Литмир - Электронная Библиотека

Świeca na stole prawie się wypaliła, płomień falował lekko. Catherine westchnęła i dopiła sok.

– Chciałabym tu być na wakacjach.

Ale nie była i czekała ich praca. Tak wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi.

Powoli wstali, zeszli po schodach i opuścili kawiarnię.

Podchodząc do zakątka, gdzie wcześniej natrafiono na zwłoki, Chen znalazł jedną odpowiedź. Za krzakiem, który się poruszał, na plastikowej żółtej płachcie siedziała mocno objęta młoda para. Zewnętrzny świat dla nich nie istniał; nie mieli pojęcia, że przed paroma dniami dokładnie w tym samym miejscu leżał trup.

Potwierdzało to jego jedną opinię o sprawie morderstwa. Zwłoki nie mogły być podrzucone przed zamknięciem parku. Ochrona nawet w nocy bez trudu zauważyłaby kogoś kryjącego się w krzakach.

– Romantyczny obraz? – zapytała, wyczuwając jego chwilową duchową nieobecność.

– Och, nie. Nie myślałem o poezji.

Nie chciał, aby kojarzyła tę romantyczną scenę ze śmiercią.

Rozdział 18

Wyszli z parku.

Ludzie stali wzdłuż brzegu ramię przy ramieniu. Rozmawiali ze sobą, nie zwracając uwagi na innych. Po kilku krokach Catherine zauważyła, że młoda para opuściła miejsce przy murze nabrzeża.

– Chciałabym postać tu przez chwilę – powiedziała. A po chwili dodała figlarnie: – Używając pańskiego porównania: „przylepić się do muru jak ślimak".

– Wszystko, co sobie nasz znakomity gość życzy – odparł Chen. – Może lepiej pasowałby zwrot „być jak cegła w murze". Cegła w socjalistycznym murze. Tą metaforą często posługiwano się w procesie edukacji socjalistycznej.

Stali oparci o balustradę. Z lewej strony park błyszczał jak „perła rozświetlająca noc". To porównanie przeczytała w chińskiej legendzie.

– Jak przy swoich obowiązkach znajduje pan czas na twórczość literacką? – spytała.

– Nie licząc polityki, lubię pracę w policji. Na swój sposób pomaga mi w pisaniu. Daje inną perspektywę.

– Jaką?

– W czasie studiów pisanie wierszy dużo dla mnie znaczyło. Wydawało mi się, że nie warto robić nic innego. Teraz w to wątpię. W okresie przekształceń w naszym kraju mnóstwo rzeczy ma dla ludzi o wiele większe znaczenie, a przynajmniej bardziej bezpośrednią, praktyczną wartość.

– Przedstawia pan to tak, jakby się bronił, próbował przekonać sam siebie.

– Może… – Wyjął z kieszeni spodni biały papierowy wachlarz. – Bardzo zmieniłem się od tamtej pory.

– Został pan starszym inspektorem. Wschodzącą gwiazdą szanghajskiej policji. – Na złożonym wachlarzu zauważyła wykaligrafowane pędzelkiem wersy. – Mogę zobaczyć?

– Oczywiście.

W migoczącym świetle neonów trudno jej było odczytać tekst.

Pijany. Smagnąłem batem bezcennego konia;

Nie chcę obciążać piękna namiętnością.

– To pański wiersz?

– Nie, Daifu. Religijnego chińskiego poety, takiego jak Robert Lowell.

– Skąd porównanie konia i piękna?

– Mój przyjaciel przepisał dla mnie tę strofę.

– Ale dlaczego te dwa wersy? – Lekko pomachała wachlarzem.

– Może to jego ulubione.

– Albo przesłanie dla pana.

Roześmiał się.

Sygnał telefonu zaskoczył ich oboje.

– O co chodzi, wujku Yu? – zapytał Chen. Potem, wciąż słuchając, ujął Catherine pod łokieć i zaczęli iść.

Wiedziała, dlaczego musieli na nowo podjąć przechadzkę. Między ludźmi stłoczonymi przy murze nie dało się prowadzić poufnej rozmowy. Poza tym telefon komórkowy wciąż był rzadkością i zwracał uwagę. Dostrzegła ukradkowe spojrzenia rzucane z kłębiącego się tłumu.

Słuchał, nie zmieniając wyrazu twarzy. Odzywał się niewiele.

– Dziękuję. To bardzo ważne, wujku Yu – powiedział na zakończenie.

– Co się stało?

– Stary Myśliwy dzwonił w sprawie Gu – odparł, wyłączając telefon. Poprosiłem, żeby miał na oku właściciela klubu karaoke. Założył mu podsłuch. Wydaje się, że Gu jest honorowym członkiem Niebieskich. Kiedy wyszliśmy z Dynastii, wykonał kilka telefonów. Między innymi w sprawie zaginionego człowieka z Fujianu. Mężczyzny. Gu posługiwał się przezwiskiem.

– Zaginiony mężczyzna z Fujianu – powtórzyła. – Wspomniał o Wen?

– Nie. Wszystko wskazuje na to, że człowiek z Fujianu miał jakieś zadanie, ale porozumiewali się szyfrem triad. Stary Myśliwy musi dziś w nocy dokonać pewnych ustaleń.

– Gu wiedział coś, o czym nam nie powiedział – stwierdziła.

– Wspomniał o gościu z Hongkongu, nie z Fujianu. Dlaczego więc szukają zaginionego z Fujianu.

Po raz pierwszy rozmawiali jak prawdziwi partnerzy, nie ukrywając przed sobą myśli, kiedy nagle podszedł do nich siwowłosy handlarz. Pokazał przedmiot trzymany w dłoni.

– Rodzinna pamiątka. Przynosi szczęście młodym parom. Uwierzcie mi. Mam siedemdziesiąt lat. Państwowa fabryka, w której pracowałem, zbankrutowała w ubiegłym miesiącu. Nie dostaję ani grosza emerytury, w przeciwnym razie nie sprzedałbym tego za nic na świecie.

Był to zielony, nefrytowy amulet w kształcie qilina [2], na czerwonym jedwabnym sznureczku.

– W chińskiej kulturze nefryt przynosi szczęście jego posiadaczowi, prawda? – Catherine spojrzała pytająco na Chena.

– Tak, ale najwyraźniej temu człowiekowi szczęścia nie przyniósł.

– Czerwony jedwabny sznureczek jest bardzo ładny.

W świetle księżyca na jej białej dłoni nefryt lśnił głęboką zielenią.

– Ile? – zwrócił się do handlarza Chen.

– Pięćset juanów.

– To niezbyt drogo – szepnęła do inspektora po angielsku.

– Pięćdziesiąt. – Chen wyjął amulet z jej dłoni i oddał handlarzowi.

– Posłuchaj, młody człowieku. Nic nie jest za drogie dla twojej pięknej amerykańskiej przyjaciółki.

– Bierz, ile daję, albo zostaw nas w spokoju – oznajmił stanowczo Chen, ujmując Catherine za rękę, jakby chciał odejść. – Wygląda na plastik.

– Przyjrzyj się dobrze, młodzieńcze – rzucił z oburzoną miną stary mężczyzna. – Dotknij. Zaraz zobaczysz różnicę. Jest chłodny, prawda?

– No dobra, osiemdziesiąt.

– Sto pięćdziesiąt. I mogę dać ci paragon na pięćset juanów z państwowego sklepu.

– Sto. A paragonu nie potrzebuję.

– Zgoda!

Podał banknot handlarzowi.

Catherine z zainteresowaniem przysłuchiwała się targom. „Żądaj ceny wysokiej jak niebo, ale wytarguj ją w dół do ziemi", przypomniała sobie stare chińskie powiedzenie. W coraz bardziej materialistycznym społeczeństwie targowano się wszędzie.

– Nie mogę się panu nadziwić, starszy inspektorze Chen – oznajmiła, gdy starzec poczłapał z pieniędzmi w dłoni. – Targował się pan zupełnie nie jak romantyczny poeta.

– Nie sądzę, żeby to był plastik – stwierdził. – Ale może to tylko jakiś bezwartościowy kamień.

– Jestem pewna, że nefryt.

– To dla pani. – Naśladując głos starego handlarza, położył amulet na jej dłoni. – Dla pięknej amerykańskiej przyjaciółki.

– Bardzo dziękuję.

Szli owiewani nocną bryzą.

Do hotelu Pokój dotarli wcześniej, niż oczekiwała.

– Wypijmy drinka w hotelu? – zaproponowała przy bramie.

– Przykro mi, nie mogę. Muszę zadzwonić do detektywa Yu.

– To była urocza noc. Dziękuję panu.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Wyjęła z kieszeni nefrytowy amulet.

– Zapnie mi go pan na szyi?

Odwróciła się, nie czekając na odpowiedź.

Stali przed hotelem, a portier w czerwonej czapce i uniformie uśmiechał się jak zawsze z szacunkiem.

Czuła, jak pasemka włosów delikatnie poruszają się pod ciepłym oddechem, gdy Chen zapinał czerwony sznureczek. Przez sekundę dotknął jej karku.

34
{"b":"115533","o":1}