Литмир - Электронная Библиотека

W ciągu trzech ostatnich dni informatorzy z wszystkich dziewiętnastu łagrów ŻCh-385 donosili, że więźniowie nazywają ich w żywe oczy kapusiami. Wczoraj umilkli, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: ten nie zjawił się u prowadzącego go oficera bezpieki, tamten nie wrzucił do skrzynki pocztowej kolejnego doniesienia, jeszcze inny, doprowadzony pod konwojem, prosił o przeniesienie do innej żony, a o swojej nic nie wiedział.

I dla osłów z Zarządu Głównego nie są to wystarczające oznaki buntu! Kiedy zaś Nowikowowi wyprują bebechy, podadzą o tym kolejny komunikat, a ktoś równie młody i rokujący nadzieje narysuje na mapie nowy gruby krzyżyk – od Sarańska do Potmy!

Nowikow dopiero co rozstał się z Sienią Rogiem, więźniem nie objętym ścisłym nadzorem. Już od miesiąca pobierał u Sieni lekcje więziennych zachowań i żargonu. Okazało się, że nie ma pojęcia o podstawowych sprawach. Na przykład, która gazeta -”Izwiestia” czy „Prawda” – lepiej się nadaje na skręty. I że „koń z jajami” mówi się o kobiecie, a nie o mężczyźnie, jak sądził. Nowikow był zrozpaczony a Róg brał za każdą lekcję po pięć paczek amerykańskich papierosów.

Nowikow włączył magnetofon z nagraniem lekcji i drgnął mimo woli, słysząc ochrypły baryton Sieni Roga:

– Te, inteligent! Nachapałeś się, ścierwo! Nogi ci powyrywam i zapałki wsadzę! Klawisz zasrany!

Otworzył szafę, zdjął z wieszaka znoszoną więzienną bluzę i obszarpane parciane portki. Przebrał się, spojrzał w lustro i powtórzył:

– Klawisz zasrany!

Zabrzmiało nieprzekonująco, bez wyczucia. Nagle zadzwonił telefon. Wśród trzasków i pisków Nowikow rozpoznał oszalały głos naczelnika żony czternastej z Mołocznicy:

– Mam tu bunt, przyślijcie…

Potem słychać było tylko łoskot odległego wybuchu.

Nowikow rzucił się do sejfu i zaczął wygarniać do dużej torby podróżnej paczki pieniędzy, torebki z narkotykami i pudełka nabojów. Na wierzch położył komplet igieł do tatuażu i zaciągnął suwak. Dyżurujący przy wyjściu chorąży drżącymi rękami zakładał bagnet na Kałasznikowa. Nie od razu poznał Nowikowa w więziennej bluzie, a rozpoznawszy, rozpromienił się i wykrzyknął:

– Idę z wami, towarzyszu pułkowniku, idę z wami!

– Oczywiście, że idziesz ze mną, Wanieczka. Pomóż mi z tą torbą.

Chorąży zarzucił automat na ramię i pochylił się nad postawioną na podłodze torbą.

Wyprostować się już nie zdążył. Strzał z bliska ściął mu połowę czaszki. Nowikow szybko schował pistolet do kieszeni i wyrwał torbę z rąk bezwładnego Wanieczki.

– Wszystko mózgiem obryzgał, skurwiel!

I ruszył do wyjścia.

Jakoś nikt nie zauważył przez tyle lat, że obok kwatery Jawaskiego Specoddziału KGB mieści się coś w rodzaju wiejskiej piwniczki: niskie, zwieńczone łukiem drzwi, cała reszta schowana w ziemi. Nowikow, ostrożnie uchyliwszy drzwi, sięgnął w przeciwległy kąt i, wsunąwszy dłoń w szczelinę między balami, namacał guziczek.

Bunkier był niewielki, zbudowany według typowego projektu. Jeszcze w czasach Breżniewa tajny wydział Instytutu Naukowo-Badawczego Obrony Cywilnej opracował czternaście typów bunkrów dla pracowników wyższego szczebla na wypadek wojny jądrowej. W bunkrach dla członków Biura Politycznego były baseny i łaźnie parowe. Bunkier, w którym schronił się Nowikow, był niższej kategorii: piętrowe łóżka, lodówka z zapasem żywności, prymitywna ubikacja i klitka z aparaturą tajnej łączności.

Zgodnie z instrukcją, Nowikow powinien był przede wszystkim zadzwonić do Moskwy, do centrali. Jednak od razu po znalezieniu się w bunkrze naruszył instrukcję. Pod ostrzami nożyczek posypały się na podłogę jego jasne włosy. Lustro było tylko jedno i włosy z tyłu głowy Nowikow strzygł na wyczucie. Potem wyrównał wszystko golarką. Za parę tygodni urośnie mu zarost, policzki się zapadną – i kto go odróżni od zeka?

Wystukał kod takiego samego bunkra w Obozie Permskim. Tam bunt wybuchł dziesięć dni wcześniej. Po czwartym dzwonku aparat ożył. Nowikow poznał głos swego szkolnego kolegi, pułkownika Pietina.

– Halo!

– No, halo!

– Witam, towarzyszu pułkowniku. Mówi podpułkownik Nowikow.

– Aha. Znaczy, że i ciebie zapędzili do bunkra.

– Właśnie. Chciałem się poradzić, co zameldować Moskwie.

– Pewnie chcesz prosić o odsiecz. Idiota. Dzwoń, dzwoń. Polecą ci się zameldować z raportem w Moskwie i przy okazji przypomną o odpowiedzialności za archiwa. Dotrzeć tam każą ci na autonogach, popierdując, a bronić się na własną rękę. Potem zaczną dzwonić trzy razy dziennie, będą grozić trybunałem i żądać, żebyś meldował o sytuacji. Żebyś wyszedł na zwiad, zdobył języka i czekał na rozkazy. A jak tam u ciebie? Zaczęło się?

– Dopiero co. Chyba wszędzie naraz.

– Tak samo jak u mnie.

– Co robić?

– Myśleć, ruszyć głową. Najwyższy czas. Oszczędzaj akumulatory.

Tę ostatnią radę Nowikow docenił dopiero później.

Żarówka tliła się ledwie, ledwie. Było duszno. Ile dni minęło – nie wiedział: zegarek z datownikiem od młodości uważał za pretensjonalny. Ale zarost mocno już odrósł.

Nowikow podjął decyzję. Postawił na stole zestaw do tatuażu. Ech, a Róg proponował, że sprowadzi mu specjalistę! Teraz wszystko by się już zagoiło. Ale on zwlekał do ostatniej chwili: chciał oszczędzić skórę. No i teraz musi się kłuć sam!

Poszperał w torbie i zdrętwiał: albumu nie było! Albumu, który podarował mu Paweł Polikarpowicz – jakby wiedział, że się kiedyś przyda! Albumu z kolekcją tatuaży i objaśnieniami, co który oznacza.

Rozpacz ścisnęła go za gardło. Zjawić się wśród knajactwa z tatuażami, niepasującymi do legendy – to jeszcze gorzej, niż w czapce milicyjnej. Co robić, o matko jedyna, co robić?

I nagle przypomniał sobie kryminalistę, który w dziesiątym roku odsiadki wziął się do polityki. Nazywał się Markow. No i ten Markow ni stąd, ni zowąd wytatuował sobie na pysku antyradzieckie hasła – i to w zonie, gdzie notowano doskonałe wyniki w pracy wychowawczo-politycznej.

Trzy razy na rozkaz Pawła Polikarpowicza zdzierano mu skórę z twarzy bez narkozy. I za każdym razem uparty Markow czekał, aż rany się zabliźnią, i znowu się tatuował. A potem z Moskwy przyszedł rozkaz: za antyradzieckie tatuaże – sąd i rozstrzelanie. Markowa jednak nie rozstrzelano. Dali mu piętnaście lat i przenieśli do zony politycznych. Zaadaptował się tam, a kiedy nadeszła głasnost’i wszystkie te tiu-tiu-tiu, zwolnili go jako mniej niebezpiecznego.

Gębę Markowa Nowikow pamiętał, tu nie potrzebował żadnego albumu. Więźniów politycznych szanowano we wszystkich łagrach. I złodziejski żargon nie był im potrzebny: wybaczano im kulturalny język.

A więc tak: zbieracz mordwińskiego folkloru, który rozrzucał w Sarańsku ulotki nawołujące do obalenia władzy radzieckiej. Trzy lata z nowego „gorbaczowowskiego” paragrafu.

Nowikow namacał ostatnią butelkę wódki, pociągnął tęgi łyk, a resztką przetarł sobie twarz. Na lewym policzku – LENIN MORDERCA, na prawym – NIEWOLNIK KPZR. Stanął przed lustrem i narysował kontur.

15
{"b":"122685","o":1}