Литмир - Электронная Библиотека

– Nie, kupiłam w hotelu. Zapewniają wszelkie udogodnienia. Proszę spojrzeć na młynek. Krups.

– Te rzeczy w hotelu są drogie.

– Zdradzę panu pewien sekret. Mamy dodatek na koszty podróży, a jego wysokość zależy od miejsca, do którego jedziemy. Na Szanghaj dostaję dziewięćdziesiąt dolarów dziennie. Nie uważam, że będę rozrzutna, jeżeli wykorzystam połowę dziennej diety, żeby sprawić przyjemności mojemu gościowi.

W końcu znalazła gniazdko za sofą. Sznur okazał się za krótki. Postawiła więc młynek na dywanie, włączyła wtyczkę i wsypała kawę. Na klęczkach mieliła ziarna, odsłaniając zgrabne nogi i stopy.

Wkrótce przyjemny aromat wypełnił pokój. Postawiła filiżankę na stoliku, nalała do niej kawy, wsypała małą łyżeczkę cukru, dodała mleka i wyjęła z lodówki kawałek ciasta.

– A pani? – spytał.

– Nie piję kawy wieczorem. Wolę odrobinę alkoholu.

Nalała sobie białego wina. Zamiast usiąść obok Chena na sofie, znowu przycupnęła na dywanie.

Pijąc kawę, zastanawiał się, czy nie powinien odrzucić propozycji Catherine. Byli sami w jej pokoju, późnym wieczorem. Ale w tym dniu wydarzyło się zbyt wiele. Musiał porozmawiać. I nie jako funkcjonariusz policji, ale jak mężczyzna z kobietą, której towarzystwo sprawia mu przyjemność.

Uważnie rozejrzał się po pokoju. Nie znalazł ukrytych kamer ani mikrofonów. Powinni czuć się bezpieczni. Ale czy rzeczywiście byli, biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia i zaangażowanie Wydziału Wewnętrznego?

– Najlepsza kawa, jaką kiedykolwiek piłem – oświadczył.

– Za nasz sukces. – Podniosła kieliszek.

– Delikatnie stuknął w filiżanką w szkło.

– A wracając do wiersza. Znikające z ulicy ślady mokrych stóp Wilgi przypomniały mi wiersz z czasów dynastii Song.

– Wiersz z czasów dynastii Song?

– Tak. Mówi, że ludzkie istnienie na tym świecie przemija jak ślad żurawia pozostawiony na śniegu i widoczny tylko przez chwilę. Kiedy patrzyłem na mokre odciski stóp, starałem się wymyślić kilka wersów. I nagle pomyślałem o Wen. W jej życiu był też poeta, Liu Qing.

– To może być ważny trop – przyznała.

– W tej chwili nie mamy żadnych innych.

– Jeszcze kawy?

– Może raczej kieliszek wina.

– Słusznie. Nie powinien pan pić zwłaszcza wieczorem zbyt dużo kawy.

Nagle stojący w pokoju faks zaczął wypluwać długą wstęgę papieru, cztery czy pięć kartek. Zerknęła na trochę lepiący się papier, ale nie oderwała go od rolki.

– To tylko dodatkowe informacje o przemycie imigrantów. Ed Spencer przeprowadził dla mnie małe poszukiwania.

– A ja dowiedziałem się czegoś od detektywa Yu. Latające Siekiery poprosiły o pomoc inne triady. Jeden z ich członków może działać w Szanghaju.

– Nic dziwnego – stwierdziła po prostu.

To tłumaczyłoby wszystkie wypadki, nawet nalot na rynek, ale wciąż na wiele pytań nie miał odpowiedzi.

Wypiła do końca swoje wino. Kieliszek Chena wciąż był do połowy pełny. Kiedy pochyliła się, aby sobie dolać, w wycięciu szaty dostrzegł kształt jej piersi.

– Wcześnie wyjeżdżamy. Ma pan tak daleko do domu…

– Tak, istotnie… – Wstał z sofy.

Zamiast skierować się do drzwi, zrobił kilka kroków do okna. Wiał przyjemny nocny wietrzyk. Odbicia neonów wzdłuż Bundu tańczyły na rzece. Widok jak ze snu.

– Przepięknie – powiedziała, stając przy nim w oknie.

Zapadła chwila ciszy. Żadne z nich się nie odzywało. Chenowi wystarczało, że Catherine stoi tuż przy nim, spoglądając na Bund.

Aż nagle dostrzegł park i zaciemnione nabrzeże: – „ogarnięte bezładnymi lękami ucieczki i walki/gdzie nieświadome armie zderzają się w nocy" – widok oglądany przez innego poetę w innych czasach i w innym miejscu, który także stał z kimś u swego boku.

Myśl o nierozwiązanej sprawie zwłok w parku otrzeźwiła Chena.

Tego dnia nie porozmawiał jeszcze ani z Gu, ani ze Starym Myśliwym.

– Naprawdę, muszę już iść – oznajmił.

Rozdział 26

Pociąg przyjechał o czasie. O dziewiątej trzydzieści dotarł do Suzhou. Inspektor Rohn spodobał się mały hotel przy bocznej ulicy, w odległości zaledwie kilku przecznic od dworca. Sprawiał wrażenie reliktu przeszłości: okna okratowane drewnianymi listewkami, werandy pomalowane cynobrową farbą i dwa kamienne lwy pilnujące bramy.

– Nie mam ochoty mieszkać tu w Hiltonie – oświadczyła.

Chen się z nią zgodził. Nie zamierzał zawiadamiać Komendy Policji w Suzhou o swoim przybyciu. A na kilkudniowy pobyt to miejsce było równie dobre, jak każde inne. Poza tym gdyby ktoś ich tropił, raczej nie zacząłby szukać w hotelu położonym na uboczu, w starej części miasta. Wymienił na stacji dostarczone przez sekretarza Li bilety do Hangzhou, nie informując nikogo, że wybierają się do Suzhou.

Hotel był dawniej dużym domem mieszkalnym w stylu Shiku, z fasadą ozdobioną staroświeckimi wzorami. Przez maleńki przedni podwórzec prowadził krótki chodnik ułożony z płaskich, kolorowych kamieni. Dyrektor dziwnie nie cieszył się z ich obecności, aż w końcu ze wstydem przyznał, że hotel nie jest przeznaczony dla cudzoziemców.

– Dlaczego? – spytała Catherine.

– Zgodnie z miejskimi przepisami turystycznymi, tylko hotele, które mają trzy gwiazdki lub więcej, mogą przyjmować obcokrajowców.

– Nie martwcie się. – Chen wyjął legitymację. – To szczególna sytuacja.

W całym hotelu znajdował się tylko jeden pokój „wyższej klasy" i otrzymała go Catherine. Chen musiał skorzystać ze zwykłego.

Dyrektor bez przerwy przepraszał, prowadząc ich najpierw na górę do pokoju Chena. Było w nim miejsce jedynie na pojedyncze, twarde łóżko i na nic więcej. Na korytarzu dyrektor pokazał dwie wspólne łazienki – jedną dla kobiet, drugą dla mężczyzn. Chen mógł telefonować z recepcji w holu na dole. Z kolei pokój Catherine miał klimatyzację, telefon i łazienkę. Stały tam też biurko i krzesło, ale tak małe, jakby zostały wzięte ze szkoły podstawowej. Całą podłogę zakrywał dywan.

Kiedy dyrektor wyszedł, wciąż przepraszając, usiedli – Chen na jedynym krześle, Catherine na łóżku.

– Przepraszam za mój wybór, starszy inspektorze – powiedziała. – Ale możecie korzystać z tego telefonu.

Chen zadzwonił do domu Liu.

Odezwała się kobieta, miała wyraźnie szanghajską wymowę.

– Liu nadal jest w Pekinie. Wróci jutro. Samolot przylatuje o ósmej trzydzieści rano. Coś powtórzyć?

– Zadzwonię jutro.

Catherine rozpakowała rzeczy.

– Co będziemy teraz robić?

– Jak mówi chińskie przysłowie: cieszyć się pobytem w tym ziemskim raju. Tu jest wiele parków. Suzhou słynie ze swojej architektury ogrodowej: pawilonów, sadzawek, grot i mostów. Wszystko to zaplanowano, aby stworzyć nastrój spokoju i wygody, zgodny z gustami uczonych i urzędników w okresie dynastii Qing i Ming. – Chen wyjął mapę Suzhou. – Parki są bardzo poetyckie: wijące się mostki, ścieżki pokryte mchem, bulgoczące strumyki, skały o fantastycznych kształtach. Z okapów cynobrowych pawilonów zwisają jedwabie ze starymi sentencjami. Wszystko to tworzy wspaniałą całość.

– Nie mogę się doczekać, starszy inspektorze Chen. Proszę wybrać, dokąd pójdziemy. Mianuję pana moim przewodnikiem.

– Odwiedzimy ogrody, ale czy najpierw da pani swojemu pokornemu słudze pół dnia wolnego?

– Oczywiście. A dlaczego?

– Grób mojego ojca jest w okręgu Gaofeng. To niedaleko stąd, mniej więcej godzina jazdy autobusem. Nie odwiedziłem go od kilku lat. Dlatego chciałbym pojechać tam dziś rano. Dopiero niedawno zakończyło się święto Qingming.

– Święto Qingming?

– Przypada piątego kwietnia, w dniu tradycyjnie przeznaczonym na składanie hołdu przy grobach przodków – wyjaśnił. – Nieopodal jest kilka parków. Do bardzo znanego Ogrodu Yi można dojść z hotelu pieszo. Proszę pójść pozwiedzać, a ja wrócę przed południem. Potem zjemy obiad w stylu Suzhou na Bazarze Świątyni Xuanmiao. Będę do pani usług przez całe popołudnie.

49
{"b":"115533","o":1}