Namiestnik potrząsnął głową.
— Nie znasz — odparł — wasza dostojność, kapłanów egipskich: żaden z nich nie przyjąłby takiego układu.
— Dlaczego? Fenickie przysłowie mówi: lepszy jęczmień w stodole niż złoto w pustyni.
Mogłoby się więc zdarzyć, że Egipt, gdyby czuł się bardzo słabym, wolałby darmo Synaj i Palestynę aniżeli wojnę z Asyrią. Ale otóż to mnie zastanawia… Bo nie Egipt, lecz Asyria dziś jest łatwa do pokonania: ma zatarg na północnym wschodzie, posiada mało wojsk, a i te są liche. Gdyby napadł ją Egipt, zniszczyłby państwo, zabrałby niezmierne skarby z Niniwy i Babelu i raz na zawsze utrwaliłby swoją władzę w Azji.
— Więc widzisz, że taki układ nie może istnieć — wtrącił Ramzes.
— W jednym tylko wypadku rozumiałbym podobne umowy, gdyby kapłani chcieli znieść władzę królewską w Egipcie… Do czego wreszcie dążą od czasów waszego dziada, książę…
— Znowu mówisz od rzeczy — wtrącił namiestnik. Ale w sercu uczuł niepokój.
— Może mylę się — odparł Hiram, bystro patrząc mu w oczy. — Ale posłuchaj, wasza dostojność…
Przysunął swój fotel do księcia i mówił zniżonym głosem:
— Gdyby faraon wydał wojnę Asyrii i wygrał ją, miałby wielką armię przywiązaną do jego osoby. Sto tysięcy talentów zaległych danin. Ze dwieście tysięcy talentów z Niniwy i Babelu.
Nareszcie — ze sto tysięcy talentów rocznie z krajów zdobytych. Tak ogromny majątek pozwoliłby mu wykupić dobra zastawione u kapłanów i raz na zawsze położyć koniec ich mięszaniu się do władzy.
Ramzesowi błyszczały oczy. Hiram mówił dalej:
— Dzisiaj zaś armia zależy od Herhora, a więc od kapłanów, i z wyjątkiem pułków cudzoziemskich faraon, w razie walki, liczyć na nią nie może.
Nadto zaś skarb faraona jest pusty, a większa część jego dóbr należy do świątyń. Król choćby na utrzymanie dworu musi co roku zaciągać nowe długi, a że Fenicjan już u was nie będzie, więc musicie brać od kapłanów… Tym sposobem za dziesięć lat jego świątobliwość (oby żył wiecznie!..) straci resztę swoich dóbr, a co później?…
Na czoło Ramzesa wystąpił pot kroplisty.
— Widzisz więc, dostojny panie — mówił Hiram — że w jednym wypadku kapłani mogliby, a nawet musieliby przyjąć najsromotniejszy układ z Asyrią: jeżeli chodziłoby im o poniżenie i zniesienie władzy faraona… No — może istnieć i drugi wypadek: gdyby Egipt był tak słaby, że za wszelką cenę potrzebowałby spokoju…
Książę zerwał się.
— Milcz! — zawołał. — Wolałbym zdradę najwierniejszych sług aniżeli podobną niemoc kraju!.. Egipt musiałby Asyrii oddać Azję… Ależ w rok później sam wpadłby pod jej jarzmo, bo podpisując hańbę przyznałby się do bezsilności…
Chodził wzburzony, a Hiram patrzył na niego z litością czy współczuciem.
Nagle Ramzes zatrzymał się przed Fenicjaninem i rzekł:
— To fałsz!.. Jakiś zręczny hultaj oszukał cię, Hiramie, pozorami prawdy i ty mu uwierzyłeś. Gdyby istniał taki traktat, układano by go w największej tajemnicy. A w takim razie jeden z czterech kapłanów, których wymieniłeś, byłby zdrajcą nie tylko króla, lecz nawet swoich współspiskowców…
— Mógł przecie być ktoś piąty, który ich podsłuchiwał — wtrącił Hiram.
— I tobie sprzedał tajemnicę?…
Hiram uśmiechnął się.
— Dziwno mi — rzekł — że książę jeszcze nie poznałeś potęgi złota.
— Ależ zastanów się, wasza dostojność, że nasi kapłani mają więcej złota aniżeli ty, choć jesteś bogacz nad bogacze!..
— Ja jednak nie gniewam się, gdy mi przybędzie choćby drachma. Dlaczego inni mieliby odrzucać talenty?…
— Bo oni są sługami bogów — mówił rozgorączkowany książę — bo oni lękaliby się ich kary…
Fenicjanin uśmiechnął się.
— Widziałem — odparł — wiele świątyń różnych narodów, a w świątyniach duże i małe posągi: drewniane, kamienne, nawet złote. Ale bogów nie spotykałem nigdy…
— Bluźnierco!.. — zawołał Ramzes. — Jam widział bóstwo, czułem na sobie jego rękę i słyszałem głos…
— Gdzie to było?
— W świątyni Hator: w jej przysionku i w mojej celi.
— W dzień?… — pytał Hiram.
— W nocy… — odparł książę i zastanowił się.
— W nocy — książę słyszał mowę bogów i — czuł — ich rękę — powtarzał Fenicjanin wybijając pojedyncze wyrazy. — W nocy wiele rzeczy można widzieć. Jak to było?…
— Byłem chwytany za głowę, ramiona i nogi, a przysięgam…
— Psyt!.. — przerwał Hiram z uśmiechem. — Nie należy przysięgać nadaremnie.
Uporczywie wpatrywał się w Ramzesa swymi bystrymi i mądrymi oczyma, a widząc, że w młodzieńcu budzą się wątpliwości, rzekł:
— Ja ci coś powiem, panie. Jesteś niedoświadczony, otoczony siecią intryg, ja zaś byłem przyjacielem twego dziada i ojca. Otóż oddam ci jedną usługę. Przyjdź kiedy w nocy do świątyni Astoreth, ale… zobowiązawszy się do zachowania tajemnicy… Przyjdź sam, a przekonasz się, jacy to bogowie odzywają się i dotykają nas w świątyniach.
— Przyjdę — rzekł Ramzes po namyśle.
— Uprzedź mnie, książę, którego dnia z rana, a ja powiem ci hasło wieczorne świątyni i będziesz tam dopuszczony. Tylko nie zdradź mnie ani siebie — mówił z dobrodusznym uśmiechem Fenicjanin. — Bogowie niekiedy przebaczają zdradę swoich tajemnic, ludzie nigdy…
Ukłonił się, a potem wzniósłszy oczy i ręce do góry zaczął szeptać błogosławieństwo.
— Obłudniku!.. — zawołał książę. — Modlisz się do bogów, w których nie wierzysz?…
Hiram dokończył błogosławieństwa i rzekł:
— Tak jest: nie wierzę w bogów egipskich, asyryjskich, nawet fenickich, lecz wierzę w Jedynego, który nie mieszka w świątyniach i nie jest znane jego imię.
— Nasi kapłani wierzą także w Jedynego — wtrącił Ramzes.
— I chaldejscy także, a jednak i ci, i tamci sprzysięgli się przeciw nam… Nie ma prawdy na świecie, mój książę!..
Po odejściu Hirama książę zamknął się w najodleglejszym pokoju, pod pozorem odczytywania świętych papyrusów.
Prawie w okamgnieniu w jego ognistej wyobraźni uporządkowały się nowo otrzymane wiadomości i utworzył się plan. Przede wszystkim zrozumiał, że między Fenicjanami i kapłanami toczy się cicha walka na życie i śmierć. O co?… Naturalnie o wpływy i skarby. Prawdę rzekł Hiram, że gdyby Fenicjan zabrakło w Egipcie, wszystkie majątki faraona, nawet nomarchów i całej arystokracji, przeszłyby pod panowanie świątyń.
Ramzes nigdy nie lubił kapłanów i od dawna wiedział i widział, że większa część Egiptu już należy do kapłanów, że ich miasta są najbogatsze, pola najlepiej uprawiane, ludność zadowolona. Rozumiał należąca do świątyń wydobyłaby faraona z nieustannych kłopotów i podźwignęłaby jego władzę.
Książę wiedział o tym i niejednokrotnie wypowiadał to z goryczą. Lecz gdy za sprawą Herhora został namiestnikiem i otrzymał dowództwo korpusu Menf, pogodził się z kapłanami i we własnym sercu tłumił stare niechęci do nich.
Dziś wszystko to odżyło.
Więc kapłani nie tylko nie powiedzieli mu o swoich układach z Asyrią, ale nawet nie uprzedzili go o poselstwie jakiegoś Sargona?
Może wreszcie być, że kwestia stanowiła największą tajemnicę świątyń i państwa. Lecz dlaczego ukrywali przed nim cyfrę danin zalegających u rozmaitych azjatyckich narodów?…
Sto tysięcy talentów, ależ to suma, która mogła od razu poprawić majątkowy stan faraona…
Dlaczegoż oni to ukrywali, o czym nawet wiedział tyryjski książę, jeden z członków rady tego miasta?…
Co za wstyd dla niego, następcy tronu i namiestnika, że dopiero obcy ludzie otwierają mu oczy!
Lecz była rzecz jeszcze gorsza: Pentuer i Mefres na wszelki sposób dowodzili mu, że Egipt musi unikać wojny.
Już w świątyni Hator nacisk ten wydawał mu się podejrzanym: wojna bowiem mogła dostarczyć państwu krocie tysięcy niewolników i podźwignąć ogólny dobrobyt kraju. Dzisiaj zaś wydaje się tym konieczniejszą, że przecież Egipt ma do odebrania sumy zaległe i do zdobycia nowe.
Książę podparł się rękoma na stole i rachował:
„Mamy — myślał — do odebrania sto tysięcy talentów danin… Hiram liczy, że złupienie Babilonu i Niniwy przyniosłoby ze dwieście tysięcy — razem trzysta tysięcy jednorazowo…