— Raz… dwa!.. raz… dwa!.. raz… dwa!..
Teraz komendę powtórzono na prawym i na lewym skrzydle; znowu zawarczały bębny i skrzydłowe kolumny ruszyły naprzód: raz… dwa!.. raz… dwa!..
Libijscy procarze zaczęli cofać się zasypując kamieniami maszerujących Egipcjan. Ale choć coraz upadał jakiś żołnierz, kolumny szły, ciągle szły z wolna, porządnie: raz… dwa!..
raz… dwa!..
Żółte tumany, wciąż gęstniejące, znaczyły pochód egipskich batalionów. Procarze nie mogli już miotać kamieni i nastała względna cisza, wśród której rozlegały się jęki i szlochania ranionych wojowników.
— Rzadko kiedy tak dobrze maszerowali na musztrach! — zawołał książę do sztabu.
— Nie boją się dziś kija — mruknął stary oficer.
Odległość między obłokiem kurzu ze strony Egipcjan a — Libijczykami zmniejszała się z każdą chwilą; lecz barbarzyńcy stali nieporuszeni, a poza ich linią ukazał się tuman. Oczywiście jakaś rezerwa wzmacniała kolumnę środkową, której groził najmocniejszy atak.
Następca zbiegł z pagórka i dosiadł konia; z wąwozu wylały się ostatnie rezerwy egipskie i uszykowawszy się czekały na rozkaz. Za piechotą wysunęło się kilkuset azjatyckich jeźdźców na koniach drobnych, ale wytrwałych.
Książę pogonił za maszerującymi do ataku i o sto kroków dalej znalazł nowy pagórek, niewysoki, lecz pozwalający ogarnąć całe pole bitwy. Orszak, azjatyccy kawalerzyści i kolumna rezerwowa podążyły za nim.
Książę niecierpliwie spojrzał ku lewemu skrzydłu, skąd miał przyjść Mentezufis, lecz nie przychodził. Libijczycy stali nieporuszeni, sytuacja wyglądała coraz poważniej.
Korpus Ramzesa był najmocniejszy, ale też miał przeciw sobie prawie całą siłę libijską.
Ilościowo obie strony równoważyły się, książę nie wątpił o zwycięstwie, ale zaniepokoił się o ogrom strat wobec tak mężnego przeciwnika.
Zresztą bitwa ma swoje kaprysy. Nad tymi, którzy już poszli do ataku, skończył się wpływ naczelnego wodza. On już nie ma ich; on ma tylko pułk rezerwowy i garstkę jeźdźców. Gdyby więc jedna z kolumn egipskich została rozbita albo gdyby nieprzyjacielowi przybyły znienacka nowe posiłki…
Książę potarł czoło: w tej chwili odczuł całą odpowiedzialność naczelnego wodza. Był jak gracz, który wszystko postawiwszy rzucił już kości i pyta: jak one się ułożą?…
Egipcjanie byli o kilkadziesiąt kroków od libijskich kolumn. Komenda… trąbki… bębny warknęły śpieszniej i wojska ruszyły biegiem: raz — dwa — trzy!.. raz — dwa — trzy!.. Ale i po stronie nieprzyjaciół odezwała się trąbka, zniżyły się dwa szeregi włóczni, uderzono w bębny… Biegiem!.. Wzniosły się nowe kłęby pyłu, potem zlały się w jeden ogromny tuman…
Ryk ludzkich głosów, trzask włóczni, szczękanie kos, niekiedy przeraźliwy jęk, który wnet tonął w ogólnej wrzawie…
Na całej linii bojowej już nie było widać ludzi, ich broni, nawet kolumn, tylko żółty pył rozciągający się w formie olbrzymiego węża. Gęstszy tuman oznaczał miejsce, gdzie starły się kolumny, rzadszy — gdzie była przerwa.
Po kilku minutach szatańskiej wrzawy następca spostrzegł, że kurzawa na lewym skrzydle bardzo powoli wygina się w tył.
— Wzmocnić lewe skrzydło! — zawołał.
Połowa rezerwy pobiegła we wskazanym kierunku i znikła w tumanach; lewe skrzydło wyprostowało się, podczas gdy prawe z wolna szło naprzód, a środek, najmocniejszy i najważniejszy, ciągle stał w miejscu.
— Wzmocnić środek — rzekł książę.
Druga połowa rezerwy poszła naprzód i zniknęła w kurzawie. Krzyk na chwilę powiększył się, ale ruchu naprzód nie było widać.
— Ogromnie biją się ci nędznicy!.. — odezwał się do następcy stary oficer z orszaku. — Wielki czas, ażeby przyszedł Mentezufis…
Książę wezwał dowódcę azjatyckiej kawalerii.
— Spojrzyj no tu na prawo — rzekł — tam musi być luka. Wjedź tam ostrożnie, ażebyś nie podeptał naszych żołnierzy, i wpadnij z boku na środkową kolumnę tych psów…
— Muszą być na łańcuchu, bo coś za długo stoją — odparł śmiejąc się Azjata.
Zostawił przy księciu ze dwudziestu swoich kawalerzystów, a z resztą pojechał kłusem, wołając:
— Żyj wiecznie, wodzu nasz!..
Spiekota była nieopisana. Książę wytężył wzrok i ucho starając się przeniknąć ścianę pyłu.
Czekał… czekał… Nagle wykrzyknął z radości: środkowy tuman zachwiał się i posunął trochę naprzód.
Znowu stanął, znowu posunął się i zaczął iść powoli, bardzo powoli, ale naprzód…
Wrzawa kotłowała się tak straszna, że nie można było zorientować się, co oznacza: gniew, triumf czy klęskę.
Wtem prawe skrzydło zaczęło w dziwaczny sposób wyginać się i cofać. Poza nim ukazał się nowy tuman kurzu. Jednocześnie nadbiegł konno Pentuer i zawołał:
— Patrokles zajmuje tyły Libijczykom!..
Zamęt na prawym skrzydle powiększał się i zbliżał ku środkowi pola walki. Było widoczne, że Libijczycy zaczynają się cofać i że popłoch ogarnia nawet główną kolumnę.
Cały sztab księcia, wzburzony, rozgorączkowany, śledził ruchy żółtego pyłu. Po kilku minutach niepokój odbił się i na lewym skrzydle. Tam już Libijczycy zaczęli uciekać.
— Niech nie zobaczę jutro słońca, jeżeli to nie jest zwycięstwo!.. — zawołał stary oficer.
Przyleciał goniec od kapłanów, którzy z najwyższego pagórka śledzili przebieg bitwy, i doniósł, że na lewym skrzydle widać szeregi Mentezufisa i że Libijczycy są z trzech stron otoczeni.
— Uciekaliby już jak łanie — mówił zadyszany poseł — gdyby nie przeszkadzały im piaski.
— Zwycięstwo!.. Żyj wiecznie, wodzu!.. — krzyknął Pentuer.
Było dopiero po drugiej.
Azjatyccy jeźdźcy zaczęli wrzaskliwie śpiewać i puszczać w górę strzały na cześć księcia.
Sztabowi oficerowie zsiedli z koni, rzucili się do rąk i nóg następcy, wreszcie zdjęli go z siodła i podnieśli w górę wołając:
— Oto wódz potężny!.. Zdeptał nieprzyjaciół Egiptu!.. Amon jest po jego prawej i po lewej ręce, więc któż mu się oprze?…
Tymczasem Libijczycy wciąż cofając się weszli na południowe pagórki piaszczyste, a za nimi Egipcjanie. Teraz co chwilę wynurzali się z obłoków kurzu jezdni i przybiegali do Ramzesa.
— Mentezufis zabrał im tyły!.. — krzyczał jeden.
— Dwie setki poddały się!.. — wołał drugi.
— Patrokles zajął im tyły!..
— Wzięto Libijczykom trzy sztandary: barana, lwa i krogulca…
Koło sztabu robiło się coraz tłumniej: otaczali go ludzie pokrwawieni i obsypani pyłem.
— Żyj wiecznie!.. żyj wiecznie, wodzu!..
Książę był tak rozdrażniony, że na przemian śmiał się, płakał i mówił do swego orszaku:
— Bogowie zlitowali się… Myślałem, że już przegramy… Nędzny jest los wodza, który nie wydobywając miecza, a nawet nic nie widząc musi odpowiadać za wszystko…
— Żyj wiecznie, zwycięski wodzu!.. — wołano.
— Dobre mi zwycięstwo!.. — zaśmiał się książę. — Nawet nie wiem, w jaki sposób zostało odniesione…
— Wygrywa bitwy, a potem dziwi się!.. — krzyknął ktoś z orszaku.
— Mówię, że nawet nie wiem, jak wygląda bitwa… — tłomaczył się książę.
— Uspokój się, wodzu — odparł Pentuer. — Tak mądrze rozstawiłeś wojska, że nieprzyjaciele musieli być rozbici. A w jaki sposób?… to już nie należy do ciebie, tylko do twoich pułków.
— Nawet miecza nie wydobyłem!.. Jednego Libijczyka nie widziałem!.. — biadał książę.
Na południowych wzgórzach jeszcze kłębiło się i wrzało, lecz w dolinie pył zaczął opadać; tu i owdzie jak przez mgłę widać było gromadki żołnierzy egipskich z włóczniami już podniesionymi w górę.
Następca zwrócił konia w tamtą stronę i wjechał na opuszczone pole bitwy, gdzie dopiero co stoczyła się walka środkowych kolumn. Był to plac szeroki na kilkaset kroków, skopany głębokimi jamami, zarzucony ciałami rannych i poległych. Od strony, z której zbliżał się książę, leżeli w długim szeregu, co kilka kroków, Egipcjanie, potem nieco gęściej Libijczycy, dalej Egipcjanie i Libijczycy pomięszani ze sobą, a jeszcze dalej prawie sami Libijczycy.
W niektórych miejscach zwłoki leżały przy zwłokach: niekiedy w jednym punkcie zgromadziło się trzy i cztery trupy. Piasek był popstrzony brunatnymi plamami krwi; rany były okropne: jeden wojownik miał odcięte obie ręce, drugi rozwaloną głowę do tułowia, z trzeciego wychodziły wnętrzności. Niektórzy wili się w konwulsjach, a z ich ust, pełnych piasku, wybiegały przekleństwa albo błagania, ażeby ich dobito.