— Odpowiedz, ale prawdę — pytał naczelnik policji — a bogowie nie odmówią ci swej łaski: kto zabił dziecko Żydówki Sary?…
— Zdrajca Lykon, Grek… Był śpiewakiem przy naszej świątyni i mówił, że mnie kocha… A teraz rzucił mnie, nikczemnik, zabrawszy moje klejnoty!..
— Dlaczego Lykon zabił dziecko?
— Chciał zabić księcia, lecz nie znalazłszy go w pałacu pobiegł do domu Sary i…
— Jakim sposobem zbrodniarz dostał się do pilnowanego domu?
— Albo to nie wiesz, panie, że Lykon jest podobny do księcia?… Podobni są jak dwa liście jednej palmy…
— Jak był ubrany Lykon tej nocy?… — pytał dalej naczelnik policji.
— Miał… miał kaftan w żółte i czarne pasy… takiż czepek i fartuszek czerwony z niebieskim… Już nie męczcie mnie… wróćcie mi zdrowie… Zlitujcie się… będę wierna waszym bogom… Czy już wychodzicie?… O, niemiłosierni!..
— Biedna kobieto — odezwał się arcykapłan Sem — przyszlę ci tu potężnego cudotwórcę i może…
— O, niech was błogosławi Astoreth… Nie, niech was błogosławią wasi bogowie wszechmocni i litościwi… — szeptała okrutnie znękana Fenicjanka.
Dostojnicy wyszli z więzienia i wrócili do biura. Nomarcha, widząc, że arcykapłan Mefres ma wciąż spuszczone oczy i zacięte usta, zapytał go:
— Czy nie cieszysz się, mężu święty, z tych cudownych odkryć, jakie porobił nasz sławny naczelnik policji?…
— Nie mam powodu do radości — odparł szorstko Mefres. — Sprawa, zamiast uprościć, wikła się… Bo przecież Sara wciąż twierdzi, że ona zabiła dziecko, a zaś Fenicjanka tak odpowiada, jakby ją wyuczono…
— Nie wierzysz zatem, wasza dostojność?… — wtrącił naczelnik policji.
— Bo nigdy nie widziałem dwu ludzi tak podobnych do siebie, ażeby jeden mógł być wzięty za drugiego. Tym bardziej zaś nie słyszałem, ażeby w Pi-Bast istniał człowiek mogący udawać naszego następcę tronu (oby żył wiecznie!..).
— Człowiek ten — rzekł naczelnik policji — był w Pi-Bast przy świątyni Astoreth. Znał go tyryjski książę Hiram i na własne oczy widział go nasz namiestnik. Owszem, niezbyt dawno wydał mi rozkaz schwytania go i nawet obiecał wysoką nagrodę.
— Ho!.. ho!.. — zawołał Mefres. — Widzę, dostojny naczelniku policji, że około ciebie zaczynają skupiać się najwyższe tajemnice państwa. Pozwól jednak, że dopóty nie uwierzę w owego Lykona, dopóki go sam nie zobaczę…
I rozgniewany opuścił biuro, a za nim święty Sem wzruszając ramionami.
Kiedy w kurytarzu ucichły ich kroki, nomarcha spojrzawszy bystro na naczelnika policji rzekł:
— Co?..
— Zaprawdę — odparł naczelnik — święci prorocy zaczynają się dziś mięszać nawet do tych rzeczy, które nigdy nie podchodziły pod ich władzę…
— I my to musimy cierpieć!.. — szepnął nomarcha.
— Do czasu — westchnął naczelnik policji. — Gdyż, o ile znam ludzkie serca, wszyscy wojskowi i urzędnicy jego świątobliwości, cała wreszcie arystokracja oburza się samowolą kapłanów. Wszystko musi mieć kres…
— Rzekłeś wielkie słowa — odpowiedział nomarcha ściskając go za rękę — a jakiś głos wewnętrzny mówi mi, że jeszcze ujrzę cię najwyższym naczelnikiem policji przy boku jego świątobliwości.
Znowu upłynęło parę dni. Przez ten czas paraszytowie ubezpieczyli od zepsucia zwłoki Ramzesowego synka, a Sara wciąż przebywała w więzieniu czekając na sąd, pewna, że ją potępią.
Kama również siedziała w więzieniu, w klatce; obawiano się jej bowiem jako dotkniętej trądem. Wprawdzie odwiedził ją cudowny lekarz, odmówił przy niej modlitwy i dał jej do picia wszystkoleczącą wodę. Mimo to Fenicjanki nie opuszczała gorączka, miedziane plamy nad brwiami i na policzkach robiły się coraz wyraźniejsze. Więc z biura nomarchy wyszedł rozkaz wywiezienia jej na pustynię wschodnią, gdzie, odsunięta od ludzi, istniała kolonia trędowatych.
Pewnego wieczora do świątyni Ptah przyszedł naczelnik policji mówiąc, że chce rozmówić się z arcykapłanami. Naczelnik miał ze sobą dwu ajentów i człowieka od stóp do głów odzianego w wór.
Po chwili odpowiedziano mu, że arcykapłani oczekują go w izbie świętej, pod posągiem bóstwa.
Naczelnik zostawił ajentów przed bramą, wziął za ramię człowieka odzianego w wór i prowadzony przez kapłana udał się do świętej izby. Gdy wszedł tam, zastał Mefresa i Sema ubranych w arcykapłańskie szaty, ze srebrnymi blachami na piersiach.
Wówczas upadł przed nimi na ziemię i rzekł:
— Stosownie do waszego rozkazu przyprowadzam wam, święci mężowie, zbrodniarza Lykona. Czy chcecie zobaczyć jego twarz?
A gdy zgodzili się, naczelnik policji powstał i z towarzyszącego mu człowieka zerwał wór.
Obaj arcykapłani krzyknęli ze zdumienia. Grek rzeczywiście tak był podobny do następcy tronu, Ramzesa, że nie było można oprzeć się złudzeniu.
— Tyżeś to jest Lykon, śpiewak pogańskiej świątyni Astoreth?… — zapytał skrępowanego Greka święty Sem.
Lykon uśmiechnął się pogardliwie.
— I ty zamordowałeś dziecko księcia?… — dodał Mefres.
Grek posiniał z gniewu i usiłował zerwać pęta.
— Tak! — zawołał — zabiłem szczenię, bom nie mógł znaleźć jego ojca, wilka… Oby spalił go ogień niebieski!..
— Co ci winien książę, zbrodniarzu?… — spytał oburzony Sem.
— Co winien!.. Porwał mi Kamę i wtrącił ją w chorobę, z której nie ma wyjścia… Byłem wolny, mogłem uciec z majątkiem i życiem, ale postanowiłem zemścić się, i oto macie mnie…
Jego szczęście, że wasi bogowie mocniejsi są od mojej nienawiści… Dziś możecie mnie zabić… Im prędzej, tym lepiej.
— Wielki to zbrodniarz — odezwał się arcykapłan Sem.
Mefres milczał i wpatrywał się w pałające wściekłością oczy Greka. Podziwiał jego odwagę i rozmyślał. Nagle rzekł do naczelnika policji:
— Możesz, dostojny panie, odejść; ten człowiek należy do nas.
— Ten człowiek — odparł oburzony naczelnik — należy do mnie… Ja go schwytałem i ja otrzymam od księcia nagrodę.
Mefres powstał i wydobył spod ornatu złoty medal.
— W imieniu najwyższej rady, której jestem członkiem — mówił Mefres — rozkazuję ci oddać nam tego człowieka. Pamiętaj, że jego istnienie jest najwyższą tajemnicą państwową, i zaprawdę, stokroć lepiej będzie dla ciebie, jeżeli całkiem zapomnisz, żeś go tu zostawił…
Naczelnik policji znowu upadł na ziemię i — wyszedł tłumiąc gniew.
„Zapłaci wam za to pan nasz, książę następca, gdy zostanie faraonem!.. — myślał. — A że i ja oddam wam moją cząstkę, zobaczycie…”
Agenci stojący przed bramą zapytali go: gdzie jest więzień?…
— Na więźniu — odparł — spoczęła ręka bogów.
— A nasze wynagrodzenie?… — nieśmiało odezwał się starszy agent.
— I na waszym wynagrodzeniu spoczęła ręka bogów — rzekł naczelnik. — Wyobraźcie więc sobie, że wam śnił się ten więzień, a będziecie czuli się bezpieczniejsi w waszej służbie i zdrowiu.
Agenci milcząc spuścili głowy. Ale w sercach zaprzysięgli zemstę kapłanom pozbawiającym ich tak pięknego zarobku.
Po odejściu naczelnika policji Mefres zawołał kilku kapłanów i najstarszemu szepnął coś do ucha. Kapłani otoczyli Greka i wyprowadzili go z izby świętej. Lykon nie opierał się.
— Myślę — rzekł Sem — że człowiek ten, jako zabójca, powinien być wydany sądowi.
— Nigdy! — odparł stanowczo Mefres. — Na człowieku tym cięży nierównie gorsza zbrodnia: jest podobny do następcy tronu…
— I co z nim zrobisz, wasza dostojność?
— Zachowam go dla najwyższej rady — mówił Mefres. — Tam, gdzie następca tronu zwiedza pogańskie świątynie wykrada z nich kobiety, gdzie kraj jest zagrożony niebezpieczną wojną, a władza kapłańska buntem, tam — Lykon może się przydać…
Nazajutrz w południe arcykapłan Sem, nomarcha i naczelnik policji przyszli do więzienia Sary. Nieszczęśliwa nie jadła od kilku dni i była tak osłabiona, że nawet nie podniosła się z ławy na widok tylu dygnitarzy.
— Saro — odezwał się nomarcha, którego znała dawniej — przynosimy ci dobrą nowinę.
— Nowinę?… — powtórzyła apatycznym głosem. — Syn mój nie żyje, oto nowina!.. Mam piersi przepełnione pokarmem, ale serce jest jeszcze pełniejsze smutku…