Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale ja też zobaczyłem tego… Jak mu tam było?

– Bezkosta – podpowiedziała. – Musiałeś go zobaczyć, bezpośrednio ci zagrażał, a ja widzę i czuję ich od zawsze. Zresztą jestem pełna podziwu, że nie zrzuciłeś winy na żadne omamy, jak robi większość ludzi.

Mateusz powoli pokiwał głową.

– Uwierz mi, że przez całą noc usiłowałem sobie wmówić, że to wszystko było tylko snem, ale mam na plecach oparzenie od paralizatora, a młody jest cały posiniaczony. No i przy śniadaniu wciąż zerkał na mnie znacząco. Słowo daję, on stanowczo za szybko przeszedł z tym wszystkim do porządku dziennego.

Magda uśmiechnęła się.

– Im młodszy umysł, tym bardziej elastyczny. Niektórzy nawet twierdzą, że wszystkie małe dzieci widzą nawich.

– Skąd się wziął ten termin?

– Kiedyś oznaczało to trupa, umarlaka. Teraz mówimy tak na każde stworzenie, które nie jest żywe, a jednak istnieje, jak bezkost. Przy okazji… Wiesz czym jest Nawia?

Mateusz pokręcił głową.

– Słowianie wierzyli, że to miejsce, do którego odchodzą umarli. Podziemne królestwo, którym rządził Nija. Coś jak Hades z mitologii greckiej. To smutne, że tyle wiemy o obcych wierzeniach, a tak niewiele o własnych. Mogliby choć trochę wspomnieć o tym na lekcjach historii albo religii.

– Religii? Co ty wygadujesz? – zdziwił się Mateusz.

– Przecież Polska nie zaistniała ot tak w chwili, kiedy przyjęła chrzest. Na tych samych terenach działo się wiele ciekawych rzeczy, żyli ludzie, którzy wierzyli w starych bogów oraz najróżniejsze demony. Mieli swoje święta, własne tradycje. Chrześcijaństwo, nie mogąc tego wszystkiego wyplewić z umysłów ludzi, zaczęło przejmować niektóre ze starych zwyczajów.

Do osiemnastej nie pojawił się żaden klient, więc cały ten czas rozmawiali, a kiedy Magda zamknęła księgarnię, Mateusz odprowadził ją do domu.

– A jak podziałałby na Feliksa na przykład osinowy kołek wbity prosto w serce? – dopytywał się po drodze.

Magda stłumiła śmiech.

– Śmiertelnie, jak dla każdego człowieka – odparła.

– Ale jego dusza spokojnie odleci i znajdzie innego żywiciela?

– Uhm.

– A wampiry istnieją?

– Nie do końca – odparła Magda. – Przynajmniej nie takie, jakie pokazują w filmach. W sumie upiór, inaczej wąpierz jest swego rodzaju wampirem.

Skręcili i teraz szli przez osiedle pełne zadbanych, jednorodzinnych domków. Chodniki, choć stare, były czyste, bez śmieci, a między płytami nie rosły chwasty.

– Upiorna dzielnica – stwierdził Mateusz, rozglądając się.

– Słucham? – zdziwiła się Magda.

– Tu wszystko jest tak idealne, że aż podejrzane. Spójrz chociażby na tamten trawnik. – Wskazał palcem przed siebie. – Założę się, że jest przycinany w każdą sobotę.

– I co w tym złego?

– Bo to jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

– Przesadzasz. Ludzie w Wiatrołomie są po prostu dość ze sobą zżyci, a że lubią konkurować o to, kto ma ładniejszy ogródek… Cóż, można mieć gorsze hobby.

– I nic nie mają przeciwko waszemu domowi?

Daleko na końcu ulicy, z dala od innych budynków, kilka metrów za przekreśloną tablicą z nazwą miejscowości, z zarośniętego ogródka wyrastał szaro czerwony szczyt dachu domu Feliksa.

– Przyzwyczaili się. To jest niczym element krajobrazu, bez niego byłoby tu pusto. A jak ci się w ogóle udało rano tam trafić? – zainteresowała się dziewczyna.

Mateusz wzruszył ramionami.

– Nie było to zbyt trudne, wystarczyło popytać ludzi. Każdy wiedział, o kogo mi chodzi.

Zatrzymali się przy zardzewiałej metalowej furtce powyginanej w fantastyczne wzory, podobnie jak reszta ogrodzenia, które lata świetności miało dawno za sobą.

– Wpadniesz na chwilę coś przekąsić? – zaproponowała Magda.

Mateusz przez chwilę udawał, że się zastanawia, a potem ochoczo pokiwał głową.

¢

– Ach, to znowu wy – mruknął Feliks, kiedy weszli do domu.

– Też się cieszę, że cię widzę – odparła wesoło dziewczyna. Mateusz skinął mu głową, po czym oboje poszli do kuchni.

Feliks usiłował przekonać sam siebie, że jego mała Magda powinna spotykać się z innymi ludźmi, ale dlaczego akurat z tym chłopakiem? Mateusz po prostu go drażnił. Tyle. Choć trzeba było przyznać mu, że dość szybko i łatwo przetrawił ostatnie rewelacje.

– Aż to trochę podejrzane – mruknął żniwiarz.

Spróbował skupić się na lekturze gazety, ale myślami wciąż błądził gdzieś daleko. Już po raz dziesiąty czytał to samo zdanie, gdy nagle z kuchni dobiegł go wybuch śmiechu, co już w ogóle go zirytowało. Rzucił gazetę na stół, wstał z fotela i podszedł do okna.

Dwie godziny później wciąż nie dowiedział się niczego nowego, a Magda wciąż siedziała w kuchni ze swoim chłopakiem, gdy ktoś uderzył pięścią w drzwi frontowe.

– Kogo o tej porze diabli nadali? – zdziwił się Feliks, z pewną ulgą wychodząc z salonu.

Z rozmachem otworzył drzwi i – choć często zarzekał się, że nie tak łatwo zaskoczyć żniwiarza – zamurowało go.

Na progu stała młoda, zgrabna dziewczyna o kruczoczarnych włosach i orzechowych oczach tchnących pustką. Kiedyś może była ładna, lecz teraz wyglądała okropnie – brudna od błota, krwi, a włosy pozlepiane w strąki sterczały w różne strony. Ubranie roztaczające nieprzyjemny zapach było porwane. Zsiniałą rękę kurczowo przyciskała do boku.

– Feliks? – Postąpiła krok w jego stronę.

– Mój Boże! – szepnął i złapał ją, by nie runęła na podłogę.

– To ja, Nadia – powiedziała, po czym zaniosła się kaszlem.

– Chodź. – Poprowadził ją w głąb domu. – Magda! Dawaj apteczkę! – wrzasnął.

– Czarujący jak zwykle. – Dziewczyna ledwie szła. A raczej wisiała w ramionach żniwiarza, ciągnąc stopy po podłodze.

Feliks posadził ją na kanapie w salonie.

– Co się stało? – zapytał, przyglądając się jej twarzy, a potem przeprowadzając szybką ocenę stanu jej zdrowia.

Do salonu wpadła Magda. Wystarczył jej tylko rzut oka na ranną Nadię.

– Feliks, tu żadna apteczka nie pomoże! Dzwonię na pogotowie.

Wyjęła z kieszeni telefon i zerknęła wyczekująco na Feliksa.

Żniwiarze nie przepadali za służbą zdrowia. Większość z nich nie była ubezpieczona, nie znosili też pytań typu: „co się stało?”.

– Dzwoń. – Skinął głową.

– Nie – szepnęła Nadia, łapiąc go za dłoń. Z każdą chwilą była coraz słabsza. – Oni nas… mordują…

Jej oddech stał się płytszy i rzężący, a wzrok stracił ostrość.

– Kto? Nadia, kto? Co się dzieje?

Feliks pogłaskał ją delikatnie po twarzy.

– Każdego po kolei… – mówiła coraz ciszej, a jej powieki opadły niżej. – Wiedzą, jak zabić… żniwiarza…

– Przecież to niemożliwe – szepnął.

– Feliks… pole… krwi…

Nadia nagle rozszerzyła oczy, nabrała głęboko tchu, po czym jej spojrzenie zmętniało. Powieki z długimi, czarnymi rzęsami opadły. Wydała z siebie ostatnie westchnienie i zwiotczała. Jej lewa ręka opadła bezwładnie na kanapę.

– Halo! Jest tam kto? – dopytywała kobieta w słuchawce.

– Pomyłka, przepraszam – powiedziała Magda, nie odrywając oczu od młodej, skatowanej kobiety leżącej nieruchomo na kanapie.

– Szlag by to trafił! – warknął Feliks, podnosząc się z klęczek.

Umazaną od krwi i błota rękę wytarł w spodnie.

– O czym ona mówiła? – zapytała drżącym głosem Magda.

– A skąd ja to mogę wiedzieć? Trzeba będzie ją pochować… – Wyjrzał przez okno. – Dobrze, że jest ciemno.

Znów przyklęknął przy Nadii i zaczął przeszukiwać jej kieszenie. Żniwiarze tak się nie zachowywali. Gdy jest z nimi naprawdę źle, szukają pomocy u zwykłych ludzi, lekarzy, dopiero potem zastanawiają się, jakie kłamstwo im powiedzą. Nikt nie przepadał za bólem opuszczania ciała, w którym żył przez wiele lat. Przyzwyczajanie się do nowego też nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Co więc zmusiło Nadię, żeby zamiast na pogotowie, ledwie żywa doczołgała się do jego domu?

– I co? – zapytała Magda, przerywając jego zadumę.

– Nic nie ma w kieszeniach. Tylko to. – Pokazał zgnieciony papierek.

28
{"b":"725614","o":1}