— Pyta mnie — ciągnął gospodarz — pyta mnie dziesiętnik: „Co za jeden jest ten czarny, który dwie godziny siedzi nad garstką daktylów?…” Mówię: Bardzo zacny człowiek, pan Phut. — „Skąd on?…” — Z kraju Chetii, z miasta Harranu; ma tam porządny dom o trzech piętrach i dużo pola. — „Po co on tu przyjechał?”
— Przyjechał, mówię, odebrać od jednego kapłana pięć talentów, które jeszcze jego ojciec pożyczył.
A wiesz, zacny panie — prawił restaurator — co mi na to odpowiedział dziesiętnik?… Te słowa: „Asarhadonie wiem, że jesteś wiernym sługą jego świątobliwości faraona, masz dobre jadło i niefałszowane wina, dlatego mówię ci — strzeż się!.. Strzeż się cudzoziemców którzy nie robią znajomości, unikają wina i wszelkich uciech i milczą. Ten Phut, harrańczyk, może być asyryjskim szpiegiem.”
Serce we mnie zamarło, kiedym to usłyszał — ciągnął gospodarz. — Ale ciebie nic nie obchodzi!.. — oburzył się widząc że nawet straszne posądzenie o szpiegostwo nie zamąciło spokoju Chetyjczyka.
— Asarhadonie — rzekł po chwili gość — powierzyłem ci siebie i mój majątek. Pomyśl więc, aby mi oddano wory i skrzynię, gdyż w przeciwnym razie zaskarżę cię do tego samego dziesiętnika, który zjada gęś przeznaczoną dla ciebie.
— No… więc pozwól, abym wypłacił złodziejom tylko piętnaście procent wartości twoich rzeczy — zawołał gospodarz.
— Nie masz prawa płacić.
— Daj im choć trzydzieści drachm…
— Ani utena.
— Daj biedakom choćby dziesięć drachm…
— Idź w pokoju, Asarhadonie, i proś bogów, ażeby ci rozum przywrócili — odparł podróżny, zawsze z tym samym spokojem.
Gospodarz zerwał się z poduszek sapiąc z gniewu. „To gadzina!.. — myślał. — On nie tylko po dług przyjechał… On tu jeszcze zrobi jakiś interes… Serce mówi mi, że to musi być bogaty kupiec, a może nawet restaurator, który, do spółki z kapłanami i sędziami, otworzy mi gdzie pod bokiem drugi zajazd… Bodaj cię pierwej spalił ogień niebieski!.. bodaj cię trąd stoczył!..
Skąpiec, oszust, złodziej, na którym uczciwy człowiek nic nie zarobi…” Jeszcze zacny Asarhadon nie zdążył uspokoić się z gniewu, gdy na ulicy rozległy się odgłosy fletu i bębenka, a po chwili na podwórze wbiegły cztery prawie nagie tancerki. Tragarze i marynarze powitali je okrzykami radości, a nawet poważni kupcy spod galerii zaczęli przyglądać się ciekawie i robić uwagi nad ich pięknością. Tancerki ruchem rąk i uśmiechami powitały obecnych. Jedna zaczęła grać na podwójnym flecie, druga wtórowała jej na bębenku, a dwie najmłodsze tańczyły dokoła podwórka w taki sposób, że prawie nie było gościa, którego by nie zaczepiły ich muślinowe szale.
Pijący zaczęli śpiewać, krzyczeć i zapraszać do siebie tancerki, a między pospólstwem wyniknęła zwada, którą jednak dozorcy łatwo uspokoili podniósłszy do góry swoje trzciny.
Tylko jakiś Libijczyk, rozdrażniony widokiem kija, wydobył nóż; ale dwaj Murzyni schwycili go za ręce, zabrali mu kilka miedzianych pierścionków, jako należność za jadło, i wyrzucili go na ulicę. Tymczasem jedna tancerka została z marynarzami, dwie poszły między kupców, którzy ofiarowali im wino i ciastka, a najstarsza zaczęła obchodzić stoły i kwestować.
— Na świątynią boskiej Izydy!.. — wołała. — Składajcie, pobożni cudzoziemcy, na świątynią Izydy, bogini, która opiekuje się wszelkim stworzeniem… Im więcej dacie, tym więcej otrzymacie szczęścia i błogosławieństw… Na świątynią matki Izydy!..
Rzucano jej na bębenek kłębki miedzianego drutu, niekiedy ziarnko złota. Jeden kupiec zapytał: czy można ją odwiedzić? na co z uśmiechem skinęła głową. Gdy weszła do frontowej galerii, harrańczyk Phut sięgnął do skórzanego worka i wydobył złoty pierścień mówiąc:
— Istar jest bogini wielka i dobra, przyjmij to na jej świątynię.
Kapłanka bystro spojrzała na niego i szepnęła:
— Anael, Sachiel…
— Amabiel, Abalidot — odpowiedział tym samym tonem podróżny.
— Widzę, że kochasz matkę Izydę — rzekła kapłanka głośno. — Musisz być bogaty i jesteś hojny, więc warto ci powróżyć.
Usiadła przy nim, zjadła parę daktylów i patrząc na jego dłoń zaczęła mówić:
— Przyjeżdżasz z dalekiego kraju od Bretora i Hagita… Podróż miałeś szczęśliwą…
Od kilku dni śledzą cię Fenicjanie — dodała ciszej. — Przyjeżdżasz po pieniądze, choć nie jesteś kupcem… Przyjdź do mnie dziś po zachodzie słońca…
— Żądania twoje — mówiła głośno — powinny się spełnić… Mieszkam na ulicy Grobów w domu pod „Zieloną Gwiazdą” — szepnęła. Tylko strzeż się złodziei, którzy czyhają na twój majątek — zakończyła widząc, że zacny Asarhadon podsłuchuje.
— W moim domu nie ma złodziei!.. — wybuchnął gospodarz. — Kradną chyba ci, którzy tu z ulicy przychodzą!..
— Nie złość się, staruszku — odparła szyderczo kapłanka — bo zaraz występuje ci czerwona pręga na szyi, co oznacza śmierć nieszczęśliwą.
Usłyszawszy to Asarhadon splunął po trzykroć i cicho odmówił zaklęcie przeciw złym wróżbom. Gdy zaś odsunął się w głąb galerii, kapłanka zaczęła kokietować harrańczyka. Dała mu różę ze swego wieńca, na pożegnanie uścisnęła go i poszła do innych stołów.
Podróżny skinął na gospodarza.
— Chcę — rzekł — ażeby ta kobieta była u mnie. Każ ją zaprowadzić do mego pokoju.
Asarhadon popatrzył mu w oczy, klasnął w ręce i wybuchnął śmiechem.
— Tyfon opętał cię, harrańczyku!.. — zawołał. — Gdyby coś podobnego stało się w moim domu z egipską kapłanką, wypędziliby mnie z miasta. Tu wolno przyjmować tylko cudzoziemki.
— W takim razie ja pójdę do niej — odparł Phut. — Albowiem jest to mądra i pobożna niewiasta i poradzi mi w wielu zdarzeniach. Po zachodzie słońca dasz mi przewodnika, ażebym idąc nie zbłąkał się.
— Wszystkie złe duchy wstąpiły do twego serca — odpowiedział gospodarz. — Czy wiesz, że ta znajomość będzie cię kosztowała ze dwieście drachm, może trzysta nie licząc tego, co musisz dać służebnicom i świątyni. Za taką zaś sumę, zresztą — za pięćset drachm, możesz poznać kobietę młodą i cnotliwą, moją córkę, która ma już czternaście lat i jako dziewczę rozsądne zbiera sobie posag. Nie włócz się więc nocą po nieznanym mieście, bo wpadniesz w ręce policji albo złodziei, lecz korzysta z tego, co bogowie ofiarują ci w domu. Chcesz?…
— A czy twoja córka pojedzie ze mną do Harranu? — spytał Phut.
Gospodarz patrzył się na niego zdumiony. Nagle uderzył się w czoło, jakby odgadł tajemnicę, i schwyciwszy podróżnego za rękę pociągnął go do zacisznej framugi.
— Już wszystko wiem! — szeptał wzburzony. — Ty handlujesz kobietami… Ale pamiętaj, że za wywiezienie jednej Egipcjanki stracisz majątek i pójdziesz do kopalń. Chyba… że mnie weźmiesz do współki, bo ja tu wszędzie znam drogi…
— W takim razie opowiesz mi drogę do domu tej kapłanki — odparł Phut.
— Pamiętaj, ażebym po zachodzie słońca miał przewodnika, a jutro moje worki i skrzynię, bo inaczej poskarżę się do sądu.
To powiedziawszy Phut opuścił restauracją i poszedł do swego pokoju na górę. Wściekły z gniewu Asarhadon zbliżył się do stolika, przy którym pili kupcy feniccy, i odwołał na stronę jednego z nich, Kusza.
— Pięknych gości dajesz mi pod opiekę!.. — rzekł gospodarz nie mogąc pohamować drżenia głosu. — Ten Phut prawie nic nie jada, każe mi wykupować od złodziei rzeczy, które mu skradziono, a teraz, jakby na urąganie z mego domu, wybiera się do egipskiej tancerki, zamiast obdarować moje kobiety.
— Cóż dziwnego? — odparł śmiejąc się Kusz. — Fenicjanki mógł poznać w Sydonie, tutaj zaś woli Egipcjanki. Głupi jest ten, kto na Cyprze nie kosztuje wina cypryjskiego, tylko piwo tyryjskie.
— A ja ci mówię — przerwał gospodarz — że to jest człowiek niebezpieczny… Udaje mieszczanina, choć ma postawę kapłana!..
— Ty, Asarhadonie, wyglądasz jak arcykapłan, a jesteś tylko szynkarzem! Ława nie przestaje być ławą, choć ma na sobie lwią skórę.
— Ale po co on chodzi do kapłanek?… Przysiągłbym, że to wybieg i że gbur chetyjski, zamiast na ucztę do kobiet, uda się na jakieś zgromadzenie spiskowców.