— Kapłan Samentu pragnie złożyć hołd waszej świątobliwości.
— Dobrze, wprowadź go.
— On błaga cię, panie, ażebyś przyjął go w namiocie wśród wojskowego obozu, i twierdzi, że mury pałaców lubią podsłuchiwać…
— Ciekawym, czego chce?… — rzekł faraon i zapowiedział dworzanom, że noc przepędzi w obozie.
Przed zachodem słońca pan odjechał z Tutmozisem do swoich wiernych wojsk i znalazł tam królewski namiot,
przy którym z polecenia Tutmozisa wartę trzymali Azjaci.
Wieczorem przyszedł Samentu odziany w płaszcz pielgrzyma i ze czcią powitawszy jego świątobliwość szepnął:
— Zdaje mi się, że przez całą drogę szedł za mną jakiś człowiek, który zatrzymał się nie opodal boskiego namiotu. Może to wysłannik arcykapłanów?…
Na rozkaz faraona wybiegł Tutmozis i rzeczywiście znalazł obcego oficera.
— Kto jesteś? — zapytał.
— Jestem Eunana, setnik pułku Izydy… Nieszczęśliwy Eunana, wasza dostojność nie pamięta mnie?… Więcej niż rok temu na manewrach pod Pi-Bailos odkryłem święte skarabeusze…
— Ach, to ty!.. — przerwał Tutmozis. — Twój pułk przecież nie stoi w Abydos?
— Woda prawdy płynie z ust waszych. Stoimy w nędznej okolicy pod Mena, gdzie kapłani rozkazali nam poprawiać kanał, jak chłopom albo Żydom…
— Skądżeś się tu wziął?
— Ubłagałem starszych o kilkudniowy odpoczynek — odparł Eunana — i jak spragniony jeleń do źródła przybiegłem tutaj dzięki chyżości moich nóg.
— Więc czego chcesz?
— Chcę żebrać miłosierdzia u jego świątobliwości przeciw ogolonym łbom, którzy nie dają mi awansu dlatego, że jestem tkliwy na cierpienia żołnierzy.
Tutmozis markotny wrócił do namiotu i powtórzył faraonowi rozmowę z Eunaną.
— Eunana?… — powtórzył pan. — Prawda, pamiętam go… Narobił nam kłopotu skarabeuszami, ale też i dostał pięćdziesiąt kijów z łaski Herhora. I mówisz, że skarży się na kapłanów?…
Daj go tu!..
Faraon kazał odejść Samentowi do drugiego przedziału w namiocie, a swego ulubieńca wysłał po Eunanę.
Niebawem ukazał się nieszczęśliwy oficer. Upadł twarzą na ziemię, a potem klęcząc i wzdychając mówił:
— „Co dzień modlę się do Re Harmachis przy jego wschodzie i zachodzie i do Amona, i Re, i Ptaha, i do innych bogów i bogiń: Obyś ty zdrów był, władco Egiptu! Obyś został przy życiu! Oby ci się dobrze wiodło, a ja ażebym mógł choć blaski twoich pięt oglądać…”[37]
— Czego on chce? — spytał faraon Tutmozisa, pierwszy raz przestrzegając etykiety.
— Jego świątobliwość raczy zapytywać: czego chcesz? — powtórzył Tutmozis.
Obłudny Eunana wciąż klęcząc zwrócił się do ulubieńca i prawił:
— Jesteś, wasza dostojność, uchem i okiem pana, który daje nam radość i życie, a więc odpowiem ci jak na sądzie Ozirisa:
Służę w kapłańskim pułku boskiej Izydy dziesięć lat, walczyłem sześć lat na wschodnich kresach. Rówieśnicy moi zostali już pułkownikami, ale ja wciąż jestem tylko setnikiem i wciąż biorę kije z polecenia bogobojnych kapłanów.
I za co dzieje mi się taka krzywda?
„W dzień obracam serce moje do książek, a w nocy czytam; bo głupiec, który opuszcza książki tak prędko jak uciekająca gazela, jest podłego umysłu, równy osłowi, który bierze cięgi, równy głuchemu, który nie słyszy i do którego trzeba mówić ręką. Mimo tę moją chęć do nauk, nie jestem zarozumiały z własnej wiedzy, lecz radzę się wszystkich, bo od każdego coś nauczyć się można, a czcigodnych mędrców otaczam szacunkiem…” Faraon poruszył się niecierpliwie, lecz słuchał dalej wiedząc, że prawy Egipcjanin uważa gadulstwo za swój obowiązek i najwyższą cześć dla przełożonych.
— Oto jaki jestem — prawił Eunana. — „W obcym domu nie oglądam się za kobietami, czeladzi jeść daję, co należy, ale gdy o mnie chodzi, nie sprzeczam się przy podziale. Mam zawsze zadowoloną twarz, a wobec zwierzchników zachowuję się z szacunkiem i nie siądę, gdy starszy człowiek stoi. Nie jestem natrętnym, a nie proszony, nie wchodzę do obcych domów. Co moje oko ujrzy, o tym milczę, bo wiem, że głuchymi jesteśmy dla tych, którzy wielu słów używają.
Mądrość uczy, że ciało człowieka podobne jest do śpichrza, pełne rozmaitych odpowiedzi.
Dlatego zawsze wybieram dobrą i mówię dobrą, a złą chowam zamkniętą w ciele moim. Cudzych też oszczerstw nie powtarzam, a już co się tyczy poselstwa, zawsze spełniam je jak najlepiej…”[38]
I co mam za to?… — kończył Eunana podniesionym głosem. — Cierpię głód, chodzę w łachmanach, a na grzbiecie leżyć nie mogę, tak jak zbity. Czytam w księgach, że stan kapłański wynagradzał męstwo i roztropność. Zaprawdę! musiało tak być kiedyś i już bardzo dawno. Bo dzisiejsi kapłani tyłem odwracają się od roztropnych, a męstwo i siłę wypędzają z oficerskich kości…
— Ja zasnę przy tym człowieku! — rzekł faraon.
— Eunano — dodał Tutmozis — przekonałeś jego świątobliwość, że jesteś biegły w księgach, a teraz — powiedz jak najkrócej: czego pragniesz?
— Strzała tak prędko nie dobiega celu, jak moja prośba doleci do boskich pięt jego świątobliwości — odparł Eunana. — Tak obmierzła mi służba u ogolonych łbów, taką goryczą kapłani napełnili moje serce, że — jeżeli nie będę przeniesiony do wojsk faraona, przebiję się własnym mieczem, przed którym nie raz i nie sto razy drżeli wrogowie Egiptu.
Wolę być dziesiętnikiem, wolę być prostym żołnierzem jego świątobliwości aniżeli setnikiem w kapłańskich pułkach. Świnia albo pies może im służyć, nie prawowierny Egipcjanin!..
Ostatnie frazesy Eunana wypowiedział z takim wściekłym gniewem, że faraon rzekł po grecku do Tutmozisa:
— Weź go do gwardii. Oficer, który nie lubi kapłanów, może nam się przydać.
— Jego świątobliwość, pan obu światów, kazał przyjąć cię do swej gwardii — powtórzył Tutmozis.
— Zdrowie i życie moje należy do pana naszego Ramzesa… Oby żył wiecznie! — zawołał Eunana i ucałował dywan leżący pod królewskimi stopami.
Gdy uszczęśliwiony Eunana cofał się tyłem z namiotu, co parę kroków padając na twarz i błogosławiąc władcę, faraon rzekł:
— W gardle łaskotało mnie jego gadulstwo… Muszę ja nauczyć żołnierzy i oficerów egipskich, aby wyrażali się krótko, nie zaś jak uczeni pisarze.
— Bodajby on miał tylko tę jedną wadę!.. — szepnął Tutmozis, na którym Eunana niemiłe zrobił wrażenie.
Pan wezwał do siebie Samentu.
— Bądź spokojny — powiedział do kapłana. — Ten oficer, który szedł za tobą, nie śledził cię.
Jest on za głupi do spełniania tego rodzaju zleceń… Ale może mieć ciężką rękę na wypadek potrzeby!..
No — dodał faraon — a teraz powiedz: co cię skłania do podobnej ostrożności?
— Prawie już znam drogę do skarbca w Labiryncie — odparł Samentu.
Pan potrząsnął głową.
— Ciężka to rzecz — szepnął. — Godzinę biegałem po rozmaitych korytarzach i salach, jak mysz, którą kot goni. I przyznam ci się, że nie tylko nie rozumiem tej drogi, ale nawet nie wybrałbym się na nią sam. Śmierć na słońcu może być wesołą; ale śmierć w tych norach, gdzie kret zabłąkałby się… brr!..
— A jednak musimy znaleźć i opanować tę drogę — rzekł Samentu.
— A jeżeli dozorcy sami oddadzą nam potrzebną część skarbów?… — spytał faraon.
— Nie zrobią tego, dopóki żyje Mefres, Herhor i ich poplecznicy. Wierzaj mi, panie, że tym dostojnikom chodzi o to, ażeby owinęli cię w powijaki jak niemowlę…
Faraon pobladł z gniewu.
— Obym ja nie zawinął ich w łańcuchy!.. Jakim sposobem chcesz odkryć drogę?
— Tu, w Abydos, w grobie Ozirisa znalazłem cały plan drogi do skarbca — rzekł kapłan.
— A skąd wiedziałeś, że on tu jest?
— Objaśniły mnie o tym napisy w mojej świątyni Seta.
— Kiedy żeś znalazł plan?
— Gdy mumia wiecznie żyjącego ojca waszej świątobliwości była w świątyni Ozirisa — odparł Samentu. — Towarzyszyłem czcigodnym zwłokom i będąc na nocnej służbie w sali „odpoczynku” wszedłem do sanktuarium.