— Spełnić obowiązki naczelnego wodza — odparł zimno Mentezufis.
Obaj kapłani ceremonialnie ukłonili się księciu i wyszli. Namiestnik był już całkiem trzeźwy, ale na serce spadł mu wielki ciężar. W tej chwili zrozumiał, że popełnił dwa ciężkie błędy: przyznał się kapłanom do tego, że zna ich wielką tajemnicę, i — niemiłosiernie zadrwił z Mefresa.
Oddałby rok życia, gdyby można zatrzeć w ich pamięci całą tę pijacką rozmowę. Ale już było za późno.
„Nie ma co — myślał — zdradziłem się i kupiłem sobie śmiertelnych wrogów. Ale trudno.
Walka zaczyna się w chwili najniekorzystniejszej dla mnie… Lecz idźmy dalej. Niejeden przecie faraon walczył z kapłaństwem i zwyciężył je, nawet nie mając zbyt silnych sprzymierzeńców. „
Tak jednak uczuł niebezpieczeństwo swego położenia, że w tej chwili przysiągł na świętą głowę ojca nigdy już nie pić większej ilości wina.
Kazał zawołać Tutmozisa. Powiernik zjawił się natychmiast, zupełnie trzeźwy.
— Mamy wojnę i jestem naczelnym wodzem — rzekł następca.
Tutmozis ukłonił się do ziemi.
— I nigdy już nie będę upijał się — dodał książę. — A wiesz dlaczego?
— Wódz powinien wystrzegać się wina i odurzających woni — odparł Tutmozis.
— Nie pamiętałem o tym i… wygadałem się przed kapłanami…
— Z czym? — zawołał przestraszony Tutmozis.
— Że ich nienawidzę i żartuję z ich cudów…
— Nic nie szkodzi. Oni chyba nigdy nie rachują na ludzką miłość.
— I że znam ich polityczne tajemnice — dodał książę.
— Aj… — syknął Tutmozis. — To jedno było niepotrzebne…
— Mniejsza o to — mówił Ramzes. — Wyślij natychmiast szybkobiegaczy do pułków, ażeby jutro z rana dowódcy zjechali się na radę wojenną. Każ zapalić sygnały alarmowe, ażeby wszystkie wojska Dolnego Egiptu od jutra maszerowały ku zachodniej granicy. Pójdź do nomarchy i zapowiedz mu, aby uwiadomił innych nomarchów o potrzebie gromadzenia żywności, odzieży i broni.
— Będziemy mieli kłopot z Nilem — wtrącił Tutmozis.
— Toteż niech wszystkie czółna i statki zatrzymają na odnogach Nilowych dla przewozu wojsk. Trzeba też wezwać nomarchów, ażeby zajęli się przygotowaniem pułków rezerwowych…
Tymczasem Mefres i Mentezufis wracali do swych mieszkań przy świątyni Ptah. Gdy znaleźli się sami w celi, arcykapłan podniósł ręce do góry i zawołał:
— Trójco nieśmiertelnych bogów: Ozirisie, Izydo i Horusie — ratujcie Egipt od zagłady!..
Jak świat światem, żaden faraon nie wypowiedział tylu bluźnierstw, ile dziś usłyszeliśmy od tego dzieciaka… Co mówię — faraon?… Żaden wróg Egiptu, żaden Cheta, Fenicjanin, Libijczyk nie ośmieliłby się tak znieważać kapłańskiej nietykalności…
— Wino robi człowieka przezroczystym — odparł Mentezufis.
— Ależ w tym młodym sercu kłębi się gniazdo żmij… Poniewiera stan kapłański, szydzi z cudów, nie wierzy w bogów…
— Najwięcej jednak zastanawia mnie to — rzekł zamyślony Mentezufis… skąd on wie o waszych układach z Beroesem? Bo, że wie, na to przysięgnę.
— Dokonano okropnej zdrady — odparł Mefres chwytając się za głowę.
— Rzecz bardzo dziwna! Było was czterech…
— Wcale nie czterech. Boć o Beroesie wiedziała starsza kapłanka Izydy, dwaj kapłani, którzy nam wskazali drogę do świątyni Seta, i kapłan, który go przyjął u wrót… Czekaj no!.. — mówił Mefres. — Ten kapłan wciąż siedział w podziemiach… A jeżeli podsłuchiwał?…
— W każdym razie nie sprzedał tajemnicy dzieciakowi, ale komuś poważniejszemu. A to jest niebezpieczne!..
Do celi zapukał arcykapłan świątyni Ptah, święty Sem.
— Pokój wam — rzekł wchodząc.
— Błogosławieństwo sercu twemu.
— Przyszedłem, bo tak podnosicie głos, jakby stało się jakie nieszczęście. Chyba nie przeraża was wojna z nędznym Libijczykiem?… — mówił Sem.
— Co byś też myślał, wasza cześć, o księciu następcy tronu? — przerwał mu Mentezufis.
— Ja myślę — odparł Sem — że on musi być bardzo kontent z wojny i naczelnego dowództwa.
Oto urodzony bohater! Gdy patrzę na niego, przychodzi mi na myśl lew Ramzesa… Ten chłopak gotów sam rzucić się na wszystkie bandy libijskie i zaprawdę — może je rozproszyć.
— Ten chłopak — odezwał się Mefres — może wywrócić wszystkie nasze świątynie i zmazać Egipt z oblicza ziemi.
Święty Sem szybko wyjął złoty amulet, który nosił na piersiach, i szepnął:
— Ucieknijcie, złe słowa na pustynią… Oddalcie się i nie róbcie szkody sprawiedliwym!..
Co też wygaduje wasza dostojność!.. — rzekł głośniej, tonem wyrzutu.
— Dostojny Mefres mówi prawdę — odezwał się Mentezufis. Głowa by cię zabolała i żołądek, gdyby ludzkie wargi mogły powtórzyć bluźnierstwa, jakie dziś usłyszeliśmy od tego młodzieniaszka.
— Nie żartuj, proroku — oburzył się arcykapłan Sem. — Prędzej uwierzyłbym, że woda płonie, a powietrze gasi, aniżeli w to, że Ramzes dopuszcza się bluźnierstw…
— Robił to niby po pijanemu — wtrącił złośliwie Mefres.
— Choćby nawet. Nie przeczę, że jest to książę lekkomyślny i hulaka, ale bluźnierca!..
— Tak i myśmy sądzili — mówił Mentezufis. — A tak byliśmy pewni, że znamy jego charakter, iż gdy wrócił ze świątyni Hator, przestaliśmy nawet rozciągać nad nim kontroli…
— Żal ci było złota na opłacanie dozorców — wtrącił Mefres. — Widzisz, jakie skutki pociąga na pozór drobne zaniedbanie!..
— Ale cóż się stało? — pytał niecierpliwie Sem.
— Krótko odpowiem: książę następca drwi z bogów…
— Och!..
Sądzi rozkazy faraona…
— Czy podobna?…
— Najwyższą radę nazywa zdrajcami…
— Ależ…
— I od kogoś dowiedział się o przybyciu Beroesa, a nawet o jego widzeniu się z Mefresem, Herhorem i Pentuerem w świątyni Seta…
Arcykapłan Sem porwał się oburącz za głowę i począł biegać po celi.
— Niepodobna… — mówił. — Niepodobna!.. Chyba rzucił kto urok na tego młodzieńca… Może owa kapłanka fenicka, którą wykradł ze świątyni?…
Mentezufisowi uwaga ta wydała się tak trafną, że spojrzał na Mefresa. Ale rozdrażniony arcykapłan nie dał się zbić z tropu.
— Zobaczymy — odparł. — Pierwej jednak trzeba przeprowadzić śledztwo, ażebyśmy dzień po dniu wiedzieli: co robił książę od powrotu ze świątyni Hator? Za dużo miał swobody, za dużo stosunków z niewiernymi i nieprzyjaciółmi Egiptu. A ty, dostojny Semie, pomożesz nam…
Skutkiem tej uchwały arcykapłan Sem zaraz nazajutrz kazał wzywać lud na uroczyste nabożeństwo do świątyni Ptah.
Stawali tedy na rogach ulic, na placach, nawet na polach heroldowie kapłańscy i zwoływali wszelki lud za pomocą trąb i fletów. A gdy zebrała się dostateczna liczba słuchaczy, donosili im, że w świątyni Ptah przez trzy dni odbywać się będą modły i procesje na intencję, aby dobry bóg błogosławił orężowi egipskiemu i pognębił Libijczyków. Zaś na wodza ich, Musawasę, aby zesłał trąd, ślepotę i szaleństwo.
Stało się, jak chcieli kapłani. Od rana do późnej nocy lud prosty wszelkiego zajęcia gromadził się dokoła murów świątyni, arystokracja i bogaci mieszczanie zbierali się w przysionku zewnętrznym, a kapłani miejscowi i sąsiednich nomesów składali ofiary bogu Ptah i zanosili modły w kaplicy najświętszej.
Trzy razy dziennie wychodziła uroczysta procesja, podczas której obnoszono w złotej łodzi zasłoniętej firankami czcigodny posąg bóstwa. Przy czym lud padał na twarz i głośno wyznawali nieprawości swoje, a gęsto rozrzuceni w tłumie prorocy, za pomocą stosownych pytań, ułatwiali mu skruchę. Toż samo działo się w przysionku świątyni. Ponieważ jednak ludzie dostojni i bogaci nie lubili oskarżać się głośno, więc święci ojcowie brali żałujących na stronę i po cichu udzielali im rad i upomnień.
W południe nabożeństwo było najuroczystsze. O tej bowiem godzinie przychodziły wojska maszerujące na zachód, aby otrzymać błogosławieństwo arcykapłana i odświeżyć potęgę swoich amuletów, mających własność osłabiania nieprzyjacielskich ciosów.
Niekiedy w świątyni rozlegały się grzmoty, a w porze nocnej nad pylonami błyskało się.