Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Wyciągnął do mnie rękę, i ja, nieprzytomna z żalu, dotykałam przez okno jego rąk, jego twarzy oblanej zimnym potem… Wreszcie zsunął się z drzewa i uciekł.

Tutmozis słuchał przerażony. Nagle uderzył się w czoło.

— To nie był Ramzes! — odparł stanowczo. — To był człowiek bardzo podobny do niego, podły Grek, Lykon, który zabił mu syna, a dziś znajduje się w mocy arcykapłanów… To nie Ramzes!.. To występek tych nikczemników, Herhora i Mefresa…

Na twarzy królowej błysnęła nadzieja, lecz tylko na chwilę.

— Czyliżbym nie poznała mego syna?…

— Lykon ma być nadzwyczajnie podobny — rzekł Tutmozis., — To sprawa kapłanów… Nikczemni!.. Śmierci za mało dla nich…

— Więc faraon spał dzisiejszą noc w domu? — nagle zapytała pani.

Tutmozis zmięszał się i spuścił oczy.

— Więc nie spał?…

— Spał… — orzekł niepewnym głosem ulubieniec.

— Kłamiesz!.. Ale powiedz mi przynajmniej, czy nie miał kaftana w białe i niebieskie pasy?…

— Nie pamiętam… — szepnął Tutmozis.

— Znowu kłamiesz… A ten płaszcz… powiedz, że to nie jest płaszcz mego syna… Mój niewolnik znalazł go na tym samym drzewie…

Pani zerwała się i wydobyła ze skrzyni brunatny płaszcz z kapturem. Jednocześnie Tutmozis przypomniał sobie, że faraon wrócił po północy bez płaszcza, a nawet tłomaczył się przed nim, że płaszcz zginął mu gdzieś w ogrodzie…

Wahał się, myślał, w końcu odparł stanowczo:

— Nie, królowo. To nie był faraon… To był Lykon i zbrodnia kapłanów, o której natychmiast trzeba powiedzieć jego świątobliwości…

— A jeżeli to Ramzes?… — znowu spytała pani, choć w jej oczach już było widać iskrę nadziei.

Tutmozis stropił się. Domysł jego co do Lykona był mądry i mógł być słuszny; lecz nie brakło poszlak, że królowa widziała Ramzesa. Wszak wrócił do swego mieszkania po północy, miał kaftan w białe i niebieskie pasy, zgubił płaszcz… Wszakże jego brat już był obłąkany, a wreszcie — czy w tym wypadku mogłoby omylić się serce matki?..

I oto naraz w duszy Tutmozisa zbudziły się wątpliwości skłębione i zmotane jak gniazdo jadowitych wężów.

Szczęściem, w miarę jak on wahał się, w serce królowej wstępowała otucha.

— Dobrze, że przypomniałeś mi tego Lykona… Pamiętam!.. Przez niego Mefres posądził Ramzesa o dzieciobójstwo, a dziś — może posługuje się nędznikiem do zniesławienia pana…

W każdym razie ani słowa nikomu o tym, co ci powierzyłam… Gdyby Ramzes… gdyby naprawdę uległ takiemu nieszczęściu, może to być chwilowe… Niepodobna upakarzać go rozgłaszaniem podobnych wieści, a nawet niepodobna zawiadamiać go o tym!.. Jeżeli zaś jest to zbrodnia kapłanów, musimy być również ostrożni. Chociaż ludzie, którzy uciekają się do takich oszustw, nie mogą być silni.

— Wyśledzę ja to — przerwał Tutmozis — ale gdy się przekonam…

— Tylko nie mów Ramzesowi, zaklinam cię na cienie ojców!.. — zawołała pani składając ręce. — Faraon nie przebaczyłby im, oddałby ich pod sąd, a wówczas musiałoby nastąpić jedno z dwu nieszczęść. Albo skazano by na śmierć najwyższych kapłanów państwa, albo sąd uwolniłby ich… A co potem?…

Natomiast Lykona ścigaj i zabij bez miłosierdzia jak drapieżne zwierzę… jak żmiję…

Tutmozis pożegnał królowę znacznie uspokojoną, choć jego obawy wzrosły.

„Jeżeli ten podły Grek Lykon żyje pomimo kapłańskiego więzienia — myślał — to przede wszystkim, zamiast łazić po drzewach i pokazywać się królowej — wolałby uciec… Ja sam ułatwiłbym mu ucieczkę i obsypałbym bogactwami, gdyby wyznał mi prawdę i szukał opieki przeciw tym łotrom… Ale skąd kaftan, płaszcz?… Dlaczego myliłaby się matka?.. „

Od tej pory Tutmozis unikał faraona i nie śmiał patrzeć mu w oczy. A że i Ramzes był jakiś nieswój, więc zdawało się na pozór, że serdeczne ich stosunki ochłodły.

Lecz pewnego wieczora pan znowu wezwał ulubieńca.

— Muszę — rzekł — pogadać z Hiramem o ważnych sprawach, więc wychodzę. Czuwaj tu, przy mojej sypialni, a gdyby kto chciał mnie widzieć, nie dopuść…

Gdy Ramzes zniknął w tajemnych korytarzach pałacu, Tutmozisa ogarnął niepokój.

„Może — myślał — kapłani otruli go jakim szalejem, a on czując, że zbliża się wybuch choroby, ucieka ze swego domu?… Ha, zobaczymy.”

Jakoż zobaczył. Faraon wrócił dobrze po północy do swych komnat i wprawdzie miał na sobie płaszcz, ale… nie swój, tylko żołnierski.

Tutmozis zatrwożył się i nie spał do rana oczekując, rychło znowu wezwie go królowa.

Królowa jednak nie wezwała go. Natomiast, w czasie rannego przeglądu gwardii, oficer Eunana poprosił swego naczelnika o chwilę rozmowy…

Gdy znaleźli się we dwu w osobnej komnacie, Eunana upadł Tutmozisowi do nóg błagając, aby nikomu nie powtórzył tego, co on mu powie.

— Cóż się stało?… — zapytał Tutmozis czując chłód w sercu.

— Wodzu — mówił Eunana — wczoraj, około północy, dwaj moi żołnierze schwycili w ogrodzie człowieka, który biegał nagi i krzyczał nieludzkim głosem.

Przyprowadzili go do mnie i wodzu… zabij mnie!..

Eunana upadł znowu do nóg Tutmozisowi.

— …Ten człowiek nagi… ten… Nie mogę powiedzieć…

— Kto był?… — zapytał przerażony Tutmozis.

— Już nic nie powiem…, — jęknął Eunana. — Zdjąłem mój płaszcz i okryłem świętą nagość.

Chciałem odprowadzić do pałacu, ale… ale pan kazał mi zostać i milczeć… milczeć…

— I gdzie poszedł?…

— Nie wiem… nie patrzyłem i nie pozwoliłem patrzeć żołnierzom… Zniknął gdzieś w gąszczach ogrodu… Zapowiedziałem moim ludziom, że… nic nie widzieli… nic nie słyszeli… A gdyby który widział lub słyszał cokolwiek, będzie natychmiast uduszony.

Tutmozis tymczasem zdołał zapanować nad sobą.

— Nie wiem — rzekł chłodno — nie wiem i nie rozumiem nic z tego, coś mi opowiedział. Ale pamiętaj o jednym, że — ja sam biegałem nagi, gdym raz wypił za dużo wina, i… hojnie nagrodziłem tych, którzy mnie nie spostrzegli.

Chłopi, Eunano, chłopi i robotnicy zawsze chodzą nago. Wielcy zaś tylko wówczas, gdy im się tak podoba. I gdyby mnie czy któremu z dostojników przyszła ochota stanąć na głowie, mądry i pobożny oficer nie powinien się temu dziwić.

— Rozumiem — odparł Eunana bystro patrząc w oczy wodzowi. — I nie tylko powtórzę to moim żołnierzom, ale nawet zaraz dzisiejszej nocy będę chodził nago po ogrodach, aby wiedzieli, że starsi mają prawo robić to, co chcą…

Bez względu jednak na małą liczbę osób, które widziały faraona czy jego sobowtóra w stanie obłędu, wieść o tych dziwnych wypadkach rozeszła się bardzo prędko. W kilka dni wszyscy mieszkańcy Teb, od paraszytów i nosiwodów do kupców i pisarzy, szeptali, że Ramzes XIII dotknięty jest nieszczęściem, które jego starszych braci usunęło od tronu.

Obawa i cześć dla faraona były tak wielkie, że lękano się mówić głośno, osobliwie między ludźmi obcymi. Niemniej jednak wszyscy o tym wiedzieli — z wyjątkiem samego Ramzesa.

Najszczególniejsze jednak było to, że pogłoska bardzo prędko obiegła całe państwo, co było dowodem, że rozchodziła się za pośrednictwem świątyń. Tylko bowiem kapłani posiadali tajemnicę porozumiewania się w ciągu kilkunastu godzin z jednego krańca Egiptu na drugi.

Tutmozisowi nikt bezpośrednio nie wspomniał o szkaradnych wieściach. Lecz dowódca faraonowej gwardii na każdym kroku czuł ich istnienie. Z zachowania się ludzi, z którymi łączyły go stosunki, odgadywał, że służba, niewolnicy, żołnierze, dostawcy dworu mówią o szaleństwie pana, milknąc tylko na tę chwilę, kiedy mógłby usłyszeć ktoś starszy.

Nareszcie zniecierpliwiony i zatrwożony Tutmozis zdecydował się na rozmowę z nomarchą tebańskim.

Przyszedłszy do jego pałacu, zastał Antefa leżącego na kanapie w pokoju, którego połowa była jakby ogródkiem zapełnionym osobliwymi roślinami. Na środku tryskała fontanna różanej wody; w kątach stały posągi bogów, na ścianach była wymalowana historia czynów znakomitego nomarchy. Stojący w głowach czarny niewolnik chłodził pana wachlarzem ze strusich piór; na posadzce siedział pisarz nomesu i czytał raport.

149
{"b":"247838","o":1}