrzucić?! Dobrze! Jeszcze będzie mnie na kolanach błagał, żebym wróciła!

Wyciągnęła z szafy plecak i zgarnęła do niego wszystkie rzeczy leżące na stoliku obok łóżka. Znalazło się tam kilka kosmetyków, notes, długopis, książka, do czytania której zabierała się już od kilku dni, oraz pognieciona kartka ze wszystkimi atakami nawich od ponad pół roku. Potem otworzyła szafę i sięgnęła po ubrania, które w pierwszym odruchu zwinęła w kulkę i już chciała upchnąć do plecaka, ale w porę się opamiętała. To, że jest wściekła na Feliksa nie znaczy, że musi pognieść własne bluzki.

Kiedy była już spakowana, zbiegła truchtem na dół i bez słowa zarzuciła na siebie kurtkę.

– Gdzie idziesz? – Feliks stanął w korytarzu, ale nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem.

– Wychodzę – warknęła i trzasnęła drzwiami.

Na zewnątrz nieco się ochłodziło, ale wciąż było duszno i wilgotno. Magda szybkim krokiem przeszła wąską, kamienną ścieżką przez zarośnięty ogródek i dopiero kiedy stanęła na chodniku zalanym pomarańczowym światłem latarń, zastanowiła się, co robić dalej.

O tej porze, w środku tygodnia, niewiele miejsc w mieście było otwartych. Nie chciała iść do domu rodziców, bo na pewno wypytywaliby, co się stało, a ona jakoś nie miała ochoty mówić im o ostatnich wydarzeniach. Miała zapasowy klucz do księgarni, mogłaby przespać się na zapleczu, a rano powiedziałaby mamie, że po prostu wcześniej przyszła. Jednak na samą myśl o nocy spędzonej w pustej księgarni przeszły ją ciarki. Nie – po tym, co się stało, nie powinna być sama. Stworów zamieniających się w ludzi mogło być więcej i dopóki nie będzie wiedziała, jak sobie z nimi radzić, wolała unikać spotkania z nimi.

Odwróciła głowę i spojrzała na ciemny, ponury dom, po czym westchnęła ciężko. Było jeszcze jedno miejsce, w które mogła się udać. Uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła przez uśpione miasto, przytrzymując jedną ręką ramię plecaka. Jednak im bardziej oddalała się od domu Feliksa, tym gorsze przeczucie ją ogarniało. Do tej pory nigdy aż tak bardzo się z nim nie pokłóciła. Może powinna wrócić i jeszcze raz spróbować z nim porozmawiać?

– To nic nie da – mruknęła do siebie. – Rozmowa z nim to jak rzucanie grochem o ścianę.

Nagle usłyszała stłumiony huk w uliczce, którą mijała. Drgnęła nerwowo, sięgając dłonią do kieszeni kurtki, gdzie trzymała woreczek z solą. Serce zabiło jej szybciej. Hałas powtórzył się i dopiero po chwili dotarło do niej, że to drzwiczki zamykanego samochodu.

– Jestem przeczulona – stwierdziła, wypuszczając z płuc powietrze.

Jednak niepokój pozostał. Nie powinna była sama wychodzić z domu o tej porze.

Wyjęła z plecaka gałązkę szakłaku i ruszyła dalej, nie przejmując się tym, że wygląda z nim nieco śmiesznie. Uważnie przyjrzała się starszej parze wyprowadzającej psa na smyczy, ale nic nie wskazywało na to, że nie byli ludźmi. Koło parku minęła roześmianą grupę nastolatków, ale i oni nie wykazali żadnego zainteresowania Magdą.

W pewnej chwili kątem oka ujrzała cień, który sunął po drugiej stronie ulicy równo z nią. O dziwo widok cienistego, zamiast wytrącić ją z równowagi, dodał jej otuchy. Gdyby chcieli zrobić jej krzywdę, zabraliby się za to już dawno temu.

Po czasie, jaki wydawał jej się wiecznością, dotarła do domu rodziny Mateusza. Budynek był pogrążony w ciemności, za to z okna umieszczonego w dachu garażu wylewała się ciepła, żółta poświata. Na ten widok odetchnęła z ulgą. Nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby Mateusz spał albo nie było go w mieszkaniu.

66
{"b":"725614","o":1}