Литмир - Электронная Библиотека

Rozdział 17

Bund ciągnął się wzdłuż rzeki jak rozwinięty szal.

Catherine wciąż była pochłonięta Operą Pekińską.

– A więc, jaki jest morał tej historii?

– Wieloznaczny – odparł Chen. – Z ortodoksyjnego punktu widzenia namiętność między zwierzęcymi duchami a ludźmi jest niedopuszczalna. W rzeczywistości, przy dominującej w tradycyjnym chińskim społeczeństwie instytucji z góry zaplanowanego małżeństwa, zakazane były wszelkie przedmałżeńskie romantyczne związki. Mimo to miłosna historia przedstawiona w operze zawsze cieszyła się popularnością.

Skinęła głową.

– A więc Biały Wąż jest metaforą. Nie musimy wierzyć w duchy, aby fascynować się Hamletem.

– Tak. I historia miłosna nie musi rozgrywać się między duchami zwierzęcymi a ludźmi. Proszę spojrzeć na zakochanych na Bundzie. Stoją godzinami jak wmurowani. W moim szczytowym modernistycznym okresie przyszedł mi do głowy pewien obraz; porównałem tych zakochanych do ślimaków przylepionych do muru. Nigdy nie wydrukowano tego wiersza. – Zmienił temat. – Niedaleko, na rogu ulic Syczuan i Yen'an znajduje się moje liceum. Kiedy byłem uczniem, często włóczyłem się po Bundzie.

– To pewnie jedno z pańskich ulubionych miejsc.

– Tak. Komenda też jest blisko. Lubię tu przychodzić z samego rana albo po pracy.

Zatrzymali się przy Parku na Bundzie. Woda z pluskiem uderzała o brzeg. Patrzyli na światło księżyca migoczące na falach, mewy krążące wokół statków i rozświetlony wschodni brzeg.

– Znam miejsce z lepszym widokiem. – Wskazał ręką.

– Pan jest tu przewodnikiem.

Poprowadził ją do parku, gdzie weszli po spiralnych żelaznych schodach na dużą cedrową platformę wysuniętą ponad wodę. Usiedli przy stoliku nakrytym białym obrusem. Zamówił filiżankę kawy, a Catherine butelkę soku pomarańczowego. Widok był niezwykły.

Znajdowali się blisko miejsca zbrodni, które badał w dniu, kiedy przedzielono go do sprawy Wen. Widział stąd ten zakątek, częściowo zasłonięty krzakami; gałązki dygotały w słabych podmuchach wiatru. Dziwne, bo liście drzew pozostawały nieruchome. Spojrzał jeszcze raz w tę stronę. Wydawało się, że krzaki wciąż żyją własnym, niesamowitym życiem.

Przełknął łyk kawy i odwrócił się do swojej partnerki. Catherine piła prosto z butelki. Świeca w miseczce na stole rzucała żółtawą poświatę na jej twarz.

– Dziś wieczór wygląda pani jak modna dziewczyna z Szanghaju. Nikt nie domyśliłby się, że jest pani szeryfem federalnym.

– Czy to komplement?

– Pewnie często zadawano pytanie, dlaczego wybrała pani ten zawód.

– Nie lubię na nie odpowiadać – oznajmiła ze smutkiem. – Sprawa jest prosta. Nie mogłam znaleźć pracy, w której mogłabym wykorzystać swoją znajomość chińskiego.

– Dziwne. Mamy tutaj bardzo dużo amerykańskich joint venture. Osoba z pani umiejętnościami byłaby dla nich bezcenna.

– Wiele firm wysyła ludzi do Chin, ale tylko tych z przygotowaniem biznesowym. Łatwiej im wynająć na miejscu tłumacza. Pewien minibrowar zaproponował mi stanowisko kierownika baru. Amerykańska dziewczyna ubrana w ich specjalny uniform barowy obsługująca chińskich klientów; top bez rękawów i pleców oraz miniszorty.

– Dlatego zgłosiła się pani do biura szeryfa?

– Mam wuja, który jest szeryfem federalnym. Przypadek guanxi, jak sądzę. Zarekomendował mnie. Oczywiście musiałam przejść szkolenie.

– A jak została pani inspektorem?

– Po kilku latach awansowałam. Jest mnóstwo pracy w oddziale w Saint Louis, a od czasu do czasu jeżdżę do Waszyngtonu lub Nowego Jorku, aby załatwiać sprawy związane z Chinami. Od pierwszego dnia przełożony obiecywał mi wyjazd do Chin. No i wreszcie tu dotarłam.

– Chińczykom nie jest obcy wizerunek amerykańskiej policjantki. Widzieli na przykład Lily McCall w Łowcy, jeżeli dobrze pamiętam nazwisko. To jeden z niewielu amerykańskich seriali wyświetlanych u nas na początku lat osiemdziesiątych. Bardzo popularny. Kiedyś zobaczyłem na wystawie w Pierwszym Szanghajskim Domu Towarowym jedwabną bluzkę od piżamy, bez rękawów. Nazywała się McCall, ponieważ pani detektyw czasami nosiła właśnie takie uwodzicielskie wdzianko.

– Niesamowite! Amerykańska policjantka zainspirowała chińską modę?

– W jednym odcinku McCall postanowiła wyjść za kogoś za mąż i rzuciła pracę. Grupa jej chińskich wielbicieli bardzo się zdenerwowała i napisała do gazet, że McCall powinna być policjantką i żoną. Niektórzy jednak wątpili, czy temu podoła. Widzieli w tym nie dającą się pogodzić sprzeczność.

Odstawiła sok.

– Być może Chińczycy i Amerykanie nie różnią się aż tak bardzo.

– Co chce pani przez to powiedzieć, inspektor Rohn?

– Kobiecie policjantce trudno utrzymać związek z mężczyzną, chyba że on też jest policjantem. Kobiety często rezygnują z tej pracy. A jak to jest z panem?

– Ze mną?

– Tak. Dość już mówiłam o sobie. Teraz pana kolej, starszy inspektorze Chen.

– Zrobiłem dyplom z literatury angielskiej i amerykańskiej – zaczął z lekkimi oporami. – Miesiąc przed końcem studiów powiedziano mi, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych zażądało moich akt. Na początku lat osiemdziesiątych przydziały pracy dla absolwentów uczelni były w gestii rządu. Uważano, że praca w dyplomacji gwarantuje absolwentowi anglistyki wspaniałą karierę, ale w ostatniej chwili, w czasie rutynowego sprawdzania całej rodziny okazało się, że jeden z moich wujów prowadził działalność „kontrrewolucyjną" i został stracony na początku lat pięćdziesiątych. Nigdy w życiu go nie widziałem. Ale mimo wszystko posiadanie takiego krewnego dyskwalifikowało mnie jako przyszłego pracownika służby zagranicznej. Otrzymałem więc przydział do szanghajskiej komendy policji. Nie miałem żadnego policyjnego przygotowania, ale musiałem dostać pracę… jeden z tak zwanych plusów ówczesnego systemu socjalistycznego. Żaden absolwent uczelni nie musiał martwić się o posadę. Zameldowałem się więc w komendzie. Egzystencjaliści mówią o dokonywaniu wyboru, ale te wybory częściej są dokonywane za nas niż przez nas.

– Mimo wszystko zrobił pan wspaniałą karierę, starszy inspektorze Chen.

– Cóż, to zupełnie inna historia. Lepiej oszczędzę pani ponurych szczegółów politycznej rzeczywistości komendy. Dość powiedzieć, że jak dotąd, sprzyjało mi szczęście.

– Ciekawe, mamy podobne doświadczenia. Dwoje gliniarzy w Parku na Bundzie i żadne z nas nie zamierzało zostać policjantem. Jak pan zauważył, życie jest łańcuchem nieprzewidywalnych zdarzeń, pozornie nieistotnych.

– Jeszcze jeden przykład. W dniu, gdy przyjąłem sprawę Wen, zaledwie kilka godzin wcześniej pokazano mi zwłoki w parku. Czysty zbieg okoliczności. Właśnie otrzymałem zbiór ci od mojej przyjaciółki, więc poszedłem tego ranka do parku, żeby przeczytać kilka stron. – Z filiżanką w dłoni, zaczął opowiadać o sprawie dotyczącej morderstwa w Parku na Bundzie.

Pod koniec jego relacji odezwała się:

– Może ofiara była związana z Wen?

– Nie wyobrażam sobie, jakie miałyby to być powiązania. Poza tym, gdyby tego człowieka zabili członkowie Latających Siekier, nie zadawaliby tak wielu ran tym właśnie narzędziem. To tak, jakby złożyli podpis.

– Nie potrafię tego wyjaśnić – przyznała. – Ale przypomina mi to coś, co czytałam o włoskiej mafii. Zabijali, podszywając się pod inną organizację, aby zagmatwać sprawę i zmylić policję.

Odstawił kawę i przez chwilę rozważał sugestię Catherine. Doszedł do wniosku, że istotnie nie można wykluczyć, iż ofiara z parku została zabita przez kogoś, kto umyślnie naśladował metody Latających Siekier.

– W takim razie musi być jakiś powód podszywania się pod gang z Fujianu.

– Ktoś trzeci, kto odniósłby korzyści?

Jak dotąd Chen nie rozważał takiej możliwości.

Co ktoś zyskałby, podrzucając w parku ciało z licznymi ranami zadanymi siekierą?

Niepokoiły go ulotne, zawiłe pomysły, przypominające błysk światła świecy, który natychmiast rozpłynął się w ciemności.

33
{"b":"115533","o":1}