Obok nich zatrzymała się ciężarówka. Kierowca wystawił głowę przez okno.
– Podrzucić?
– Tak. Jedzie pan do Mudu?
– Wsiadajcie. Dwadzieścia juanów za oboje – oznajmił kierowca. – Ale tylko jedno z was może siedzieć w kabinie.
– Niech pani wsiada, Catherine – powiedział. – Pojadę z tyłu.
– Nie, oboje pojedziemy z tyłu.
Stanął na kole, wskoczył na pakę ciężarówki, potem wciągnął Catherine. W środku leżało kilka pustych pudeł kartonowych. Wywrócił jedno do góry dnem i zaproponował, by na nim usiadła.
– Po raz pierwszy tak podróżuję – stwierdziła radośnie, prostując nogi. – Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam, żeby przejechać się na platformie ciężarówki. Ale rodzice nigdy mi nie pozwolili.
Zdjęła buty i roztarła kostkę.
– Ciągle boli? Bardzo przepraszam, inspektor Rohn.
– Znowu pan zaczyna. Za co?
– Komary, jęczące staruszki, stroma ścieżka, a teraz jazda ciężarówką.
– Nie, to prawdziwe Chiny. Co w tym złego?
– Musiały wyciągnąć od pani sporo pieniędzy.
– Niech się pan na nie złości. Biedni są wszędzie. Na przykład bezdomni w Nowym Jorku. Tak ich wielu. Nie jestem bogata, ale to, że oddałam trochę drobnych, nie doprowadzi mnie do bankructwa.
Miała pogniecione, przepocone ubranie, siedziała na bosaka. Ale kiedy patrzył na nią, uznał, że jest nie tylko ładna i pełna życia. Bił od niej blask.
– To uprzejme z pani strony – powiedział. Uznał, że sam postąpił niewłaściwie. Co prawda Catherine wspomniała mu o bezdomnych w Nowym Jorku, ale on, członek partii, nie powinien pokazywać Amerykance biedy chińskiej wsi. Postanowił na nowo podjąć rolęprzewodnika. – Proszę popatrzeć, pagoda Lihue!
Ciężarówka zatrzymała się kilka przecznic przed ulicą Quanqian, na której znajdowała się świątynia Xuanmiao. Kierowca wysunął głowę przez okno. – Nie mogę zawieźć was dalej – krzyknął. – Jesteśmy już w centrum miasta. Dostanę mandat, że przewożę ludzi na pace. Nie zawracajcie sobie głowy autobusem. Stąd dojdziecie do Quanqian na piechotę.
Chen zeskoczył pierwszy. Koło niego mknęły rowery. Widząc wahanie w oczach Catherine, wyciągnął ręce. Pozwoliła, aby przeniósł ją na ziemię.
Wkrótce zobaczyli wspaniałą taoistyczną świątynię. Przed nią rozciągał się bazar pełen kramów z jedzeniem, budek z miejscowymi produktami, bibelotami, obrazkami, wycinankami z papieru i drobiazgami, których próżno by szukać w sklepach.
– Tu panuje większa komercja, niż przypuszczałam. – Z przyjemnością przyjęła butelkę sprite'a od Chena. – Przypuszczam, że to nieuniknione.
– Zbyt blisko do Szanghaju. Turyści też nie pomagają.
Kupili bilety wstępu do świątyni. Przez okutą spiżem, czerwoną bramę widzieli wyłożony płytami dziedziniec, zatłoczony pielgrzymami i spowity dymem kadzideł.
Te tłumy ją zdziwiły.
– Czy taoizm jest aż tak popularny w Chinach?
– Jeżeli chodzi o liczbę świątyń, to nie. Natomiast ma o wiele większy wpływ jako filozofia życiowa. Na przykład ludzie ćwiczący tai-chi w Parku na Bundzie są wyznawcami taoistycznej zasady, że delikatne pokonuje mocne, a wolne zwycięża szybkie.
– Tak, jin staje się jang, jang przechodzi w jin, wszystko podlega procesowi przemiany. Starszy inspektor zmienia się w przewodnika turystycznego i postmodernistycznego poetę.
– A szeryf federalny w sinologa – odparował. – Jeżeli chodzi o praktyki wyznawców religijnych, taoizm niewiele różni się od buddyzmu. I w jednej, i w drugiej religii pali się świece i kadzidło.
– Jeżeli zbuduje się świątynię, przyjdą i wyznawcy.
– Można to tak ująć. W coraz bardziej materialistycznym społeczeństwie niektórzy Chińczycy, aby zaspokoić duchowe potrzeby, zwracają się do buddyzmu, taoizmu lub chrześcijaństwa.
– A co z komunizmem?
– Członkowie partii w niego wierzą, ale w tym okresie przejściowym sprawy się komplikują. Ludzie nie wiedzą, co się z nimi stanie następnego dnia. Może więc dobrze mieć coś, w co się wierzy.
– A co z panem?
– Ufam, że Chiny rozwijają się we właściwym kierunku…
Przybycie taoistycznego kapłana w żółtej atłasowej szacie przerwało dalsze deklaracje Chena.
– Witajcie, nasi wielebni dobroczyńcy. Czy zechcecie wyciągnąć pałeczkę? – Kapłan trzymał bambusową skrzynkę, w której leżało kilka bambusowych pałeczek oznaczonych numerami.
– Co to takiego? – zapytała.
– Rodzaj wróżby – wyjaśnił Chen. – Proszę wybrać pałeczkę. Może usłyszy pani to, co chce wiedzieć.
– Naprawdę? -Wyciągnęła jedną, z liczbą 157.
Kapłan zaprowadził ich do wielkiej księgi na drewnianym pulpicie i otworzył ją na stronie 157. Znajdowała się tam czterowersowa strofa.
Wzgórza na wzgórzach, wydaje się – nie ma wyjścia:
Wierzby drżące i jaskrawe kwiaty, pojawia się inna wioska.
Pod rozdzierającym serce mostem zielona jest wiosenna woda,
Co odbijała piękność, która dzikie gęsi płoszy.
– Co oznacza ten wiersz? – zapytała.
– Ciekawy, ale nie podejmę się interpretacji – odparł Chen. – Kapłan może objaśnić treść za opłatą.
– Ile?
– Dziesięć juanów – odparł kapłan. – To będzie dla pani ważne.
– Doskonale.
– O jaki okres chce pani zapytać: teraźniejszość czy przyszłość?
– Teraźniejszość.
– O czym pragnie pani wiedzieć?
– O osobie.
– W takim razie odpowiedź jest oczywista. – Kapłan uśmiechnął się uprzejmie. – To, czego pani szuka, jest tuż obok. Pierwszy dwuwiersz sugeruje gwałtowną odmianę w chwili, kiedy sytuacja będzie sprawiła wrażenie beznadziejnej.
– Co jeszcze?
– Dalsza część może dotyczyć romantycznych relacji. Drugi dwuwiersz stawia sprawę jasno.
– Czuję się zdezorientowana – zwróciła się do Chena. – To pan stoi tuż obok mnie.
– Tekst z założenia jest wieloznaczny. – Chen był rozbawiony. – Znajduję się blisko, czego więc pani ma szukać? A może tu chodzi o Wen?
Zaczęli spacerować po świątyni, oglądając taoistyczne bóstwa – gliniane posążki na kamieniach w kształcie poduszek. Kiedy kapłan nie mógł już ich usłyszeć, podjęli temat wróżby.
– Jest pan poetą, Chen. Proszę mi wytłumaczyć te wersy.
– To, co oznacza wiersz, a co wróżba, może być czymś zupełnie innym. Zapłaciła pani za wróżbę, dlatego musi się pani zadowolić interpretacją kapłana.
– Co to za „piękność, która dzikie gęsi płoszy?"
– W starożytnych Chinach były cztery legendarne piękności, tak śliczne, że wszystko wokół czuło wstyd: ptaki odlatywały spłoszone, ryby nurkowały, księżyc krył się, a kwiaty zwijały płatki. Później używano tego fragmentu legendy jako metafory absolutnego piękna.
Dalej spacerowali po dziedzińcu świątyni. Wyjęła aparat fotograficzny-jak typowa amerykańska turystka, pomyślał. Wybierała kolejne ujęcia; cieszył się każdą chwilą.
Zatrzymała kobietę w średnim wieku.
– Czy mogłaby pani zrobić nam zdjęcie? – zapytała. Stanęła blisko przy Chenie. Jej włosy do ramion lśniły, patrzyła w obiektyw aparatu, na tle starej świątyni.
Bazar był pełen ludzi. Przez kilka minut Catherine szukała egzotycznych, lecz niezbyt drogich pamiątek. Kupiła kilka koszyczków z ziołami o przyjemnym zapachu, potem targowała się ze starą wieśniaczką, sprzedającą maleńkie ptasie jajka, plastikowe torebki z herbatą z Suzhou i paczuszki z suszonymi grzybami. Przy stoisku z ludowymi zabawkami Chen zaszeleścił papierowym wężem na bambusowym patyku – przypomnienie minionego dzieciństwa.
Usiedli przy stoliku ocienionym przez wielki parasol. Zamówił pierożki w stylu Suzhou, obrane krewetki z delikatnymi liśćmi herbaty oraz zupę z krwi kurczęcia i kaczki. Jedząc, znowu zaczęła go wypytywać o wróżebne strofy.
– Pierwszy i drugi dwuwiersz napisał Lu You, poeta z czasów dynastii Song, ale pochodzą z dwóch różnych utworów – wyjaśnił. – Pierwszy często jest cytowany przy opisie nagłej zmiany. Jeżeli chodzi o drugi, dotyczy on tragicznej historii. Kiedy ponad siedemdziesięcioletni Lu odwiedził miejsce, gdzie po raz pierwszy zobaczył Shen, miłość swojego życia, stworzył te wersy, patrząc na zieloną wodę pod mostem.