Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jak się zwidów nie zaczepia, nie zrobią człowiekowi krzywdy – powiedział Feliks.

– Jasne – mruknął nauczyciel.

– Gdzie mieszkasz?

– Pięć domów dalej. – Gauza machnął ręką w stronę okna.

Żniwiarz skinął głową i sięgnął do swojej torby. Za pasek spodni zatknął nóż i wsunął gałązkę szakłaku, drugą podał Magdzie. Do kieszeni wcisnął woreczek z suszonymi ziołami i garść zielonych liści.

– Gotowa?

Dziewczyna skinęła głową, starając się ukryć strach wymieszany z ekscytacją.

– Do zobaczenia później. – Żniwiarz machnął ręką Waldemarowi i Gauzie.

Feliks i Magda wyszli w chłodną noc. Garb księżyca skrył się za chmurami. Kilka latarni na ulicy było rozbitych, lecz te działające zalewały okolicę ciepłym światłem.

Magda nabrała w płuca rześkiego powietrza. W życiu by się do tego nie przyznała, ale dłonie drżały jej z emocji. Kiedyś trochę czytała o zwidach. Ponoć samo ich spojrzenie potrafiło przerazić człowieka tak bardzo, że nie był zdolny do żadnego ruchu: ciało drżało, ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa, a po plecach lał się lodowaty pot. Była ciekawa, czy to prawda, a jeśli tak, to jak zwid zadziała na nią.

– Będziesz trzymała się z daleka – odezwał się Feliks, przerywając jej rozmyślania. – Odwrócisz uwagę zwida, ale nie zbliżysz się do niego. Szakłaku użyj tylko w ostateczności, nie chcemy, żeby uciekł.

– Jak się go wypędza? – zapytała.

– Zwid jest po części upiorem, a po części potępieńcem…

– Tyle to wiem.

– Nie przerywaj mi. Kiedyś wierzono, że pojawia się na ziemi w ramach kary za popełnione grzechy. Ze zwidem w postaci psa stosunkowo łatwo można sobie poradzić, albo i nie, zależy jak na to patrzeć. W każdym razie to łańcuch przypięty do jego obroży symbolizuje jego karę. Trzeba go odpiąć.

Magda przystanęła na środku ulicy.

– Pies wielki jak kuc, a ty mu chcesz obrożę odpinać?

– Takie życie. – Żniwiarz wzruszył ramionami, a potem wyjął z kieszeni kilka zielonych liści. – Natrzyj nimi dłonie, twarz i szyję – polecił, wręczając kilka z nich Magdzie.

– Leszczyną? Po co? – zdziwiła się.

– Czasem myślisz, że wiesz wszystko. Pamiętaj, że jest jeszcze całe mnóstwo rzeczy, o których nie masz bladego pojęcia.

Magda wzięła liście i zaczęła nacierać nimi dłonie.

– Całe mnóstwo rzeczy, o których… – mruczała pod nosem, przedrzeźniając Feliksa.

– Pędy leszczyny umieszczone przy belkach w nowo wybudowanym domu miały chronić mieszkańców przed złem. Podobnie wielu rolników umieszczało je nad wejściem do obory. Często też zmarłym wkładano do rąk orzechy, zanim ich pochowano, aby chroniły ich przed wszystkim, co mogą spotkać na swojej drodze do zaświatów. Leszczyna ma potężną moc. W pewnym sensie dorównuje szakłakowi. My, nacierając nią dłonie i twarze, sprawimy, że zwid nie wyczuje nas zbyt szybko.

Magda na wszelki wypadek potarła liśćmi kurtkę – nie chciała, żeby potem Feliks wypominał jej, że polowanie nie udało się przez nią.

Wkrótce zbliżyli się do domu Gauzy.

– I co? Widzisz go? – zapytała szeptem Magda, rozglądając się uważnie.

– Nie – odparł Feliks, który zapatrzył się w jeden punkt w oddali, gdzie, jak mu się zdawało, widział czyjś cień. – Ale nie martw się, nie mógł uciec daleko. Chodźmy.

Ruszył przed siebie, nie odrywając oczu od podejrzanego cienia, a im byli bliżej, tym silniejsze miał wrażenie, że cień ma ludzki kształt.

– Tam! – szepnęła nagle Magda.

Feliks spojrzał w lewo, gdzie na samym środku drogi, pod rozbitą latarnią, siedział wielki, czarny pies. Wiało od niego smrodem zgnilizny i zepsutych jajek. Zwid wpatrywał się w ciemne okna jednego z domów.

Feliks skinął głową, a potem zerknął przelotnie w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą znajdował się cień, ale ten znikł. Żniwiarze nie miewali omamów, rzadko też mówili, że coś im się przywidziało czy przesłyszało. Jeśli żniwiarz coś widział bądź słyszał, to z całą pewnością to coś tam było. Jednak Feliks teraz nie miał czasu na rozważania na temat natury podejrzanego cienia.

– Daj mi pięć minut – powiedział do dziewczyny. – Zajdę go z drugiej strony. Kiedy zobaczysz mnie naprzeciwko, powoli zbliż się do psa, ale nie więcej niż na dziesięć metrów. Jeśli cię nie zauważy, możesz coś powiedzieć, czy zaszurać butami, żeby zwrócić na siebie uwagę. Kiedy zwid wlepi w ciebie swoje spojrzenie, sparaliżuje cię strach. Nie martw się, to normalna reakcja u ludzi.

– I co dalej? – szepnęła głosem pełnym emocji.

– Po prostu tam stój. Zwid cię nie zaatakuje. Ja w międzyczasie zajdę go od tyłu i spróbuję odczepić jego obrożę. Gdyby było naprawdę źle, użyj tego, co zwykle. – Wręczył jej woreczek z ziołami. – To go odstraszy i ucieknie.

– Ale wtedy nie wiadomo, kiedy znów się pojawi.

– Przynajmniej nie zrobi ci krzywdy. Pamiętaj, pięć minut.

Feliks odszedł w mrok ogródków ciasno upchniętych między domami.

Magda spojrzała na psa, który wciąż siedział pod zgaszoną latarnią i wpatrywał się w jeden z domów. Nie wyglądał szczególnie demonicznie – ot, wielka bestia z czarnym, zmierzwionym futrem. Zerknęła na zegarek – minęła dopiero minuta. A jeśli zwid zobaczy ją wcześniej? Albo po prostu odejdzie, zanim Feliks się do niego zbliży? Starała się nie ruszać, ani nie wydawać żadnych dźwięków, żeby nie zwrócić na siebie jego uwagi przed czasem, co było dość trudne, bo od stania w miejscu zaczęły ją boleć nogi, a pięć minut trwało tyle co wieczność.

Wreszcie zobaczyła ciemną sylwetkę Feliksa, który bezszelestnie wyłonił się z ciemności na drugim końcu ulicy. Powoli uniósł w górę dłoń i gestem dał jej znak, by szła w jego kierunku.

Dziewczyna ruszyła cicho i powoli, latarnia nad jej głową zamrugała i zgasła. Drobne kamyczki zachrzęściły pod jej butami. Serce biło mocniej, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.

Kątem oka zobaczyła, jak Feliks ponownie podnosi w górę dłoń, każąc jej się zatrzymać. Teraz widziała psa znacznie wyraźniej, jego czarną sierść jakby pozlepianą smołą, pysk, z którego buchały kłęby pary i gruby, ciągnący się po ziemi łańcuch przyczepiony do skórzanej obroży.

Magda wzięła głęboki wdech i odchrząknęła, ale zwid nie zwrócił na nią uwagi. Wtedy zagwizdała. Pies powoli odwrócił spojrzenie w jej stronę. Magda w życiu nie widziała tak czerwonych i obrzydliwych oczu. Bestia wlepiła w nią gorejące spojrzenie, hipnotyzując, sprawiając, że straciła wszelką zdolność do ruchu. Czuła, jak drży, ale nie była w stanie poruszyć nawet palcami u rąk. Strużka lodowatego potu spłynęła jej po plecach.

Zwid stanął na czterech łapach – dopiero teraz można było dostrzec, jak jest olbrzymi. Czarne pazury zachrobotały na asfalcie, a poruszony łańcuch zadźwięczał nieprzyjemnie. Latarnie na ulicy zaczęły migotać. Magda poczuła się słaba i bezsilna wobec mocy zwida. Gdyby tylko chciał, rozszarpałby ją na strzępy, oderwał mięso od kości, przegryzł gardło, a drogę splamiłaby jej gorąca krew.

Niemal czuła, jak jego kły gruchoczą jej ręce i nogi. Instynkt samozachowawczy wył, aby uciekała, ukryła się, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Jedyne co mogła zrobić, to nadal wpatrywać się w czerwone, przerażające ślepia i czekać na pewną śmierć. Świat poza nią i zwidem przestał istnieć, wokół panowała ciemność, której nic nie było w stanie rozświetlić.

To koniec, zginę tutaj, na obcej ulicy w obcym mieście – pomyślała Magda, gdy coś nagle przerwało czar.

Ujrzała Feliksa, który stał tuż przy psie i wyciągał rękę w stronę jego szyi.

Nie!!! On cię zabije!!! – chciała krzyczeć, ale z jej gardła wydobywał się zaledwie cichy jęk.

Wtem zwid poczuł żniwiarza, szarpnął łbem i capnął zębiskami tuż przy jego dłoni. Feliks odskoczył do tyłu, a pies rzucił się na niego.

Magda bezsilnie patrzyła, jak Feliks szamocze się ze zwidem, a po jej policzkach spływały łzy. Oczyma wyobraźni widziała, jak potwór go zagryza, a potem zostawia na ulicy jego zakrwawione strzępy. Zaczęła trząść się niczym w malignie.

55
{"b":"725614","o":1}