Jednego dnia dostojny Herhor wraz z królową i kapłanami, padłszy na twarze, ubłagali pana, że pozwolił zbadać mędrcom swoje boskie ciało. Pan zgodził się, lekarze zbadali go i opukali, lecz oprócz wielkiego wychudnięcia nie znaleźli żadnej groźnej wskazówki.
— Jakich uczuć doznaje wasza świątobliwość? — zapytał w końcu najmędrszy lekarz.
Faraon uśmiechnął się.
— Czuję — odparł — że pora mi wrócić do słonecznego ojca.
— Tego wasza świątobliwość zrobić nie może bez największej szkody dla swoich ludów — pośpiesznie wtrącił Herhor.
— Zostawię wam syna, Ramzesa, który jest lwem i orłem w jednej osobie — rzekł pan. — I zaprawdę, jeżeli go słuchać będziecie, zgotuje on Egiptowi taki los, o jakim od początku świata nie słyszano.
Świętego Herhora i innych kapłanów aż zimno przeszło od tej obietnicy. Oni wiedzieli, że następca tronu jest lwem i orłem w jednej osobie i że słuchać go muszą. Woleliby jednak jeszcze przez długie lata mieć tego oto łaskawego pana, którego serce pełne litości było jak wiatr północny przynoszący deszcz polom i ochłodę ludziom.
Dlatego wszyscy, niby jeden mąż, padli na ziemię jęcząc i dopóty leżeli na brzuchach swoich, aż faraon zgodził się poddać kuracji.
Wtedy lekarze na cały dzień wynieśli go do ogrodu między pachnące drzewa iglaste, karmili go siekanym mięsem, poili mocnymi rosołami, mlekiem i starym winem. Dzielne te środki na jakiś tydzień wzmocniły jego świątobliwość; wnet jednak przyszło nowe osłabienie, dla zwalczania którego zmuszono pana, ażeby pił świeżą krew cieląt pochodzących od Apisa.
Lecz i krew nie na długo pomogła, i trzeba było odwołać się do porady arcykapłana świątyni — złego boga Seta.
Wśród powszechnej trwogi ponury kapłan wszedł do sypialni jego świątobliwości, spojrzał na chorego i zalecił straszne lekarstwo.
— Trzeba — rzekł — dawać faraonowi do picia krew z niewinnych dzieci, co dzień po kubku…
Kapłani i magnaci zapełniający pokój oniemieli na taką radę. Potem zaczęli szeptać, że do tego celu najlepsze będą dzieci chłopskie; dzieci bowiem kapłańskie i wielkich panów już w niemowlęctwie tracą niewinność.
— Wszystko mi jedno, czyje to będą dzieci — odparł okrutny kapłan — byle jego świątobliwość miał co dzień świeżą krew.
Pan, leżąc na łóżku z zamkniętymi oczyma, słuchał tej krwawej rady i lękliwych szeptów dworu. A gdy jeden z lekarzy nieśmiało spytał Herhora: czy można zająć się wyszukaniem odpowiednich dzieci?… faraon ocknął się. Wlepił mądre oczy w obecnych i rzekł:
— Krokodyl nie pożera swoich małych, szakal i hiena oddaje życie za swe szczenięta, a ja miałbym pić krew egipskich dzieci, które są moimi dziećmi?… Zaprawdę, nigdy bym nie przypuszczał, że ośmieli mi się kto zalecić niegodne lekarstwo…
Kapłan złego boga upadł na ziemię tłomacząc się, że krwi dziecięcej nikt nigdy nie pił w Egipcie, lecz że moce piekielne tym sposobem mają przywracać zdrowie. Taki przynajmniej środek używa się w Asyrii i Fenicji.
— Wstydź się — odparł faraon — w pałacu mocarzy egipskich wspominać tak obmierzłe rzeczy. Czy nie wiesz, że Fenicjanie i Asyryjczycy są głupimi barbarzyńcami? Ale u nas najciemniejszy chłop nie uwierzy, aby krew niewinnie rozlana mogła komu wyjść na pożytek…
Tak mówił równy nieśmiertelnym. Dworacy zasłonili twarze pokalane wstydem, a arcykapłan Seta po cichu wyniósł się z komnaty.
Wówczas Herhor, aby uratować gasnące życie władcy, uciekł się do ostatecznego środka i powiedział faraonowi, że kryje się w jednej z tebańskich świątyń Chaldejczyk, Beroes, najmędrszy kapłan z Babilonu i niezrównany cudotwórca.
— Dla waszej świątobliwości — mówił Herhor — obcy to człowiek i nie ma prawa udzielać tak ważnych rad naszemu panu. Ale pozwól, królu, ażeby spojrzał na ciebie, bo jestem pewny, że znajdzie dla twej choroby lekarstwo, a w żadnym wypadku nie obrazi twojej świętości bezbożnymi słowami.
Faraon i tym razem uległ namowom wiernego sługi. A we dwa dni Beroes, wezwany jakimś tajemniczym sposobem, przypłynął do Memfisu.
Mądry Chaldejczyk nawet nie oglądając szczegółowo faraona taką dał radę:
— Trzeba znaleźć w Egipcie człowieka, którego modły dosięgają tronu Najwyższego. A gdy on szczerze pomodli się na intencję faraona, władca odzyska zdrowie i będzie żył długie lata.
Usłyszawszy te słowa, pan spojrzał na gromadę otaczających go kapłanów i rzekł:
— Widzę tu tylu mężów świętych, że gdy który zechce pomyśleć o mnie, będę zdrów…
I uśmiechnął się nieznacznie.
— Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi — wtrącił cudotwórczy Beroes — więc dusze nasze nie zawsze mogą wznieść się do podnóżka Przedwiecznego. Dam jednak waszej świątobliwości nieomylny sposób odkrycia człowieka, który modli się najszczerzej i najskuteczniej.
— Owszem, odkryj mi go, ażeby został moim przyjacielem w ostatniej godzinie życia.
Po przychylnej odpowiedzi pana Chaldejczyk zażądał komnaty mającej tylko jedne drzwi i przez nikogo nie zamieszkiwanej. I tego samego dnia, na godzinę przed zachodem słońca, kazał przenieść tam jego świątobliwość.
W oznaczonej porze czterech najwyższych kapłanów ubrało faraona w nową, lnianą szatę, odmówiło nad nim wielką modlitwę, która stanowczo odpędzała złe moce, i usadowiwszy go w prostą lektykę z cedrowego drzewa zaniosło pana do owej pustej komnaty, gdzie znajdował się tylko mały stolik.
Był tam już Beroes i zwrócony do wschodu modlił się.
Kiedy kapłani wyszli, Chaldejczyk zamknął ciężkie drzwi izby, włożył na ramiona purpurową szarfę, a na stoliku przed faraonem postawił szklaną kulę czarnej barwy. W lewą rękę wziął ostry sztylet z babilońskiej stali, w prawą — laskę pokrytą tajemniczymi znakami i tąż laską dookoła siebie i faraona zakreślił w powietrzu krąg. Potem zwracając się kolejno ku czterem okolicom świata szeptał:
— Amorul, Taneha, Latisten, Rabur, Adonay… Miej litość nade mną i oczyść mnie, Ojcze niebieski, łaskawy i miłosierny… Zlej na niegodnego sługę swoje święte błogosławieństwo i wyciągnij wszechmocne ramię na duchy uparte i buntownicze, ażebym mógł rozważać w spokoju twoje święte dzieła…
Przerwał i zwrócił się do faraona:
— Mer-amen-Ramzesie, arcykapłanie Amona, czy w tej czarnej kuli dostrzegasz iskrę?…
— Widzę białą iskrę, która zdaje się poruszać jak pszczoła nad kwiatem…
Mer-amen-Ramzesie, patrz w tę iskrę i nie odrywaj od niej oczu… Nie spoglądaj ani na prawo, ani na lewo, ani na nic, cokolwiek wychylałoby się z boków…
I znowu szepnął:
Baralanensis, Baldachiensis, przez potężnych książąt Genio, Lachiadae, ministrów piekielnego państwa, wywołuję was i wzywam mocą najwyższego Majestatu, którą jestem obdarzony, zaklinam was i rozkazuję…
W tym miejscu faraon wstrząsnął się ze wstrętem.
— Mer-amen-Ramzesie, co widzisz? — zapytał Chaldejczyk.
— Spoza kuli wychyla się jakaś okropna głowa… Rude włosy jeżą się… twarz zielonkowatej barwy… źrenice wywrócone na dół, że tylko białka oczu widać… Usta szeroko otwarte, jakby chciały krzyczeć…
— To trwoga — rzekł Beroes i zwrócił ponad kulę ostrze sztyletu.
Nagle faraon aż zgiął się ku ziemi.
— Dosyć!.. — zawołał — dlaczego mnie tak męczysz?… Strudzone ciało chce spocząć, dusza ulecieć w krainę wiecznego światła… A wy nie tylko nie pozwalacie mi umrzeć… ale jeszcze wymyślacie nowe udręczenia… Ach!.. nie chcę…
— Co widzisz?…
— Od sufitu co chwilę spuszczają się niby dwie nogi pajęcze, straszliwe… Grube jak palmy, kosmate, zakończone hakami… Czuję, że nad moją głową unosi się potwornej wielkości pająk i osnuwa mnie siecią z lin okrętowych…
Beroes zwrócił sztylet w górę.
— Mer-amen-Ramzesie — rzekł znowu — ciągle patrz w iskrę i nie oglądaj się na boki…
Oto znak, który podnoszę w waszej obecności… — szeptał. — Otom jest potężnie uzbrojony w pomoc boską, przewidujący i nieustraszony, który wywołuję was przez zaklęcia… Aye, Saraye, Aye, Saraye, Aye, Saraye… przez imię wszechmocnego i wiecznie żyjącego Boga…